Kordoba leży w północnej części Andaluzji, nad rzeką Gwadalkiwir, u stóp gór Sierra Morena. W okresie średniowiecza, w czasach rozkwitu muzułmańskiego Al-Andalus, Kordoba była największym i najbardziej rozwiniętym miastem ówczesnej Europy - czego świadectwem są zabytki porozrzucane po jednym z najbardziej rozległych starych miast na kontynencie.
Starożytna Kordoba (znana jako Corduba) należała do największych rzymskich miast - w okresie republikańskim była stolicą prowincji Hispania Ulterior (Hiszpania Dalsza), a od czasów Oktawiana Augusta Hispania Baetica. Na świat przyszedł w niej Seneka Młodszy, filozof i wychowawca cesarza Nerona. Więcej o czasach antycznych przeczytacie w naszym artykule: Śladami rzymskiej Kordoby - w poszukiwaniu pozostałości antycznej Corduby.
ZDJĘCIA: Pałac Viana w Kordobie (Palacio de Viana)
Po upadku cesarstwa zachodniorzymskiego miasto trafiło w ręce Wizygotów. W VIII stuleciu południowa część Półwyspu Iberyjskiego została zdobyta przez muzułmanów, którzy utworzyli na jej terenie emirat zwany Al-Andalus. Jego stolicą została Kordoba (w tamtym czasie Qurtuba), co rozpoczęło złoty okres w historii miasta. Chwilę później powstał Wielki Meczet, dziś uważany za najwspanialszy zabytek wzniesiony przez muzułmanów w Europie. Przez kolejnych kilka wieków Kordoba rozkwitała jako centrum handlowe oraz kulturalne - jej ulice wypełniały tysiące sklepów, biblioteki, łaźnie, meczety. Szczyt rozwoju Kordoby przypadł na IX wiek, kiedy Abd ar-Rahman III utworzył samodzielny Kalifat Kordoby i ogłosił się niezależnym kalifem. W tym czasie Kordoba była największym (liczącym w szczytowym momencie około pół miliona mieszkańców) i jednym najbogatszych miast Europy. Nowy kalif chcąc dorównać swoim bagdadzkim odpowiednikom wzniósł na obrzeżach Kordoby całkowicie nowe królewskie miasto (Medina Azahara) będące de facto stolica całego kalifatu, z którego przetrwały wyłącznie ruiny.
Na początku XI wieku wybuchła wojna domowa, która doprowadziła do upadku kalifatu i rozbicia zwartego państwa Al-Andalus na wiele mniejszych (zwanych taifami). Okres ten nie należał do najgorszych dla samej Kordoby, która aż do połowy kolejnego stulecia utrzymała status miasta nauki oraz otwartych umysłów, gdzie wspólnie, i w pokoju, żyli przedstawiciele trzech wielkich religii - chrześcijaństwa, islamu oraz judaizmu. W mieście działali filozofowie (w tym Majmonides i Awerroes), wynalazcy, rozwijała się medycyna.
W 1236 roku mauretańska historia miasta dobiegła końca. W ramach rekonkwisty obronę Kordoby przełamał kastylijski król Ferdynand III, a niedługo później jej ulicę zaczęły zapełniać się chrześcijańskimi świątyniami. Aż do XV wieku i odbicia Granady Kordoba wykorzystywana była jako baza wojskowa, a położony w centrum Alcázar pełnił funkcję siedziby chrześcijańskich władców. Po ostatecznym wygnaniu muzułmanów rola miasta znacznie się zmniejszyła i nigdy nie odzyskało ono swojego wcześniejszego statusu.
ZDJĘCIA: Pałac Viana w Kordobie (Palacio de Viana)
Większość atrakcji Kordoby znajduje się w granicach średniowiecznego starego miasta. Warto jednak pamiętać, że jest to jeden z największych obszarów tego typu w Europie i chcąc przedostać się z jednego końca na drugi czekać nas będzie ponad 20 minutowy spacer. Zaledwie jedna z opisywanych przez nas atrakcji położona jest dalej od centrum - są to ruiny dawnej stolicy kalifatu zwanej Medina Azahara (pol. Lśniące Miasto), do których dojedziemy specjalnym autobusem lub samochodem.
Ile czasu poświęcić na zwiedzanie Kordoby? Ilośc zabytków i muzeów w mieście jest na tyle duża, że spokojnie zapełnią nam one dwa pełne dni. Z drugiej jednak strony Kordoba jest idealnym miejscem na szybki jednodniowy wypad.
Kiedy odwiedzić Kordobę? Najlepszym miesiącem jest maj, a dokładniej okres trwania festiwalu dziedzińców, kiedy kilkadziesiąt pięknie ozdobionych patio zostaje otwarta dla zwiedzających. Lepiej jest za to omijać miesiące letnie (lipiec-sierpień), kiedy maksymalna temperatura zbliża się do 40 stopni.
ZDJĘCIA: Pałac Viana w Kordobie (Palacio de Viana)
Wielki Meczet, przekształcony po rekonkwiście w katedrę, jest największym symbolem i jednocześnie największą atrakcją Kordoby. Okazały kompleks składa się z dwóch części - otoczonego murem i ogólnodostępnego dziedzińca oraz biletowanego gmachu, we wnętrzu którego czeka na nas:
W północnej części dziedzińca stoi wysoka dzwonnica powstała na bazie minaretu, która pełni dziś funkcję punktu widokowego.
Dzieje oraz zabytki kordobańskiego meczetu są na tyle rozbudowanym tematem, że poświęciliśmy mu osobny artykuł: Mezquita (Wielki Meczet) w Kordobie: zwiedzanie, historia, ciekawostki
Ta warowna średniowieczna rezydencja wraz z otaczającymi ją rozległymi, współczesnymi ogrodami, należy do najpopularniejszych atrakcji Kordoby. Sam Alcázar jest jednak budowlą typowo obronną a nie typowym pałacem - obecnie w jego murach mieści się muzeum, którego największymi skarbami są... zabytki z czasów rzymskich (mozaiki oraz sarkofag). Podczas wizyty będziemy mogli przejść się po murach, wdrapać się na wieżę oraz zajrzeć do pozostałości łaźni w stylu arabskim.
Do warowni przylegają rozległe, trzypoziomowe ogrody, wypełnione fontannami, rzeźbami oraz różnorodną roślinnością. Dla wielu odwiedzających to właśnie one stanowią największą atrakcję Alcázaru.
Więcej: Alcázar w Kordobie: zwiedzanie warownej rezydencji chrześcijańskich królów
Sąsiadujące z Alcázarem stajnie królewskie powstały w 1572 roku. Inicjatorem ich budowy był hiszpański król Filip II, który dał się poznać jako zapalony miłośnik koni. Kompleks składa się z budynku z boksami, krytego placu ćwiczebnego oraz otwartego placu pokazowego. Niestety, oryginalny obiekt spłonął w pożarze w 1735 roku, ale na szczęście niedługo później został odbudowany.
W Kordobie hodowano (i wciąż hoduje się) czystej krwi konie andaluzyjskie (hiszp. caballo andaluz), z których korzystała gwardia królewska. Rasa ta znana jest z dobrej ujeżdżalności, łagodności oraz cierpliwości do ludzi - dzięki tym cechom andaluzy idealnie nadawały się do wykorzystania w trakcie konfliktów zbrojnych.
Obecnie stajnie udostępnione są zwiedzającym. Jeśli będziemy mieć trochę szczęścia to trafimy na trening. Możemy też wybrać się na któryś z płatnych pokazów.
Kordoba może pochwalić się jednym z największych w Europie zabytkowych zespołów miejskich, co doceniła organizacja UNESCO wpisując tutejsze stare miasto na listę światowego dziedzictwa kulturowego. Unikalnym elementem kordobańskiego krajobrazu są dekorowane przez mieszkańców dziedzińce. Sama idea centralnego, skrytego w cieniu patio, wokół którego toczy się życie domowników, sięga jeszcze czasów rzymskich. Przez dokuczające upały (w lato temperatura dochodzi do 40 stopni!) zamysł ten zapożyczyli muzułmanie, a po nich chrześcijanie.
Z czasem w mieście wytworzyła się kultura ich ozdabiania - fontannami, kwiatami oraz doniczkami powieszonymi na ścianach - która doczekała się kolejnego wpisu na liście UNESCO. Dziś spacerując po starym mieście raz po raz natrafimy na przyciągający wzrok dziedziniec. W maju organizowany jest nawet festiwal dziedzińców, i wtedy najpiękniejsze z nich są ogólnodostępne (przez resztę roku często możemy na nie spojrzeć wyłącznie zza krat).
Tradycja ozdabiania dziedzińców doczekała się nawet dwóch pomników przedstawiających mieszkańców przy pracy. Jeden z nich znajduje się na zachodnim krańcu starego miasta (Escultura del abuelo y el niño - pomnik dziadka i wnuka), a drugi na północnym (Monumento Patios Cordobeses).
Dawna dzielnica żydowska należy do najbardziej urokliwych obszarów kordobańskiego starego miasta. Mimo że gros średniowiecznej zabudowy musiał z czasem ustąpić nowszej, to dzielnica ta zachowała swój oryginalny układ wąskich, krętych uliczek.
Odnajdziemy tu też kilka z najciekawszych atrakcji Kordoby. Wśród nich są:
Więcej: Judería de Córdoba: zwiedzanie dzielnicy żydowskiej w Kordobie
Przerzucony przez rzekę Gwadalkiwir szesnastoprzęsłowy most należy do najbardziej charakterystycznych zabytków Kordoby. Jego historia sięga I wieku p.n.e., choć z tego okresu pozostały wyłącznie fundamenty, a cała reszta powstała w wyniku średniowiecznej przebudowy. Od jakiegoś czasu most przeznaczony jest wyłącznie dla pieszych, więc grzechem jest po nim przynajmniej raz nie pospacerować. Na środku przeprawy od połowy XVII wieku stoi statua archanioła Rafała, którą mieszkańcy ustawili w podzięce za ustanie plagi.
Po północnej stronie mostu, w miejscu dawnej bramy miejskiej, stoi klasycystyczny łuk triumfalny (XVI w.) projektu Hernána Ruiza III, architekta odpowiedzialnego za obecny wygląd przykatedralnej dzwonnicy. Za niewielką opłatą możemy wejść na szczyt zabytku i spojrzeć stamtąd na most.
Stojąc na moście warto rzucić okiem w zachodnią stronę rzeki, gdzie zachowały się pozostałości młynów oraz kół wodnych, które w średniowieczu wykorzystywano m.in. do produkcji mąki. Ruiny jednego z nich, Molino de la Albolafia, widoczne są przy północno-zachodnim brzegu. Zamontowane na nim koło jest rekonstrukcją. A co stało się z oryginalnym mechanizmem? Podobno został rozebrany, gdyż jego hałasy przeszkadzały królowej mieszkającej w sąsiednim Alcázarze.
Po przeciwnej stronie rzeki stoi zachowany w całości młyn św. Antoniego (Molino de San Antonio) - początki budowli sięgają średniowieczna, ale jego obecny wygląd jest efektem rekonstrukcji w ostatnich stuleciach. Obecnie w jego wnętrzu organizowane są wystawy czasowe. Ruiny pozostałych młynów wypatrzymy na zarośniętych wysepkach.
Po południowej stronie mostu stoi okazała wieża Calahorra (Torre de la Calahorra), która pełniła w przeszłości funkcję ufortyfikowanej bramy. Jej budowę zlecił Alfons XI, wykorzystując do tego pozostałości arabskiego fortu. Swój obecny kształt wieża otrzymała w 1369 roku, podczas walk o władzę dwóch jego potomków. Jej powiększenie zlecił Henryk II, pierwszy z władców z dynastii Trastámara, który toczył wojnę domową z przyrodnim bratem Piotrem I Okrutnym.
Dziś we wnętrzach wieży mieści się muzeum poświęcone arabskiej historii miasta i regionu. Zwiedzamy je z przewodnikiem audio w języku angielskim, a cała wizyta powinna zająć nam około godziny. W środku nie ma jednak zbyt wielu zabytkowych eksponatów - jest to bardziej wystawa informacyjna, z makietami (m.in. Alhambry oraz Mezquity) oraz scenami ułożonymi z wykorzystaniem figur woskowych. W trakcie wizyty wejdziemy na punkt widokowy, ale wieża jest na tyle niska, że zobaczymy wyłącznie najbliższą okolicę - w tym most, łuk triumfalny oraz fragment Wielkiego Meczetu.
Przy placu Campo Santo de los Mártires (świętych Męczenników), gdzie w czasach rzymskich uśmiercano pierwszych chrześcijan, odnajdziemy jeden z ukrytych sekretów Kordoby - ruiny łaźni arabskich (Baños del Alcázar Califal). Kompleks ten w czasach arabskich był częścią nieistniejącego już zespołu pałacowego muzułmańskich władców. Najstarsze fragmenty zabytku pochodzą z X wieku (okres kalifatu), a najnowsze z elementów dekoracyjnych datowane są na czasy Almohadów (XII w.).
Składające się z kilku pomieszczeń łaźnie zostały z czasem nakryte innymi budowlami i na wiele wieków zapomniane. Ponownie natrafiono na nie dopiero na początku poprzedniego stulecia. Obecnie znajdują się w nowoczesnym budynku, gdzie zostały przekształcone w interaktywne muzeum. Co prawda w niektórych pomieszczeń przetrwały wyłącznie kamienne mury, ale cztery z sal posiadają oryginalne sklepienie z charakterystycznymi otworami o kształcie gwiazd.
Oddalona o zaledwie kilka kroków od Wielkiego Meczetu Calleja de las Flores (pol. Aleja Kwiatów) należy do najbardziej zatłoczonych i najczęściej fotografowanych miejsc w Kordobie. To wypełnione niebieskimi doniczkami z wielorakimi kwiatami wąskie przejście przyciąga całe tłumy turystów, którzy dochodzą do położonego na jej końcu placyku, gdzie czeka na nich nietypowy widok na dzwonnicę katedry.
Trudno jednak nie odnieść wrażenia, że popularność Calleja de las Flores przewyższa jej urok, gdyż wiele dziedzińców czy uliczek starego miasta w niczym jej nie ustępuje, a nie są tak oblegane.
Ten kwadratowy, otoczony ze wszystkich stron budynkami (wzniesionymi w stylu andaluzyjskiego baroku) rozległy plac swój obecny wygląd otrzymał w XVII wieku, a jego twórcy w oczywisty sposób wzorowali się na słynnym Plaza Mayor w Madrycie. Właściwie jest to jedyny plac o takiej charakterystyce w całej Andaluzji.
Obecnie Plaza de la Corredera uchodzi za jedno z przyjemniejszych miejsc na wieczorny posiłek lub wypicie kieliszka wina (np. lokalnego fino). Nie zawsze jednak było tu tak spokojnie - w czasach rzymskich istniał w tym miejscu cyrk (miejsce organizacji krwawych wyścigów powozów), a w okresie bardziej współczesnym na placu organizowano publiczne egzekucje oraz wyścigi byków.
Oddalony o kilkanaście minut spacerem od Wielkiego Meczetu Pałac Viana (hiszp. Palacio de Viana) należy do najwspanialszych przykładów kordobańskiej arystokratycznej rezydencji z epoki Renesansu. Pałac ten posiada aż dwanaście pięknie zdobionych dziedzińców w stylu andaluzyjskim, z których każdy wyróżnia się czymś unikalnym. Jeden z nich, zwany Dziedzińcem Kotów, pochodzi jeszcze z okresu średniowiecza i pierwotnie wykorzystywany był przez członków okolicznej społeczności, a do Pałacu Viana włączono go dopiero w XVIII wieku.
Wypełnione kwiatami, roślinami, fontannami oraz detalami architektonicznymi dziedzińce zwiedzamy samodzielnie po zakupie biletu. Na spokojne przejście po całości warto zaplanować około 45 minut. Istnieje też możliwość zwiedzenia pomieszczeń pałacowych (podczas naszej wizyty dostępne było tylko zwiedzanie z przewodnikiem).
Mieszczące się w renesansowym pałacu Paez de Castillejos lokalne muzeum archeologiczne jest nie lada gratką dla wszystkich sympatyków czasów minionych. Jego kolekcja rozciąga się przez wiele różnych epok - zaczynając od czasów rzymskich, przez okres Wizygotów, Arabów, na rekonkwiście i późnym średniowieczu kończąc.
Ciekawostką jest, że w trakcie rozbudowy muzeum natrafiono na ruiny rzymskiego teatru, które są dziś integralną częścią placówki. Nawet jeśli nie planujemy zaglądać do środka, to warto podejść i zobaczyć wspaniały główny pałacowy portal imitujący klasyczny zabytek.
Kordobańskie Muzeum Sztuk Pięknych powstało w zabytkowym budynku dawnego szpitala, który charakteryzuje się unikalnym dla Hiszpanii stylem plateresco (tzw. stylem złotniczym, będącym połączeniem stylu mudejar, lokalnego gotyku oraz elementów renesansowych). W swoich zbiorach placówka posiada malowidła rozciągające się od późnego gotyku do czasów współczesnych, choć dominują w nich prace hiszpańskich artystów.
W bezpośrednim sąsiedztwie Museo de Bellas Artes znajduje się też drugie muzeum - poświęcone życiu i twórczości kordobańskiego artysty Julio Romero de Torresowi, który żył i tworzył na przełomie XIX/XX wieku.
Obie placówki położone są przy podłużnym, zabytkowym Plaza del Potro. W jego północnej części stoi fontanna zwieńczona statuą konia, od którego plac bierze swoją nazwę. Będąc na miejscu nie przegapmy dziedzińca ukrytego pod adresem Plaza del Potro 10. Odnajdziemy tam pochodzący z XV wieku budynek dawnego zajazdu (Posada del Potro), który pojawił się w słynnej powieści Don Kichot (jako miejsce spotkań złodziei). Obecnie w jego wnętrzach organizowane są wystawy czasowe.
Eksplorując kordobańskie stare miasto natrafimy na kilka zabytków i pozostałości rzymskiej Corduby. Wśród nich są opisany wcześniej most oraz teatr w muzeum archeologicznym, a oprócz nich także: mauzoleum z I wieku, pozostałości świątyni kultu imperialnego, fragment oryginalnego muru obronnego czy położone poza obrębem dawnych obwarowań resztki pałacu cesarza Maksymiana.
Więcej o starożytnych zabytkach przeczytacie w naszym mini przewodniku Śladami rzymskiej Kordoby - w poszukiwaniu pozostałości antycznej Corduby
Pierwsze mury obronne w Kordobie istniały już w czasach rzymskich, a w okresie średniowiecza ich długość dochodziła do 22 km (niemalże dorównywały one rozmiarem obwarowaniom Konstantynopola!). Mimo że w XIX wieku znaczną ich część rozebrano, to przetrwało kilka dobrze zachowanych odcinków, bram czy wież. Do najciekawszych z nich należą Wieża Malmuerta, Brama Almodóvar oraz dłuższy odcinek muru przy ulicy Calle Cairuán. Więcej informacji o nich oraz o innych pozostałościach dawnych fortyfikacji znajdziecie w naszym artykule: Mury Kordoby: szlakiem dawnych fortyfikacji.
Zaledwie siedem kilometrów od centrum Kordoby odnajdziemy ruiny królewskiego miasta Medina Azahara, które powstało od zera na zlecenie pierwszego kalifa Kordoby Abd ar-Rahmana III. I choć ta siedziba władcy oraz stolica administracyjna całego Al-Andalus istniała zaledwie kilkadziesiąt lat (zanim została zrujnowana w trakcie wojny domowej), to zdążyła zapisać się w annałach jako jedno z najwspanialszych miast istniejących kiedykolwiek na obszarze średniowiecznej Europy.
Medina Azahara została ponownie odkryta w 1911 roku. Na światło dzienne wydobyto ruiny części pałacowej, które są dziś udostępnione do zwiedzania. Ich największą atrakcją jest odtworzona sala audiencyjna. Więcej: Medina Azahara w Kordobie: zwiedzanie ruin miasta kalifów
Jeśli opisane przez nas atrakcje Kordoby nie zaspokajają Waszej ciekawości, to nie szkodzi - wciąż pozostaje jeszcze wiele do zobaczenia! Przykładem jest chociażby kilkanaście kościołów zwanych fernandinas, które wzniesiono na zlecenie króla Ferdynanda III zaraz po rekonkwiście miasta (1236 r.). Świątynie te są zazwyczaj mieszanką gotyku hiszpańskiego oraz surowego stylu romańskiego, choć na przestrzeni wieków były wielokrotnie przebudowywane i zmieniały nieco swój charakter. Wybrane z kościołów Ferdynanda możemy zwiedzić po zakupie biletu łączonego (więcej informacji wraz z godzinami otwarcia znajdziecie tutaj) lub okazując na wejściu zakupiony wcześniej bilet do Mezquity (stan na styczeń 2022).
Jednym z najciekawszych przykładów "fernandinas" jest wzniesiony na bazie dawnego meczetu kościół św. Wawrzyńca (Iglesia de San Lorenzo). Świątynia ta posiada unikalną rozetę wykonaną w stylu mudejar, a jej wieża, zbudowana na podstawie minaretu, była prekursorem słynnej Giraldy z Sewilli. Unikatową dzwonnicą może pochwalić się również kościół św. Mikołaja (Iglesia de San Nicolás de la Villa).
ZDJĘCIA: 1. kościół św. Wawrzyńca (Iglesia de San Lorenzo); 2. kościół św. Franciszka (Iglesia de San Francisco).
Warto też zwrócić uwagę na kościół św. Franciszka (Iglesia de San Francisco), którego dawny krużganek przekształcono w plac miejski. Na prawo od fasady tej świątyni zobaczymy wizerunek Matki Bożej namalowany na płytkach. Niedaleko kościoła znajduje się średniowieczny łuk Portillo (Arco del Portillo), który łączył Medinę z zewnętrznymi dzielnicami.
Kolejnym zabytkiem leżącym poza utartym szlakiem jest dawny klasztor Palacio de la Merced, w którym obecnie swoją siedzibę ma rada regionalna. Mimo że początki tego kompleksu sięgają czasów rekonkwisty, to jego obecny wygląd jest efektem przebudowy przeprowadzonej w XVIII wieku, kiedy budowla zyskała cechy baroku kordobańskiego (i bez większej przesady można stwierdzić, że jest jego najwspanialszym reprezentantem). Zabytek wyróżnia się kolorową fasadą, kościołem z barokowym ołtarzem oraz jednym z najpiękniejszych dziedzińców w Kordobie.
Dziedziniec pałacu jest zazwyczaj ogólnodostępny. Zwiedzanie całego kompleksu możliwe jest w trakcie wycieczki z przewodnikiem (więcej informacji można znaleźć tutaj, trzeba użyć translatora). Czasami w budynku organizowane są różne darmowe wystawy, i wtedy niektóre z pomieszczeń udostępnione są odwiedzającym.
]]>Riwiera Francuska słynie z umiarkowanego klimatu oraz gwarancji ponad 300 słonecznych dni w roku. Tutejsze lata nie są wcale tak upalne, a zimy, dzięki naturalnej ochronie Alp, potrafią być zaskakująco łagodne. We wschodniej części wybrzeża wytworzył się nawet specyficzny mikroklimat umożliwiający całoroczną uprawę cytrusów.
Co jednak warte podkreślenia - atrakcje Lazurowego Wybrzeża nie zamykają się wyłącznie w plażach i miasteczkach kurortowych. Odnajdziemy tu również liczne zabytki, muzea oraz urokliwe średniowieczne miasteczka położone dalej od linii brzegowej.
Lazurowe Wybrzeże nie ma urzędowo ustalonych granic, choć powszechnie przyjęło się, że na wschodzie rozpoczyna się od leżącego bezpośrednio przy granicy francusko-włoskiej miasta Menton (pol. Mentona).
Nieco mniejszy konsensus panuje przy określaniu zachodniego krańca - w literaturze możemy spotkać się zarówno z twierdzeniem, że Riwiera Francuska kończy się już na Saint-Tropez, jak i z tezą, że dochodzi aż do Tulony czy nawet do sąsiadującego z Marsylią Cassis.
Niemal całe Lazurowe Wybrzeże znajduje się w granicach Francji - wyjątkiem jest miniaturowe księstwo Monako, które jest samodzielnym państwem i przynależy do niego mniej niż cztery kilometry linii brzegowej.
Francuska Riwiera w powszechnej świadomości kojarzona jest pełnymi przepychu plażami, największymi jachtami świata, kasynami, willami bogaczy oraz słynnym festiwalem filmowym w Cannes. Dla wielu zaskoczeniem może być fakt, że oferta atrakcji Lazurowego Wybrzeża jest znacznie bardziej różnorodna i urozmaicona.
Na odwiedzających czekają tu m.in.:
A to tylko część z atrakcji Francuskiej Riwiery. W dalszej części artykułu opisaliśmy wybrane miasta, wille oraz zabytki.
Aby przygotować efektywny plan zwiedzanie Francuskiej Riwiery warto zapoznać się ze specyfiką regionu oraz należy liczyć się z tym, że atrakcje są mocno porozrzucane po całym wybrzeżu, więc będzie nas czekać niemało przemieszczania się.
Właściwie tylko jedno miasto, Nicea, posiada na tyle dużo atrakcji, że ich zwiedzenie może nam zająć powyżej dwóch dni. Nieco więcej do zobaczenia jest też w Monako, gdzie spokojnie spędzimy cały dzień, a nawet dwa. W przypadku Mentony, Cannes i Antibes wszystko zależy od tego, czy planujemy skorzystać z okolicznych atrakcji (w przypadku Mentony z położonych na wzgórzach ogrodach, a Cannes z sąsiednich Wyspy Leryńskich). Jeśli tak, to warto zaplanować na nie calutki dzień, a jeśli nie, to wystarczy nam kilka godzin. Wizyta w pozostałych opisanych przez nas miejscach powinna zająć od kilku godzin do maksymalnie połowy dnia.
Planując aktywne korzystanie z droższych atrakcji Lazurowego Wybrzeża (rejsów czy zwiedzania willi) warto zapoznać się z kartą French Riviera Pass. Nie zawsze produkty tego typu są opłacalne, ale w przypadku tej konkretnej karty, i wyborze odpowiednich atrakcji, można naprawdę dużo zaoszczędzić. Więcej informacji znajdziecie tutaj.
Nazywana stolicą Francuskiej Riwiery Nicea jest miastem nietypowym, wręcz unikalnym, które łączy w sobie cechy kurortu wakacyjnego z byciem nowoczesną metropolią (należy do największych miast we Francji). Żeby tego było mało, jej najstarsza część przypomina bardziej miasto włoskie niż francuskie, co właściwie nie powinno zaskakiwać, gdyż w granicach Francji znalazła się dopiero w 1860 roku (wcześniej była częścią Sabaudii).
Nicea posiada na tyle dużo atrakcji, że spokojnie możemy spędzić w niej kilka dni. Do zobaczenia są m.in.:
Więcej o zwiedzaniu Nicei przeczytacie w naszym przewodniku Nicea (Francja) - zwiedzanie, zabytki oraz atrakcje turystyczne
Drugie najmniejsze państwo świata kojarzy się dziś przede wszystkim z wyścigami Formuły 1, kasynem Monte Carlo oraz niewyobrażalnym bogactwem, ale to nie wszystko, czym może pochwalić się księstwo zarządzane od średniowiecza przez ród Grimaldich.
Najstarsza część miasta (Monako-Ville) rozciąga się na legendarnej Skale Monakijskiej, która była zamieszkana już od czasów starożytnych. Do największych monakijskiej "starówki" należą Pałac Księcia Monako (udostępniony do zwiedzania) oraz wspaniałe Muzeum Oceanograficzne (Musée Océanographique) mieszczące się w jednym z najwspanialszych gmachów muzealnych w Europie.
Pozostały obszar państwa-miasta charakteryzuje się bardziej nowoczesną zabudową. Jego ozdobą jest wspaniałe kasyno Monte-Carlo, we wnętrzu którego znalazło się również miejsce na teatr. W pierwszej połowie dnia możemy zwiedzić je samodzielnie (z przewodnikiem audio), a w drugiej oddać się hazardowi ;)
Oprócz kasyna na szczególną uwagę zasługuje położony wysoko na wzgórzu Ogród Egzotyczny, na terenie którego znajduje się wejście do głębokiej jaskini (zwiedzamy ją z przewodnikiem), oraz kolekcja samochodów księcia Monako z około setką zabytkowych pojazdów.
Więcej: Monako: atrakcje, zabytki, ciekawostki. Zwiedzanie miniaturowego państwa zbytku i luksusu
Wysoko nad Monako, na terenie niewielkiego miasteczka La Turbie, stoi Trofeum Augusta, czyli okazały monument będący jednym z najważniejszym śladów panowania Cesarstwa Rzymskiego nad tym terytorium. Wzniesiono go pomiędzy 7 a 6 rokiem p.n.e. dla uczczenia zwycięstw Oktawiana Augusta nad plemionami alpejskimi.
Mimo że dzisiejszy wygląd pomnika różni się od wersji oryginalnej - a przynajmniej tak powinniśmy zakładać, gdyż odbudowano go wyłącznie na podstawie skromnych zapisków - to powinien zaciekawić turystów zainteresowanych czasami starożytnymi. Na terenie stanowiska archeologicznego przygotowano niewielkie muzeum, a zwieńczeniem wizyty będzie wdrapanie się na szczyt monumentu, gdzie czekać na nas będzie taras widokowy z panoramą Monako oraz dalszej okolicy (w tym przylądka Cap-Ferrat).
Więcej: Trofeum Augusta (Trophée d’Auguste) w La Turbie
Po zwiedzeniu antycznego zabytku możemy pospacerować po samym La Turbie. Nie warto jednak rezerwować na to zbyt dużo czasu, gdyż historyczna cześć miasteczka to dosłownie kilka uliczek na krzyż..
W okolicy Jeśli przyjechaliśmy na miejsce samochodem, lub mamy więcej czasu na dłuższy spacer, to warto udać się na Głowę Psa (fr. Tête de Chien), jak oryginalnie nazwano wychodzącą w stronę Monako skałę. Znajdziemy tam popularny punkt widokowy z widokiem na księstwo Grimaldich oraz odległą Niceę.
Mentona to położona najdalej na wschód miejscowość Lazurowego Wybrzeża, która znajduje się przy samej granicy francusko-włoskiej. Unikalne położenie w cieniu wysokich Alp Nadmorskich sprawia, że jest to najcieplejsze z miejsc całej Riwiery Francuskiej, co odczuwalne jest zwłaszcza w miesiącach zimowych.
Dodatkowo wytworzył się tu specyficzny mikroklimat pozwalający na całoroczną uprawę cytrusów. Chlubą Mentony są cytryny, z których produkuje się m.in. likier limoncello oraz słodkie przetwory. Rokrocznie w lutym odbywa się poświęcony tym owocom festiwal Fête du citron, który trwa ponad dwa tygodnie i przyciąga powyżej 200 tysięcy osób!
Sama Mentona, która aż do XIX wieku była częścią księstwa Monako, może pochwalić się kilkoma wartymi uwagi atrakcjami. Wśród nich są:
Więcej: Menton (Mentona) na Lazurowym Wybrzeżu
W okolicy Wysoko nad Mentoną, około 800 m n.p.m., leży średniowieczna osada Sainte-Agnès, posiadająca status najwyżej położonej nadmorskiej miejscowości w Europie.
Villefranche-sur-Mer to urocze miasteczko położone zaledwie kilka kilometrów na wschód od Nicei, które swoją zabudową i charakterem na myśl przywodzi tradycyjne włoskie nadmorskie miejscowości. Jej unikalnym skarbem jest kryta ulica Rue Obscure, która zapewniała dawnym mieszkańcom schronienie przed ostrzałem nieprzyjaciela kierowanym od strony morza.
Oprócz niej na odwiedzających czekają: przyjemne nabrzeże, zabytkowe stare miasto oraz górująca nad okolicą XVI-wieczna cytadela św. Elma (Saint-Elme), we wnętrzu której znajduje się obecnie miejski ratusz, muzea oraz przyjemny ogród.
Więcej: Villefranche-sur-Mer (Francja) - jeden z największych skarbów Lazurowego Wybrzeża
Tuż przy Villefranche-sur-Mer daleko w morze wbija się przylądek Cap Ferrat, który określany jest czasami półwyspem miliarderów, gdyż większość jego obszaru wypełniona jest willami należącymi do najbogatszych reprezentantów społeczeństwa. Wśród wspaniałych rezydencji na szczególną uwagę zasługuje otoczona dziewięcioma ogrodami secesyjna willa wzniesiona przez baronową Béatrice Ephrussi de Rothschild, która obecnie udostępniona jest zwiedzającym i posiada status jednej z najpopularniejszych atrakcji turystycznych Lazurowego Wybrzeża.
Wnętrza tej przywodzącej na myśl renesansowe pałace rezydencji wypełnione są wspaniałymi dziełami sztuki, w tym obrazami Starych Mistrzów, zabytkowymi meblami oraz jedną z najważniejszych francuskich kolekcji porcelany wytworzonej w Królewskiej Manufakturze w Sèvres (oraz we wcześniejszej fabryce w Vincennes).
Po zwiedzeniu dwóch pięter willi możemy wybrać na spacer po wspaniałych ogrodach tematycznych. Największy z nich, ogród francuski, ma kształt statku, gdyż baronowa zapragnęła czuć się w nim tak, jak podczas swojego niezapomnianego rejsu liniowcem Île-de-France. Na co dzień o błogich chwilach na morzu przypominali jej również zatrudnieni w posiadłości ogrodnicy, których zobowiązała do... noszenia marynarskiego stroju!
Więcej: Villa Ephrussi de Rothschild na Lazurowym Wybrzeżu
Villa Kerylos należy do najbardziej osobliwych spośród wszystkich arystokratycznych rezydencji wzniesionych w okresie Belle Époque na Lazurowym Wybrzeżu. Jej fundatorem był zakochany w epoce hellenistycznej archeolog Theodore Reinach, który zapragnął mieszkać podobnie jak ubóstwiani przez niego starożytni. Zbudował więc nad brzegiem morza dwukondygnacyjną willę wzorowaną na luksusowych domach odkrytych w trakcie prac wykopaliskowych na greckiej wyspie Delos.
Reinach nie poprzestał jednak na wzniesieniu klasycystycznego gmachu. Do swojego wakacyjnego domu zamówił również meble, porcelanę oraz zastawę wzorowaną na modelach odnalezionych Pompejach oraz Herkulanum, a wszystkie pomieszczenia ozdobił mozaikami, freskami lub posągami nawiązującymi do greckiej mitologii oraz tradycji.
Obecnie zabytek ten stanowi popularną atrakcję turystyczną Lazurowego Wybrzeża i możemy zwiedzić go samodzielnie z przewodnikiem audio.
Więcej: Villa Kerylos: neoklasyczna grecka willa w sercu Lazurowego Wybrzeża
Położone na wysokości około 430 m n.p.m. Èze należy do najbardziej urokliwych miejsc na całym Lazurym Wybrzeżu. Dzięki dogodnemu położeniu, i mimo niewielkich rozmiarów, przyciąga do siebie licznych turystów.
Przed przyjazdem do Èze warto zdawać sobie sprawę, że miejsce to nie oferuje zbyt wielu atrakcji. Na szczycie miasteczka, w miejscu dawnej warowni, utworzono ogród egzotyczny, który zapewnia zapierającą dech w piersiach panoramę okolicy. Oprócz niego na odwiedzających czeka "zaledwie" kilka wąskich uliczek oraz urokliwa kamienna zabudowa. Jeśli jednak lubimy tego typu miejsca, to przyjazdu do Èze na pewno nie będziemy żałować.
Średniowiecze miasteczko z częścią nadmorską łączy oferująca wspaniałe widoki Ścieżka Nietzsche’ego. Trasa ta została nazwana na cześć słynnego filozofa, który według miejscowej legendy spacerując nią odnajdywał inspiracje przy pisaniu swojego dzieła "Tako rzecze Zaratustra".
Więcej: Èze: średniowieczne miasteczko górujące nad Lazurowym Wybrzeżem
Saint-Paul-de-Vence należy do najstarszych i jednocześnie najbardziej urokliwych miasteczek na Lazurowym Wybrzeżu. Położona na wysokim wzniesieniu osada charakteryzuje się idealnie zachowanym zabytkowym układem z wąskimi uliczkami oraz chroniącym ją pierścieniem murów obronnych.
W ostatnim stuleciu Saint-Paul-de-Vence jak magnez przyciągało wielu znamienitych artystów, a wśród nich takie osobistości jak Marc Chagall, Jean Miró czy Pablo Picasso. Pierwszy z nich nawet osiadł tu na stałe i został pochowany na sąsiadującym z murami niewielkim cmentarzu.
Część osób, zwłaszcza tych posiadających mniej czasu, zadaje sobie pytanie, które z miejsc lepiej odwiedzić - Saint-Paul-de-Vence czy wspomniane wcześniej Èze. My nie potrafimy niestety udzielić na nie jednoznacznej odpowiedzi. Saint-Paul-de-Vence jest zdecydowanie większe, posiada więcej zabytków, a do tego działają tu liczne sklepiki oraz kawiarnie, więc efektywnie spędzimy w nim więcej czasu. Z drugiej jednak strony miasteczko to położone jest kawałek wgłąb lądu, nieco dalej od wybrzeża, przez co oferuje gorsze widoki niż Èze, które jest z kolei na tyle niewielkie, że przejdziemy je całe wzdłuż i wszerz w dosłownie kilka chwil.
Więcej: Saint-Paul-de-Vence: zwiedzanie otoczonej murami perły Lazurowego Wybrzeża
W okolicy Na wzgórzu nieopodal Saint-Paul-de-Vence powstało muzeum sztuki współczesnej Fondation Maeght, mogące pochwalić się okazałą kolekcją XX-wiecznych dzieł plastycznych. Wizytówką placówki jest wypełniony rzeźbami ogród.
Witold Gombrowicz i Lazurowe Wybrzeże
Polski powieściopisarz na ostatnim etapie życia osiadł w położonym kawałek na północ od Saint-Paul-de-Vence mieście Vence, gdzie zmarł i został pochowany na cmentarzu komunalnym Cimetière de Vence-Ville. W dawnym domu Gombrowiczów mieści się obecnie muzeum poświęcone pisarzowi. Znajdziecie je pod nazwą: Muzeum Witolda Gombrowicza w Vence/Espace Muséal Witold Gombrowicz à Vence.
To położone pomiędzy Niceą a Cannes miasto portowe słynie z:
Antibes leży u stóp Cap d’Antibes, wąskiego przylądka wypełnionego willami arystokratów i bogaczy. Mając więcej czasu możemy przespacerować wzdłuż przylądka lub odwiedzić któryś z udostępnionych publicznie ogrodów.
Więcej: Antibes (Lazurowe Wybrzeże): atrakcje, zwiedzanie, ciekawe miejsca
To położone na łagodnym zboczu i oddalone kawałek od wybrzeża miasteczko określane jest światową stolicą perfum, gdyż stanowi jeden z największych ośrodków produkcji naturalnych aromatów w nich wykorzystywanych. W mieście działają fabryki perfum, w tym wytwórnia nazwana na cześć urodzonego w mieście malarza Jean-Honoré Fragonarda, której wyroby spotkamy w całej Francji.
Na turystów odwiedzających Grasse czekają m.in.: muzeum perfumiarstwa (Musée International de la Parfumerie (MIP), możliwość zwiedzenia fabryki Fragonarda, okoliczne gaje oliwne oraz urokliwe, nieco senne stare miasto.
Jeśli zwiedzamy Lazurowe Wybrzeże samochodem, to przy okazji odwiedzin w Grasse możemy zawitać również do oddalonego o około dwadzieścia minut samochodem niewielkiego, średniowiecznego miasteczka Gourdon. Ta urokliwa osada powstała na surowej skale osiągającej wysokość 758 m n.p.m., dzięki czemu gwarantuje odwiedzającym wspaniałe widoki na bliższą i dalszą okolicę.
Najbadziej znanym zabytkiem Gourdon jest średniowieczny zamek, który wzniesiono na pozostałościach dawnej twierdzy Saracenów. W 2021 roku obiekt nie był niestety udostępniany zwiedzającym (informacje o ewentualnym ponownym otwarciu mogą pojawić się na oficjalnej stronie obiektu).
W okolicy Ruszając dalej, w kierunku miasteczka Courmes, możemy podjechać do wodospadów Cascades du Saut du Loup.
Ze wszystkich miast Lazurowego Wybrzeża Cannes należy do najbardziej rozpoznawalnych. Wizyta we francuskiej stolicy festiwali może być jednak lekkim zawodem, gdyż w mieście tym nie znajdziemy aż tylu ciekawych atrakcji. Właściwie to, wliczając w to wizytę w miejscowym muzeum, wszystko co najważniejsze zobaczymy w maksymalnie kilka godzin. Nieco inaczej sytuacja wygląda w trakcie trwania słynnego Festiwalu Filmowego, kiedy możemy zbliżyć się do świata gwiazd wielkiego ekranu.
Nie oznacza to jednak, że w żadnych okolicznościach nie warto zawitać do Cannes - po prostu przy krótkim odwiedzinach Francuskiej Riwiery są ciekawsze miejsca odwiedzenia, ale jeśli zostajemy na dłużej, to czemu nie! Tym bardziej, że tuż obok znajdują się dwie możliwe do odwiedzenia wyspy z archipelagu Wysp Leryńskich, a samo Cannes posiada jedne z najbardziej piaszczystych plaż na wybrzeżu.
Więcej: Cannes: atrakcje, zabytki, ciekawe miejsca. Zwiedzanie francuskiej stolicy festiwali
Niewielki archipelag Wysp Leryńskich oddalony jest o zaledwie 1,5 km od canneńskiego wybrzeża. Składają się na niego cztery wyspy - dwie większe są możliwe do odwiedzenia, a każda z nich wyróżnia się całkowicie odmiennym charakterem. Na obie z nich dopłyniemy z portu w Cannes.
Więcej zabytków oferuje Wyspa św. Honorata, która już od wczesnego średniowiecza zajmowana jest przez zakonników. Jej największym skarbem są ruiny masywnego, ufortyfikowanego klasztoru. Oprócz niego na odwiedzających czeka również nowszy kompleks zakonny oraz zespół innych zabytków.
Przebywający na wyspie zakonnicy wyspecjalizowali się w produkcji wina, dostępnego do nabycia na miejscu.
Więcej: Wyspa Świętego Honorata (Île Saint-Honorat)
Druga, nieco większa z wysp ma bardziej naturalny charakter, a większość jej obszaru zajmują tereny lesiste. Wyjątkiem jest masywny fort, który w historii zapisał się jako miejsce przetrzymywania tajemniczego więźnia króla Ludwika XIV, którego znamy dziś jako człowieka w żelaznej masce.
Wyspa św. Małgorzaty pozwala na ucieczkę od zgiełku wypełnionego turystami Cannes, ale jest na tyle mała, że w przypadku osób, którym nie zależy na zobaczeniu fortu, lepszym wyjściem może okazać się wyprawa do oddalonego zaledwie kawałek od centrum Cannes lasu Parcours de santé de la Croix des Gardes, gdzie przygotowano trasy spacerowa oraz gdzie odnajdziemy przyjemne widoki na okolicę. (a warto zdawać sobie sprawę, że spacerując po Wyspie św. Małgorzaty przez większość czasu będziemy poruszać się wewnątrz płaskiego lasu i nie zobaczymy nic oprócz otaczających nas drzew).
Więcej: Wyspa Świętej Małgorzaty (Île Sainte-Marguerite)
Jeśli planujemy wybrać się na Francuską Riwierę w celu plażowania, to warto zdawać sobie sprawę z dwóch istotnych kwestii. Po pierwsze, tutejsze plaże bardzo często pokryte są żwirkiem, a czasem nawet niemałymi kamykami. Chyba najbardziej jaskrawym przykładem jest ciągnąca się wzdłuż Promenady Anglików główna plaża w Nicei, której powierzchnia składa się z naprawdę dużych kamieni - gdy ktoś nie sprawdził tego wcześniej i liczył na piaszczyste wybrzeże, to może się srogo zawieźć.
Właśnie dlatego przed przyjazdem warto sprawdzić, gdzie odnajdziemy najwięcej piaszczystych plaż. Nam najbardziej do gustu przypadły plaże w Cannes, Antibes oraz położone w części wschodniej plażę Mentony. Nie zaszkodzi też zakupić butów do pływania, gdyż również nawierzchnia w wodzie bywa kamienista i łatwo o kontuzję.
Drugą kwestią, która może zaskoczyć turystów niedoświadczonych z francuskim czy włoskim wybrzeżem Morza Śródziemnego jest fakt, że nierzadko całe połacie plaż położonych w centrach popularnych miasteczek turystycznych pozostają w rękach prywatnych, przez co są płatne lub dostępne wyłącznie dla gości okolicznych hoteli lub restauracji! Przykładem jest chociażby Cannes, gdzie w centrum dominują plaże prywatne.
Szczęśliwie niemal wszędzie odnajdziemy też plaże publiczne i ogólnodostępne, gdzie co najwyżej możemy opcjonalnie wynająć płatny leżak czy parasol. Część z publicznych plaż posiada również przydatne udogodnienia jak prysznice (a nawet toalety), ale jeśli nam bardzo na nich zależy, to powinniśmy wcześniej to sprawdzić.
Planując poruszanie się komunikacją publiczną mamy do wyboru dwa środki transportu: autobusy oraz pociągi. Każdy z nich ma swoje plusy i minusy, które warto wziąć pod uwagę przy przygotowywaniu planu zwiedzania.
stan na styczeń 2022
Najtańszą opcją na podróżowanie po Riwierze Francuskiej są autobusy obsługiwane przez przewoźnika Lignes d’Azur. Oferuje on zarówno połączenia lokalne granicach Nicei oraz jej obszaru metropolitalnego, jak i przejazdy międzymiastowe.
W przypadku podróżowania po Nicei oraz najbliższej okolicy mamy do wyboru kilka rodzajów biletów. Podstawowy bilet jednorazowy, pozwalający na przesiadki w czasie 74 minut od pierwszego skasowania, kosztuje zaledwie 1,50€. Dostępne są również: bilet dobowy w cenie 5€, bilet 7-dniowy za 15€ oraz pakiet 10 przejazdów kosztujący 10€. Co warte zapamiętania - pakiet 10 przejazdów może być współdzielony przez więcej niż jednego pasażera. Bilety kasujemy po każdym wejściu do pojazdu (w przypadku pakietu tyle razy, ilu jest pasażerów).
W przypadku przejazdów międzymiastowych mamy do wyboru wyłącznie bilet jednorazowy o nazwie Ticket Azur w cenie 1,50€, który ważny jest przez 2 godziny i 30 minut. Musimy jednak pamiętać, żeby nie kupić zwykłego biletu Lignes d’Azur w tej samej cenie, który umożliwia podróżowanie wyłącznie w granicach Nicei oraz jej obszaru metropolitalnego. Aktualne rodzaje i ceny biletów jednorazowych oraz czasowych sprawdzicie tu i tu.
Nieco zamieszania wprowadza dodatkowo fakt, że na biletach Lignes d'Azur możemy podróżować również liniami międzymiastowymi, ale tylko do konkretnego przystanku. Pełną rozpiskę linii międzymiastowych znajdziemy na oficjalnej stronie przewoźnika, gdzie umieszczono również informację, do której stacji obowiązują bilety Lignes d’Azur. Jeśli jedziemy dalej, to musimy zakupić bilet jednorazowy Ticket Azur.
Olbrzymią zaletą autobusów jest fakt, że dojeżdżają do miasteczek położonych wyżej lub poza utartym szlakiem. Czasami można też wpaść w pułapkę, jak w przypadku Èze, gdzie teoretycznie dojedziemy zarówno autobusem, jak i pociągiem. Jednak w drugim przypadku stacja kolejowa znajduje się praktycznie na poziomie morza, więc czekać nas jeszcze będzie wysokie podejście pod górę - jeśli o tym nie wiedzieliśmy, to możemy być niemiło zaskoczeni.
Największymi wadami autobusu są dłuższe czasy przejazdu (nawet dwu-trzy krotnie w porównaniu do kolei), które zależą od warunków na drodze i korków, oraz zatłoczenie niektórych linii w szczycie sezonu. Dlatego warto pojawić się na przystanku odpowiednio wcześniej (i jeśli się da startować z pierwszego przystanku na trasie). Dobrym pomysłem może być też wyruszenie wcześnie rano, gdy większość turystów jeszcze smacznie śpi.
Kolej jest zdecydowanie wygodniejsza i znacznie szybsza, lecz jednocześnie nawet dwa-trzy razy droższa. Jeśli jednak zależy nam na wygodzie i czasie, to w przypadku popularnych tras warto wziąć pod uwagę przejazd pociągiem.
Aktualne ceny oraz rozkłady najwygodniej jest sprawdzić na oficjalnej stronie francuskiej kolei.]]>
Warto mieć na uwadze, że Hel w sezonie letnim i w weekendy potrafi być wręcz zapchany. Czasem wystarczy jednak ruszyć jednym z leśnych szlaków pieszych, żeby już w kilka chwil oddalić się od największego zgiełku.
Atrakcje Helu możemy podzielić na te znajdujące się w samym miasteczku (m.in. fokarium i Muzeum Rybołówstwa) oraz te leżące w otaczającym je lesie. Do wszystkich z nich dostaniemy się pieszo, ale czasami musimy liczyć się z dłuższym spacerem. Dla przykładu, prowadzący wzdłuż najważniejszych zabytków militarnych szlak niebieski liczy aż 12 km (i do tego odchodzi od niego kilka rozgałęzień).
Na spokojne zwiedzenie najważniejszych atrakcji Helu najlepiej zaplanować dwa pełne dni. Trzy helskie muzea mogą pochwalić się bogatą kolekcją, na którą warto poświęcić więcej czasu. Są to: Muzeum Rybołówstwa, Muzeum Helu oraz Muzeum Obrony Wybrzeża.
ZDJĘCIA: Muzeum Helu
Mając w planach przyjazd jednodniowy warto być na miejscu jak najwcześniej rano, żeby zdążyć zobaczyć cokolwiek jeszcze przed otwarciem biletowanych atrakcji. No i w przypadku jazdy pociągiem ominiemy w ten sposób największe tłumy.
Osoby planujące zwiedzenie większości muzeów mogą rozważyć zakup biletu łączonego upoważniającego do wejścia do wszystkich placówek wchodzących w skład Helskiego Kompleksu Muzealnego. Są to: Muzeum Helu, Muzeum Obrony Wybrzeża wraz ze skansenem, Wieża Kierowania Ogniem oraz stanowisko baterii Heliodora Laskowskiego. Aktualne ceny biletów możecie sprawdzić tutaj. Bilet łączony ważny jest przez dłuższy czas i możemy podzielić zwiedzanie wchodzących w jego skład obiektów na kilka dni.
ZDJĘCIA: Muzeum Obrony Wybrzeża
Po Helu i okolicy najprzyjemniej poruszać się pieszo. Lasy otaczające miasteczko poprzecinane są siecią szlaków turystycznych dostosowanych zarówno dla pieszych, jak i dla rowerzystów. Alternatywą są przejazdy meleksami, które kursują chociażby na trasie od okolic portu do plaż Cypla Helskiego.
Po wyjściu z dworca kolejowego możemy od razu skierować się do sąsiadującego z nim parku, gdzie przygotowano wystawę drewnianej rzeźby kaszubskiej. Jej ozdobą jest przykryta dachem i długa na 15,2 m rzeźba ilustrująca wiersz Juliana Tuwima "Rzepka". Dzieło to trafiło na listę rekordów Guinnessa jako najdłuższa rzeźba wykonana z jednego kawałka drzewa.
Od 10:00 do 18:00, co dwie godziny, tytułowy wiersz odtwarzany jest w kilku językach, w tym po polsku i kaszubsku.
Inne rzeźby są co prawda mniejsze, ale nie mniej urokliwe. Część z nich ma formę ławek z wyrzeźbionymi zwierzętami.
Trudno o większy symbol Helu niż słynne fokarium, w którym możemy zobaczyć podopiecznych Stacji Morskiej Instytutu Oceanografii Uniwersytetu Gdańskiego. Co warte podkreślenia - fokarium na Helu nie jest komercyjną atrakcją turystyczną.
Cytując oficjalną stronę placówki:
„(fokarium) nie jest ogrodem zoologicznym ani cyrkiem z tresowanymi zwierzętami! Celem jego powstania nie było też stworzenie turystycznej atrakcji lecz miejsca wspomagania ochrony gatunku i upowszechniania o nim wiedzy. Nie jest fokarium również przedsięwzięciem komercyjnym. Opłaty za wstęp służą wyłącznie do pokrycia kosztów utrzymania infrastruktury ośrodka oraz realizacji celu jego działalności.”
Bilet wstępu do fokarium kosztuje 10 zł - żeby wejść do środka wystarczy do maszyny przed wejściem wrzucić dwie monety o nominale 5 zł.
Największe zainteresowanie wzbudzają odbywające się dwa razy dziennie pokazy karmienia fok. Aktualne godziny karmienia można znaleźć tutaj.
Wskazówka! Jeśli chcecie zobaczyć karmienie to lepiej nie przekładajcie przyjścia na ostatnią chwilę, ponieważ możecie mieć problem ze znalezieniem miejsca z dobrą widocznością.
Najbardziej imponującym z helskich zabytków jest dawny kościół ewangelicki pw. św. Piotra i Pawła, w murach którego mieści się obecnie Muzeum Rybołówstwa.
Historia świątyni sięga XV wieku. Najstarszą wzmiankę na jej temat odnaleziono w dokumentach z 1417 roku (wtedy miała tylko jednego patrona - św. Piotra). Od 1482 roku występowała już jako kościół parafialny św. Piotra i Pawła. Przez pewien czas świątynia pełniła również funkcję latarni morskiej.
Na przestrzeni wieków budowla była kilkukrotnie przebudowywana, zazwyczaj po zniszczeniach spowodowanych sztormem i podtopieniami. Charakterystyczna drewniana wieża powstała w 1670 roku. W XVIII stuleciu świątynię rozbudowano z wykorzystaniem budulca zabranego z pozostałości po kościele katolickim z nieistniejącego już Starego Helu.
Zabytek ucierpiał podczas II wojny światowej. W trakcie walk rozebrano drewnianą wieżę, która mogła służyć jako punkt orientacyjny. Kilkanaście lat później kościół odrestaurowano i zamieniono na muzeum.
Muzeum zajmuje trzy poziomy. Na dwóch pierwszych wystawiana jest kolekcja stała, a trzeci służy do organizacji wystaw tymczasowych. Na odwiedzających czeka również taras widokowy, choć znajduje się on na tyle nisko, że oferuje przede wszystkim widok na najbliższą okolicę i zabudowę samego Helu.
Kolekcja muzeum jest różnorodna, nowocześnie zaprezentowana i warta polecenia. Podczas wizyty dowiemy się więcej o m.in.:
Wśród eksponatów warto wymienić:
Na terenie otaczającym budynek kościoła przygotowano wystawę łódek, kutrów oraz składzików rybackich.
Na spokojne zapoznanie się z kolekcją warto zaplanować przynajmniej 60 minut. W muzeum działa winda, ale niestety nie dojeżdża ona do tarasu widokowego.
Odwiedzając Hel nie sposób nie przespacerować się choć przez chwilę wypełnionym spacerowiczami Bulwarem Nadmorskim, który doprowadzi nas do fokarium oraz Parku Wydmowego.
Jedną z najnowszych atrakcji bulwaru jest posąg przedstawiający Neptuna, rzymskiego boga mórz i oceanów, który stanął na placu naprzeciwko dawnego kościoła św. Piotra i Pawła. Pierwowzorem dla wykonawcy projektu, rzeźbiarza Tadeusza Biniewicza, była rzeźba z brązu stojącą na głównym placu we włoskiej Bolonii.
Nasza helska wersja jest pierwszą kopią bolońskiej rzeźby wykonaną z kamienia (a dokładnej granitu). Ma ona wysokość 5,5 m i jest chętnie fotografowana przez przechodzących obok turystów. Zgodnie z legendą dwukrotne obejście posągu, w kierunku przeciwnym do ruchu wskazówek zegara, ma zapewnić powodzenie i sukces.
Hel przez większość swojej historii, czyli od przynajmniej XVI wieku aż do lat 20. poprzedniego stulecia, charakteryzował się spójną oraz niemalże identyczną zabudową. Wzdłuż jedynej miejskiej ulicy (dzisiejsza ulica Wiejska) stały podobne do siebie ryglowe domy w kratę i wszystkie z nich ustawione były w tym samym kierunku. W przeszłości posiadały one dwudzielne drzwi wejściowe (otwierane niezależnie u góry i na dole) oraz umieszczone na szczycie drewniane ozdoby w formie korony, dzięki którym możliwe było odróżnienie konkretnych domostw już z oddali.
Do naszych czasów przetrwało kilka tradycyjnych budynków, a najstarsze z nich datowane są na XIX wiek. Dziś mieszczą się w nich restauracje oraz sklepy. Żeby je odnaleźć wystarczy przespacerować się wzdłuż ulicy Wiejskiej. Na zabytkowych fasadach wywieszono tablice informujące o dacie budowy. Nad niektórymi wejściami wypatrzymy pojedyncze modele statków.
W sezonie letnim w jednym z zabytkowych domów (nazywanym Checzą Kaszubską, adres: Wiejska 78) możemy zwiedzić wystawę przybliżającą tradycję i kulturę regionu.
Oddalone o nieco ponad kilometr od dworca Muzeum Helu powstało w budynkach stanowiska artyleryjskiego poniemieckiej baterii Schleswig-Holstein. Sama wystawa nie ma jednak nic wspólnego z militariami - choć trzeba przyznać, że tradycyjna chata ustawiona na dziedzińcu, gdzie kiedyś stało działo, wygląda nietypowo!
Muzeum składa się z trzech części: wystawy etnograficznej, wystawy przyrodniczej oraz ogrodu botanicznego.
Część etnograficzna to prawdziwa perełka. Sale podzielono tematycznie i zwiedzając je dowiemy się więcej o:
Kilka sal przybliży nam też tematy związane z kulturą Kaszub. Nam wśród eksponatów najbardziej do gustu przypadły wspaniałe dzieła rzeźby kaszubskiej, ale do zobaczenia są też hafty czy porcelana. Muzeum może się również pochwalić bogatą kolekcją zabytkowych wag, żelazek oraz magli.
Oprócz typowych sal muzealnych na odwiedzających czekają dodatkowo: tradycyjna chata, odwzorowane pomieszczenia domu kaszubskiego oraz historyczna sala dowodzenia obroną przeciwlotniczą Marynarki Wojennej.
Kolekcja przyrodnicza skupia się z kolei na roślinności oraz zwierzętach występujących na półwyspie.
Ostatnią część kompleksu stanowi ogród botaniczny otaczający muzeum, który jeszcze całkiem niedawno był wysypiskiem gruzu. Jego ozdobą są dziesiątki pawi spacerujących swobodnie i wskakujących gdzie tylko się da.
Na spokojne zapoznanie się z kolekcją i spacer po ogrodzie botanicznym najlepiej zaplanować przynajmniej godzinę.
Oddalona kawałek od centrum miasteczka i stojącą pośrodku lasu latarnia morska jest najlepszym punktem widokowym na całym półwyspie. Po pokonaniu 197 schodów czekać na nas będzie wspaniały widok na bliższą i dalszą okolicę. Tuż obok zobaczymy ruiny wieży dalmierza oraz radiostacji. Kawałek dalej dobrze widoczna jest panorama Helu wraz z portem wojennym i kościołem św. Piotra i Pawła, a sięgając hen, hen daleko, przy dobrej widoczności, wypatrzymy też Trójmiasto.
ZDJĘCIA: 1. Latarnie morska - Hel; 2. Eksponaty w Muzeum Helu.
Helska latarnia jest wysoką na 41,5 m, ośmioboczną, ceglaną budowlą. Powstała wysiłkiem miejscowej ludności w 1942 roku. Była to druga murowana konstrukcja tego typu wzniesiona kiedykolwiek na Helu. Pierwsza powstała już w latach 1806-1827, ale we wrześniu 1939 roku, w celu ułatwienia obrony półwyspu, siły polskie podjęły decyzję o jej rozebraniu.
W maju 2021 roku bilet na latarnię kosztował 8 zł (ulgowy 6 zł). Latarnia była czynna od 10:00 do 14:00 i od 15:00 do 18:00. Zwiedzanie możliwe było od 4. roku życia.
Rozciągający się za fokarium niewielki park jest świetnym przykładem przywrócenia naturze jej naturalnej formy. Jeszcze kilkanaście lat temu siedlisko wydmowe leżące niedaleko portu wojennego znajdowało się w tragicznym stanie, ale dzięki wysiłkom władz lokalnych oraz współpracujących z nimi botaników udało się odtworzyć pierwotne środowisko.
Dla turystów przygotowano drewniany pomost, z którego możemy oglądać zarówno wydmy, jak i plażę oraz zatokę. W przypadku złej pogody (deszczowej lub zbyt słonecznej) możemy skryć się w jednym z pawilonów. Mimo że pomost jest krótki, to stanowi przyjemną odskocznię od zabetonowanego bulwaru.
Zaraz za Parkiem Wydmowym odnajdziemy wzniesiony w tradycyjnym stylu Dom Morświna. W jego wnętrzu przygotowano wystawę poświęconą morświnom (jednemu z zagrożonych gatunków bałtyckich), delfinom oraz wielorybom. Cena biletów wstępu jest symboliczna i będąc w okolicy zdecydowanie warto zajrzeć do środka.
Naprzeciwko budynku zainstalowano tablice informacyjne przybliżające historię lokalnego rybołówstwa, a kawałek obok przygotowano wystawę opisująca historię wieloryba (finwala) odnalezionego w sierpniu 2015 na polskim wybrzeżu.
Inną atrakcją okolic Domu Morświna są dwie rzeźby ryb (jedna wykonana z butelek, a druga opakowana papierem) oraz łódka rybacka.
Będąc na miejscu nie zdziwmy się widokiem nurków w pełnym osprzęcie. Nieopodal brzegu znajduje się wrak kutra Bryza K18. Co ciekawe, zatopiono go specjalnie w celach turystycznych. Więcej informacji znajdziecie tutaj.
Po północnej stronie portu wojennego odnajdziemy dwa wraki niszczycieli - ORP Wicher i ORP Grom, które po zakończeniu służby wykorzystywano jako falochrony. Pierwszy z nich zajmuje kawałek plaży i jest dobrze widoczny (choć z każdym rokiem jest go coraz mniej i za jakiś czas zapewne rozpadnie się do końca), drugi zaś znajduje się pod woda i widać zaledwie jego fragmenty.
Obie jednostki weszły do służby już po 1945 roku, a swoje nazwy otrzymały na cześć dwóch niszczycieli zatopionych przez wojska niemieckie w trakcie II wojny światowej.
Chcąc dostać się do wraków wystarczy przejść całą ulicę Sikorskiego (która prowadzi wzdłuż portu), następnie minąć oczyszczalnię ścieków. Po wyjściu na plażę skręcamy w lewo i kierujemy się aż do końca.
Idąc w kierunku wraków statków możemy w pewnym momencie skręcić na chwilę w prawo i podejść do powyginanej magicznej sosny (znajdziecie ją na mapie Google wpisując Pomnik przyrody sosna magiczna).
Po południowej stronie Helu, kilka kroków za portem cywilnym, stoi wrak kutra rybackiego WŁA-55. Statek ten wyprodukowano w 1945 roku w Danii i jeszcze całkiem niedawno znajdował się w oryginalnym stanie, ale w 2019 roku strawił go pożar. Obecnie wrak jest ogrodzony i zarządzany przez stowarzyszenie Alternatywny Cypel.
Z kutrem tym związana jest historia brawurowej ucieczki. W 1952 roku na połów wypłynęli: Józef Borski (I szyper), Józef Białkowski (rybak) oraz motorzysta Henryk Waczyński. Dwóch pierwszych nie mogło nawet przypuszczać, że ich towarzysz zaplanował uprowadzenie statku i opuszczenie Polski Ludowej. Przed wyruszeniem ukrył on w maszynowni trzech innych uciekinierów. Dodatkowo zastosował pomysłowy fortel - dzięki wysmarowaniu rury wydechowej ropą maszynownia była tak zadymiona, że kontrolujący ją żołnierze (a każdy ze statków opuszczających port był skrupulatnie sprawdzany) nie dali rady odnaleźć trójki zbiegów.
Po wypłynięciu na pełne morze maszynista zatrzasnął Borskiego oraz Białkowskiego w jednym z pomieszczeń. Następnie wypuścił trójkę uciekinierów i skierował się w stronę szwedzkiej Karlskrony.
Mimo że po dotarciu na miejsce cała szóstka otrzymała propozycję azylu od władz szwedzkich, to Borski i Białkowski zdecydowali się na powrót do ojczyzny, gdzie mimo braku winy czekał na nich kilkumiesięczny areszt oraz późniejsze szykany.
Mijając wrak kutra i ruszając dalej na południe dojdziemy po chwili do usypanego z wielkich kamieni monumentu nazwanego Kopcem Kaszubów (kasz. Kòpc Kaszëbów).
Odsłonięty 23 czerwca 2013 roku pomnik symbolizuje dwie rzeczy: jedność społeczności kaszubskiej (o czym przypomina Gryf Kaszubski umieszczony w jego centralnej części) oraz początek Polski.
Nie każdy zdaje sobie sprawę, że także sama forma pomnika nawiązuje do kaszubskiej tradycji. Według legend krajobraz Kaszub uformowały mieszkające tu niegdyś olbrzymy nazywane stolemami, a widoczne w wielu miejscach na Pomorzu masywne głazy miały im służyć podczas zawodów oraz innych aktywności. Więcej o stolemach oraz innych kaszubskich tradycjach przeczytacie w naszym przewodniku Kaszuby: atrakcje, zabytki, kuchnia. Przewodnik po regionie.
Zaraz za Kopcem Kaszubów, do którego prowadzi żwirowa ścieżka, rozpoczyna się drewniana promenada przerzucona ponad wydmami. Ma ona kilkaset metrów długości, ciągnie się wzdłuż plaży i pozwala na wygodny spacer także osobom z wózkami dziecięcymi lub mającymi problemy z mobilnością.
Drewniany pomost otacza zachodnio-południowy fragment Cypla Helskiego, następnie skręca w głąb lądu, prowadząc w okolice stanowiska baterii im. Heliodora Laskowskiego.
W lesie otaczającym Hel zachowały się liczne przykłady zabytków militarnych. Część z nich powstała jeszcze przed wojną w ramach Rejonu Umocnionego Hel, a pozostałe zostały wzniesione przez Niemców w trakcie II wojny światowej lub już po jej zakończeniu.
Do najbardziej imponujących zabytków należą pozostałości po największej na świecie baterii artylerii nadbrzeżnej Schleswig-Holstein zbudowanej przez Niemców w 1940 roku. Bateria składała się z trzech stanowisk artyleryjskich dla dział kalibru 406 mm, 9-kondygnacyjnej wieży sterowania ogniem oraz dwóch żelbetonowych magazynów amunicji.
W obiektach stanowiska artyleryjskiego B1 mieści się opisane przez nas wcześniej Muzeum Helu, a stanowisko artyleryjskie B2 wraz z sąsiadującymi z nim koszarami przekształcono w Muzeum Obrony Wybrzeża. Także wysoka wieża sterowania ogniem pełni dziś funkcje wystawowe. Wszystkie trzy obiekty leżą niedaleko siebie i możemy zwiedzać je jeden po drugim. Osoby planujące odwiedzenie każdego z nich powinny rozważyć zakup biletu łączonego. Ceny pojedynczych wejściówek oraz biletu łączonego sprawdzicie tutaj.
Większość pozostałych zabytków militarnych znajduje się w znacznie gorszym stanie. Do wielu z nich możemy swobodnie zajrzeć, ale lepiej na nic się nie wspinać!
Praktycznie wszystkie z najważniejszych obiektów leżą przy lub w okolicy szlaków turystycznych. Więcej informacji o trasach pieszych znajdziecie w dalszej części naszego przewodnika.
ZDJĘCIA: Muzeum Obrony Wybrzeża
Muzeum Obrony Wybrzeża (MOW) wraz z otaczającym je skansenem stanowi najważniejszą atrakcję militarną Helu.
Muzeum powstało w budynkach po stanowisku artyleryjskim B2 baterii Schleswig-Holstein oraz przylegających do niego koszarach. Najczęściej fotografowaną częścią muzeum jest pusty dziedziniec, na którym stało pierwotnie gigantyczne działo (które jeszcze w trakcie wojny zostało wywiezione do Francji, gdzie zniszczyli je alianci).
Samo muzeum to jednak dużo więcej niż wspomniany dziedziniec. Prawdę mówiąc ilość sal oraz różnorodność kolekcji bardzo pozytywnie nas zaskoczyły. Do zobaczenia jest na tyle dużo, że samo pobieżne przejście pomiędzy wszystkimi pomieszczeniami może zając nam 40-45 minut! Na spokojne zwiedzenie całości warto zaplanować przynajmniej 60 minut.
A co czeka na nas w środku? Poniżej przedstawiliśmy wybrane atrakcje i wystawy MOW:
Do zobaczenia jest więc dużo, a powyższa lista nie zawiera wszystkich wystaw.
Wokół MOW utworzono skansen z pojazdami, minami, pociskami czy torpedami. Nie zajmuje on jednak zbyt rozległego obszaru i spokojnie można go obejść do 15 minut.
Warto w tym miejscu wspomnieć, że skansen oraz samo Muzeum Obrony Wybrzeża są oddzielnie biletowanymi atrakcjami. Żeby jednak wejść do muzeum, musimy zakupić wejściówkę do skansenu, ponieważ znajduje się ono na jego terenie.
Trzecim obiektem baterii Schleswig-Holstein zamienionym na muzeum jest wieża kierowania ogniem. Ta wysoka na 25 m budowla w formie pancernego bunkra posiada dziewięć poziomów, na których pierwotnie mieściły się m.in.: część koszarowa (mogąca pomieścić nawet 40 osób), część techniczna, centrala kierowania ogniem, pomieszczenia obserwatorów oraz pomieszczenia łączności. Szczyt wieży nakrywała obrotowa kopuła dalmierza.
Budowla przetrwała do naszych czasów w dobrym stanie. Dziś jej pomieszczenia na wszystkich piętrach goszczą różnorodne wystawy. Na odwiedzających czekają m.in.:
Na nieśpieszne zapoznanie się z całą kolekcją powinno wystarczyć nam od 30 do 45 minut.
Na koniec wejdziemy na ostatnie piętro, gdzie czeka na nas niewielki taras/podest widokowy. Wieża jest jednak na tyle niska, że nie powinniśmy oczekiwać spektakularnych widoków. Ze szczytu uda nam się wypatrzyć wyłącznie pojedyncze budynki wystające poza korony drzew, w tym fragment latarni morskiej na tzw. Górze Szwedów oraz drewnianą wieże dawnego kościoła św. Piotra i Pawła w Helu.
W naszym odczuciu Wieża Kierowania Ogniem jest zdecydowanie mniej ciekawa od Muzeum Helu oraz Muzeum Obrony Wybrzeża, a do tego taras widokowy nie oferuje specjalnych widoków, więc w przypadku ograniczonego czasu lepiej skupić się na dwóch pozostałych atrakcjach (albo wybrać się też do Muzeum Rybołówstwa).
MKH jest kolejnym z obiektów należących do Helskiego Kompleksu Muzealnego. Chcąc dostać się na miejsce musimy zakupić dodatkowy bilet na kolejkę wąskotorową, która odjeżdża ze stacji leżącej na terenie skansenu Muzeum Obrony Wybrzeża.
Podczas odwiedzin Muzeum Kolei Helskich zwiedzamy skansen kolejowy oraz wnętrza magazynu amunicji. Wystawa nie jest typowo militarna, ale z powodu lokalizacji stacji kolejki zdecydowaliśmy się umieścić ją w tej sekcji naszego przewodnika.
Bateria im. H. Laskowskiego była największą i najnowocześniejszą z polskich przedwojennych baterii artylerii nabrzeżnych. Jej stanowisko artyleryjskie znajdziemy na trasie leśnej prowadzącej w kierunku plaży Cypla Helskiego.
Patronem baterii jest zmarły w 1936 roku komandor podporucznik Heliodor Laskowski, który był gorącym orędownikiem jej powstania. To właśnie dzięki jego staraniom w 1933 roku zakupiono cztery armaty od szwedzkiej firmy Bofors. Za działa wraz z osprzętem i amunicją państwo polskie zapłaciło nie żywą gotówką, a 125 tysiącami ton węgla.
Budowa baterii ruszyła wiosną 1935 roku i już niedługo później była w pełni sprawna. Po wybuchu II wojny światowej brała udział w obronie wybrzeża walcząc z niemieckim lotnictwem oraz pancernikami Schleswig-Holstein i Schlesien.
Stanowisko baterii stanowi obecnie atrakcję turystyczną. W mieszczącym się pod nią schronie, w pomieszczeniach magazynów amunicyjnych, przygotowano niewielką wystawę. Po zakupie biletu możemy też podejść do działa.
Na pewno nie jest to najciekawsza z atrakcji militarnych Helu, ale wchodzi w skład biletu łączonego, więc jego posiadacze nic nie stracą na wejściu do środka.
Poniżej wymieniliśmy kilka dodatkowych obiektów wartych uwagi. Na mapach Google znajdziecie je wpisując podaną przez nas nazwę, i do każdego z nich dojdziecie którymś ze szlaków turystycznych.
powojenny zespół obiektów kierowania ogniem 13. Baterii Artylerii Stałej (współrzędne: 54.599278, 18.812890), na który składały się: wieża z dalmierzem (narzędziem umożliwiającym dokładny odczyt odległości do celu) oraz wzniesiona nieco później wysoka wieża radarowa. Oba obiekty zachowały się w dość dobrym stanie, a pod wieżą dalmierza możemy nawet przejść nieco mrocznym korytarzem. Oba zabytki znajdują się tuż obok latarnii morskiej.
schron załogowy 13. Baterii Artylerii Stałej, który oddalony jest o dosłownie kilka kroków od baterii im. H. Laskowskiego. W jego wnętrzach utworzono biletowaną wystawę o nazwie Bunkier Makabra XX wieku. Nie jest to typowe muzeum, a bardziej instalacja mająca na celu zaprezentowanie tragizmu różnych wojen.
bateria artylerii nadbrzeżnej "Duńska" - ta odnowiona w ostatniej dekadzie bateria została oddana do użytku już w 1932 roku. Dojdziemy do niej szlakiem czerwonym, lecz znajduje się dość daleko od centrum Helu.
Batalionowy Rejon Umocniony nr 2 "Hel" - pozostałości po długim na kilka kilometrów systemie fortyfikacji wzniesionym w celu zapewnienia obrony przeciwdesantowej od strony morza. Budowę BRU rozpoczęto w maju 1953 roku i zakończono około trzy lata później. Dojdziemy tam szlakiem czarny.
Pozostałe obiekty znajdziecie na tej mapie.
Lasy otaczające Hel poprzecinane są szlakami turystycznymi dostępnymi zarówno dla pieszych, jak i rowerzystów. Większość z nich rozpoczyna się w samym miasteczku, a pozostałe stanowią ich rozgałęzienia.
Szlaki prowadzą przez obszary gęsto zalesione, gdzie jest chłodniej i łatwiej o cień niż podczas spaceru wzdłuż plaży. Nawierzchnia większości tras jest na tyle twarda, że spokojnie przejedziemy przez nie rowerami, choć np. odcinek szlaku zielonego skracający szlak niebieski (w kierunku skansenu militarnego) jest fragmentami mocno piaszczysty.
Najdłuższy ze szlaków, szlak niebieski, ma 12 km i prowadzi wokół najważniejszych helskich atrakcji, zabytków militarnych i muzeów. Sugerowany czas na przejście go w całości to około 3 godziny (sam spacer, bez zwiedzania atrakcji na trasie). Pozostałe są krótsze i mają długość od 0,4 do 2,3 km.
Wszystkie szlaki są bardzo dobrze oznakowane charakterystycznymi piktogramami przedstawiającymi działo. Wskazują one nie tylko sam szlak, ale również miejsca skrętów czy kierunek spaceru.
Podczas przemierzania szlaku niebieskiego warto odbić w szlak zielony i podejść do wydmy nazywanej Górą Szwedów, na szczycie której stoi ruina najstarszej zachowanej przedwojennej latarni morskiej na Półwyspie Helskim.
Wysoka na 17 m konstrukcja powstała w 1936 roku. Oryginalnie światło latarni znajdowało się na wysokości 34,4 m. Co ciekawe, przetrwała ona II wojnę światową bez szwanku. Po wojnie pieczę nad nią przejęło wojsko, ale nie zapobiegło to doprowadzeniu konstrukcji do ruiny.
Dziś latarnia jest już mocno nadgryziona zębem czasu i nie możemy na nią wejść (chyba, że z pomocą specjalistycznego sprzętu). Stojąc u jej stóp będziemy za to mogli objąć wzrokiem okoliczny, zalesiony krajobraz.
Naprzeciwko latarni ustawiono ławeczkę z napisem "I love Hel", z której możemy podziwiać plażę oraz okoliczny krajobraz.
Innym pomysłem na aktywne spędzenie czasu (dla osób w bardzo dobrej formie fizycznej) jest około 14 km spacer plażą od Juraty na Cypel Helski (lub w przeciwnym kierunku). Trasa należy jednak do męczących i sugerujemy mieć ze sobą nakrycie głowy, dużo kremu przeciwsłonecznego oraz zapas wody do picia.
Podczas spaceru pomiędzy Helem a Juratą nie przegapcie niewielkiego rezerwatu przyrody ustanowionego na helskich wydmach. Dla odwiedzających przygotowano krótki odcinek pieszy, który przecina teren rezerwatu.
Hel może kojarzyć nam się z zatłoczonymi plażami. I faktycznie, plaża na Cyplu Helskim potrafi być wypełniona po brzegi. Wystarczy jednak oddalić się kawałek w stronę Jastarni, żeby nawet w sezonie odnaleźć pustawe połacie białego piasku. Na szczęście nie musimy iść w ich kierunku po piasku i wzdłuż plaży - wystarczy ruszyć jednym z opisanych przez nas wcześniej szlaków leśnych.
Mniej zatłoczoną alternatywą może być też plaża za dawnym portem wojennym, która znajduje się z dala od miejsc noclegowych. Dojdziecie do niej kierując się do końca ulicą Sikorskiego i następnie przechodząc obok oczyszczalni ścieków.
Pochodzenie nazwy Hel było przedmiotem licznych badań historyków i językoznawców. Według najbardziej rozpowszechnionej z teorii swoje początki miała ona wziąć od słowa piekło, które w wielu językach brzmi podobnie. Współcześnie jednak traktowane jest to jako zbyt daleko idące uproszczenie.
Część badaczy doszukiwała się w nazwie skandynawskiego rodowodu. Na przykład duńskie słowo hael oznacza pięte, a półwysep mógł trochę przypominać tę część ciała.
Profesor Adam Kleczkowski wysnuł z kolei hipotezę, że nazwa wywodzi się faktycznie od słowa hael, ale tego używanego przez mieszkańców wyspy Wangeroog (współczesne Niemcy) do nazywania wydmy.
Nie wiadomo w którym momencie półwysep oraz miasto zaczęły być nazywane Helem. Najstarszą wzmiankę odnaleziono w dokumencie datowanym na przełom XII/XIII stulecia, który opisywał dzieje duńskiej wyprawy na III krucjatę.
ZDJĘCIA: Muzeum Rybołówstwa
Zapewne niewielu turystów odkrywających atrakcje Helu zdaje sobie sprawę, że pierwotna osada, nazywana dziś Starym Helem, leżała około 1,5 km na północny-zachód od współczesnego miasta (mniej więcej tam, gdzie mieści się dziś port wojenny).
Jej kres przypadł na przełom XVI/XVII wieku. Najpierw podczas Wielkanocy 1572 roku niemal całą zabudowę strawił pożar, a w kolejnych stuleciach, w trakcie procesu cofania się linii brzegowej od strony Zatoki Puckiej, morze stopniowo pochłonęło resztę. Prawdopodobnie ostatnie fragmenty miasta były widoczne jeszcze w XVIII lub w XIX wieku, ale dziś wszystkie ślady znajdują się głęboko pod wodą.
O Starym Helu krąży wiele legend. W czasach wczesnośredniowiecznych miał być ostoją piratów rabujących statki płynące w stronę Gdańska oraz bezpiecznym schronieniem dla łotrów zbiegających przed toporem kata. Wśród założycieli osady wymieniani byli norweski król Olaf (XI wiek) oraz książę pomorski Wiercisław (około 1128).
Na podstawie źródeł historycznych możemy domniemywać, że Hel był znaczącym ośrodkiem rybackim jeszcze przed nastaniem zakonu krzyżackiego. Po raz pierwszy prawa miejskie mógł otrzymać już w XIII stuleciu, ale najstarsza udokumentowana lokacja miasta datowana jest na 1378 rok, kiedy przywilej miejski nadał mu Wielki Mistrz Krzyżacki Winryk z Kniprode.
Na początku XV wieku ludność Helu liczyła nie mniej niż 1200 osób, co dawało miastu status jednego z najliczniej zamieszkanych ośrodków całego Pomorza Gdańskiego. Miało w nim znajdować się około 180 posiadłości mieszczańskich. Oprócz nich istniało dziewięć winiarni, kościół katolicki, ratusz, port, stocznia czy obiekty wykorzystywane przy przetwórstwie ryb. Miasto było też prawdopodobnie otoczone murami obronnymi.
Nie przegap! Jeśli chcielibyście zobaczyć jak Stary Hel mógł wyglądać w czasach swojej świetności, to warto wybrać się do Muzeum Helu, gdzie w sali poświęconej historii tej nieistniejącej już osady przygotowano wspaniałą makietę.
Ostatni mieszkańcy opuścili Stary Hel w 1629 roku, a z czasem nieliczne pozostałości zabudowy pokryły piaski. W kolejnym stuleciu rozebrano ostatni ślad po dawnej świetności pierwotnej osady - kościół pw. Najświętszej Marii Panny, który posłużył jako budulec przy rozbudowie luterańskiego kościoła św. Piotra i Pawła w Nowym Helu. Protestanccy mieszkańcy tak sumiennie podeszli do rozbiórki, że po dawnej świątyni nie pozostał żaden ślad.
Na pozostałości Starego Helu natrafiono przypadkowo podczas budowy portu wojennego w latach 30. XX wieku. Niestety, w niepewnych czasach zdecydowanie ważniejsza była szybka budowa nowego portu niż samo odkrycie, więc nie przeprowadzono żadnych większych prac archeologicznych. Współcześnie port jest czynną bazą polskiej marynarki, więc przynajmniej jeszcze przez jakiś czas badacze nie dostaną szansy na sprawdzenie, czy cokolwiek z pierwszego Helu przetrwało.
Początki Nowego Helu, czyli współczesnego miasta Hel, sięgają XIV wieku. Już wtedy zauważalne cofanie się linii brzegowej oraz ogólna sytuacją gospodarcza doprowadziły mieszkańców ówczesnego Helu do podjęcia decyzji o założeniu nowej osady.
Nie ma jednak pewności kiedy to dokładnie nastąpiło. Po raz pierwszy nazwa Stary Hel (Olden Hel) pojawia się źródłach pisanych z 1413 roku, co potwierdza istnienie Nowego Helu. W dokumentach z 1417 roku odnaleziono z kolei wzmiankę o kościele św. Piotra leżącym na terenie nowej osady, co dowodzi, że musiała być ona w tamtym czasie już dość mocno rozwinięta.
ZDJĘCIA: Muzeum Rybołówstwa
W latach 20. XVI stulecia do społeczności helskiej zaczęły przenikać nowe idee reformatorskie, a już około 1580 roku protestantyzm stał się religią obowiązującą. Aż do 1920 roku powszechnym zwyczajem było, że prawa obywatelskie nadawano tylko ewangelikom. Upór helskich luteranów był zresztą godny pochwały - w trakcie wojen napoleońskich miasto odwiedzali w celach misyjnych żołnierze francuscy, ale ich próby przeciągnięcia mieszkańców na katolicyzm spełzły na niczym.
Mieszkańcy Nowego Helu, który już w XVI wieku nazywany był po prostu Helem, trudnili się głównie rybołówstwem. Bezpośrednio za portem i kościołem stał rząd tradycyjnych chat rybackich. Część z nich, datowana w większości na XIX wiek, przetrwała do naszych czasów - dziś mieszczą się w nich restauracje oraz sklepy.
Nie przegap! W Muzeum Rybołówstwa, mieszczącym się w historycznym kościele św. Piotra i Pawła, przygotowano makietę prezentującą wygląd XIX-wiecznego Helu.
ZDJĘCIA: Muzeum Obrony Wybrzeża
Na podstawie ustaleń kończącego I wojnę światową traktatu wersalskiego Pomorze Gdańskie wróciło w granicę Polski. Niedługo później zainaugurowano proces fortyfikowania Półwyspu Helskiego, mającego stanowić strategiczny punkt obrony wybrzeża.
W 1928 roku rozpoczęto budowę nowego portu wojennego. Na jego lokalizację wybrano tereny przylegające do Helu, będącego w tamtym czasie miasteczkiem rybackim. Na początku lat 30., z inicjatywy komandora podporucznika Heliodora Laskowskiego, na półwyspie wzniesiono baterie artylerii oraz sprowadzono do nich działa ze szwedzkiej firmy Bofors. Niedługo później, 21 sierpnia 1936 roku, dekretem prezydenta RP Mierzeja Helska uznana została rejonem umocnionym.
Po wybuchu II wojny światowej Rejon Umocniony Hel brał czynny udział w obronie wybrzeża. Ostatecznie jego obrońcy skapitulowali dopiero 2 października 1939 roku (po Warszawie oraz Modlinie).
Strategiczne położenie półwyspu szybko docenili także najeźdźcy, którzy wzmocnili zastane założenie - jednym z ich projektów była budowa największej na świecie baterii artylerii nadbrzeżnej (nazwanej Schleswig-Holstein). Mierzeja Helska miała za zadanie obronę bazy morskiej w Gdyni. Po zakończeniu wojny władze Polski Ludowej również zaanektowały półwysep do celów wojskowych.
ZDJĘCIA: Muzeum Rybołówstwa
Współcześnie tylko niektóre obiekty militarne są wciąż wykorzystywane do celów wojskowych (jednym z nich jest port wojenny). W helskich lasach przetrwało jednak wiele zabytków (znajdujących się w lepszym lub gorszym stanie), które możemy odnaleźć i zwiedzić.
Bibliografia:
Wciąż nie jest to też region zadeptany przez turystów - oczywiście z wyjątkiem leżącej stosunkowo niedaleko Aten części wschodniej.
Co ważne - Peloponez jest idealnym wyborem zarówno na krótki, nawet jednodniowy wypad ze stolicy, jak i dłuższą, wielodniową podróż. Półwysep przepełniony jest zabytkami - dotyczy go aż 5 wpisów z listy światowego dziedzictwa kulturowego UNESCO. Oprócz nich na odwiedzających czekają plaże, jaskinie, górzyste krajobrazy i urokliwe miasteczka.
W naszym przewodniku podjęliśmy się próby zebrania najważniejszych informacji potrzebnych do zaplanowania aktywnego zwiedzania półwyspu. Znajdziecie u nas opisy wybranych zabytków i atrakcji Peloponezu, charakterystykę ważniejszych miast i regionów, a także informacje praktyczne o podróżowaniu i komunikacji.
Peloponez jest największym półwyspem Grecji i stanowi wysunięty najdalej na południe fragment części kontynentalnej tego kraju. Z różnych stron otaczają go: Morze Jońskie, Zatoka Koryncka, Morze Egejskie oraz Morze Śródziemne.
Większość półwyspu jest górzysta. Najwyższym pasmem górskim jest Tajget osiągający wysokość 2404 m. Tutejszy krajobraz pełen jest malowniczych dolin, gajów oliwnych, rzek czy lasów. Na południu odnajdziemy również wiele bardziej surowych obszarów. Właściwie to przemierzając Peloponez wzdłuż i wszerz powinniśmy każdego dnia oglądać różniące się od siebie pejzaże.
Peloponez już od czasów antycznych podzielony był na siedem głównych krain. Podział ten możemy spokojnie stosować i dziś, choć obecne granice administracyjne mogą trochę się różnić - np. Nemea historycznie była częścią Argolidy, a współcześnie znalazła się w Koryntii. Poniżej pokrótce przedstawiliśmy wspomniane regiony.
Koryntia popularny wśród turystów region obejmujący wąski przesmyk (nazywany isthmus, czyli szyja) rozdzielający Peloponez od reszty Grecji oraz jego okolicę. Wśród największych atrakcji warto wymienić ruiny starożytnego Koryntu, górującą nad nimi twierdzę Akrokorynt czy słynny Kanał Koryncki.
Argolida - historyczna i mitologiczna kraina słynąca z zabytków kultury mykeńskiej, najlepiej zachowanego greckiego teatru w Epidauros, dobrego wina (produkowanego ze szczepu Agiorgitiko) oraz wspaniałych widoków.
Arkadia - ten górzysty i zajmujący centralną część półwyspu region znany jest z dzikiej natury, licznych tras pieszych, zabytkowych kościołów oraz… stoków narciarskich (czynnych w sezonie zimowym). Jednym z ciekawszych architektonicznie obiektów jest eklektyczny kościół Agia Fotini Mantineias. Wzniesiono go dopiero w latach 70. poprzedniego stulecia, ale architekt całymi garściami czerpał ze wzorców architektury antycznej oraz bizantyńskiej.
Lakonia - kraina antycznej Sparty, bizantyńskiej Mistry (i malowniczego miasta Monemwasia) oraz rozległych jaskiń. Na północy rozciągają się masywne góry Tajget. Południe to dwa półwyspy, w tym surowy półwysep Mani, który wypełniają średniowieczne wieże mieszkalne (w niektórych z nich mieszczą się dziś hotele). Pierwsze budowle tego typu powstały z inicjatywy osiedlającym się na tym obszarze rycerzy europejskich. Od nazwy regionu wywodzi się słowo lakoniczny, oznaczający zwięzły.
Achaja - region zajmujący większość północnej części półwyspu. Jego stolicą jest miasto Patras, jedno z największych miast Grecji, gdzie według tradycji męczeńską śmierć poniósł św. Andrzej Apostoł. W mieście zobaczymy rzymski odeon oraz ruiny średniowiecznego zamku. Całkiem niedaleko zbudowano most Rio-Antirrio łączący Peloponez ze wschodnią częścią Grecji kontynentalnej.
Mesenia - region kojarzony przede wszystkim z miastem Kalamata, od którego swoją nazwę biorą uwielbiane na całym świecie oliwki. Lwią część tutejszego krajobrazu wypełniają liczne gaje oliwne. Na turystów zainteresowanych średniowiecznymi fortyfikacjami czekają zamki i fortece w Pylos, Metoni czy Koroni.
Atrakcje Peloponezu możemy z grubsza podzielić na kilka głównych kategorii. Dominują zabytki pamiętające czasy starożytne - odnajdziemy zarówno ślady znanej z twórczości Homera kultury mykeńskiej, jak i pozostałości po okresie klasycznym czy rzymskim. Wśród najbardziej imponujących miejsc warto wymienić Mykeny, świątynię Apollona w Bassaj czy jeden z najlepiej zachowanych teatrów greckich w Epidauros.
Kolejną kategorią są zabytki bizantyńskie. Tutaj prym wiodą ruiny miasta Mistra, założonego co prawda przez krzyżowców, które przez pewien czas pełniło nawet funkcję stolicy Bizancjum. Osoby podróżujące na południowy-wschód półwyspu nie powinny przegapić położonego na zboczu wysokiej skały miasta Monemwasia.
Czy wiesz, że? W okresie średniowiecza oraz w czasach osmańskich Peloponez nazywany był Morea. W dokumentach źródłowych nazwa ta pojawia się po raz pierwszy w X wieku, ale historycy zakładają, że mogła ona funkcjonować już wiele stuleci wcześniej. Słowo Morea wywodzi się prawdopodobnie od wszechobecnych plantacji drzew morwowych (zwanych morea lub murus), niezbędnych do produkcji jedwabiu.
Na półwyspie zachowało się również wiele zamków oraz fortów. Niektóre z nich zbudowali Wenecjanie (słynący z wznoszenia najbardziej zaawansowanych fortyfikacji na całym obszarze Morza Śródziemnego), a część powstała już w okresie dominacji osmańskiej.
Atrakcje Peloponezu nie zamykają się jednak w zabytkach. Nie sposób nie wspomnieć o wspaniałych jaskiniach (jaskinię Diros dla przykładu częściowo wypełnia woda), wzgórzach, szlakach pieszych oraz plażach. Tych ostatnich jest pod dostatkiem, a niektóre z nich należą do najpiękniejszych w Europie (przykładem plaża Voidokilia).
Półwysep zapewni nam również ogrom wrażeń kulinarnych. Znaczną część krajobrazu zajmują gaje oliwne (to właśnie z Peloponez pochodzą słynne oliwki Kalamata), winnice oraz gaje cytrusowe. Zjemy tu pyszne owoce morza, sery czy potrawy mięsne.
W przypadku zaplanowania objazdu całego półwyspu warto dać sobie trochę zapasu czasowego pomiędzy atrakcjami. Po opuszczeniu autostrady czekać na nas będą kręte i wąskie drogi, fragmentami prowadzące środkiem niewielkich miasteczek, które potrafią zakorkować się na dłużej. Warunki na trasie mogą być czasem na tyle kiepskie, że przejazd zajmie nam znacznie więcej czasu niż pokazuje mapa.
Godziny otwarcia najlepiej sprawdzać na stronach oficjalnych lub stronie greckiego ministerstwa kultury. W obu przypadkach musimy jednak liczyć się z tym, że dane mogą być nieaktualne.
Niektóre mniej znane atrakcje Peloponezu mają krótkie godziny otwarcia. Część z zabytków zamykana jest już około 15:00.
Podczas podróży nie zapomnijmy rozglądać się za brązowymi znakami (z białymi i żółtymi literami) wskazującymi zabytki. Nieraz możemy natrafić na nieznany obiekt, np. mykeński grobowiec leżący pośrodku gaju cytrusowego.
Poniżej przygotowaliśmy dla Was mapę z naniesionymi wszystkimi atrakcjami oraz zabytkami występującymi w tekście.
Półwysep Peloponeski połączony jest z resztą Grecji kontynentalnej wąskim przesmykiem (nazywanym ”isthmus”, czyli szyja) o długości około 6 km. Przez większość historii był on gwarantem bezpieczeństwa regionu, ponieważ zabezpieczał półwysep przed inwazją lądową, ale dla żyjącej z handlu morskiego społeczności greckiej stanowił też nie lada kłopot - z jego powodu przeprawa z Zatoki Korynckiej do Zatoki Sarońskiej wymagała nadłożenia około 700 km!
Pierwsze próby rozwiązania tego problemu pojawiły się już na przełomie VII/VI wieku p.n.e. Tyran Koryntu nie dał co prawda rady wykopać kanału, ale zbudował drogę zwaną Dioklos, która z założenia miała służyć do transportu statków! Pojedynczą łódź od zatoki do zatoki przeciągało nawet 200 robotników, a cała taka przeprawa mogła trwać mniej więcej 3 godziny!
Mimo że przez całą starożytność trwały próby wykopania kanału, to ostatecznie spełzły one na niczym. Najbliżej sukcesu był rzymski cesarz Neron w I wieku, ale zainicjowany przez niego projekt finalnie upadł
Do pomysłu przekopu kanału powrócono w XIX wieku i pod koniec stulecia udało się doprowadzić prace do końca. Dziś chcąc podziwiać Kanał Koryncki najlepiej udać się na stary most, który oferuje najlepszy widok. Alternatywnie możemy wybrać się na rejs turystyczny i zobaczyć słynny kanał z poziomu wody.
Więcej: Kanał Koryncki oraz Zatoka Koryncka
Peloponez może pochwalić się najwspanialszym z zachowanych teatrów starożytnego świata. Jego oparte plecami o zbocze góry trybuny są namacalnym dowodem kunsztu ówczesnych architektów. Budowla przetrwała zresztą w tak dobrym stanie, że na jej deskach wciąż wystawiane są sztuki widowiskowe.
Teatr sąsiadował z sanktuarium Asklepiosa, uważanego w świecie antycznym za uzdrowiciela oraz boga sztuki lekarskiej. Jego świątynie (nazywane asklepiejonami) pełniły funkcję starożytnych szpitali, do których tłumnie przybywali chorzy z różnych zakątków Grecji.
Sanktuarium w Epidaurze należało do najważniejszych i największych ośrodków tego typu w całej Helladzie. Dzięki wysiłkom archeologów udało się wydobyć na światło dzienne ruiny blisko 50 budowli należących do kompleksu świątynnego.
Teatr, sanktuarium oraz sąsiadujące z nimi muzeum wchodzą w skład stanowiska archeologicznego i zwiedzamy je po zakupie jednego biletu. Epidauros leży we wschodniej części półwyspu, stosunkowo niedaleko Aten, i należy do najczęściej odwiedzanych zabytków Peloponezu.
Więcej: Teatr w Epidauros oraz sanktuarium Asklepiosa
Korynt starożytny (gr. Αρχαία Κόρινθος) otwiera w naszych głowach co najmniej kilka skojarzeń. Miasto rozpusty, cel podróży świętego Pawła czy świątynia znana ze swych prostytutek (córy Koryntu). Trzeba jednak zaznaczyć, że historia tego miejsca jest znacznie bardziej skomplikowana, a niektóre oczywistości okazują się jedynie mitami.
Chociaż niewiele przetrwało z dawnej monumentalnej zabudowy antycznego polis, to leżące na obrzeżach współczesnego Koryntu stanowisko archeologiczne powinno zainteresować niejednego sympatyka starożytności.
Pamiętajmy tylko, że wykopaliska leżą na terenie niewielkiego miasteczka Archea Korinthos (gr. Αρχαία Κόρινθος), które oddalone jest o kilka kilometrów do współczesnego Koryntu.
Więcej: Korynt: zwiedzanie ruin starożytnego miasta
Sąsiadujące ze starożytnym Koryntem wzgórze nazywane Akrokoryntem wykorzystywane było już w starożytności, kiedy mieścił się na nim akropol wraz ze świątynią Afrodyty. Niewiele jednak przetrwało z tamtego okresu, a widoczne dziś monumentalne mury nie pamiętają aż tak odległych czasów.
W okresie bizantyńskim wzgórze ufortyfikowano, zamieniając je w warowną twierdzę. Aż do końca średniowiecza Akrokorynt pełnił strategiczną funkcję i był niezbędny każdemu, kto chciał panować nad półwyspem.
Mimo że współcześnie warownia znajduje się w stanie ruiny, to stanowi jedną z najpopularniejszych atrakcji Peloponezu. Do naszych czasów przetrwała duża część fortyfikacji wraz z trzema bramami oraz resztki pozostałych zabudowań.
Ze szczytu wzgórza rozpościera się wspaniały widok na okolicę.
Więcej: Akrokorynt (Peloponez): zwiedzanie ruin historycznej cytadeli
Grecka stolica zbrodni. Siedziba Agamemnona, dowódcy wszystkich Achajów wyruszających na wojnę trojańską. Pałace pełne złota. Dzięki mitom, twórczości Homera oraz innych greckich poetów Mykeny od niepamiętnych czasów rozbudzały wyobraźnię.
Aż trudno uwierzyć, że na odkrycie ich tajemnic trzeba było czekać aż do ostatniej ćwierci XIX stulecia. Tym bardziej, że miasto to nigdy nie zostało zagubione i warowne mury jego cytadeli od zawsze pozostawały na widoku. Niejeden podróżnik czy poszukiwacz skarbów zaglądał do Skarbca Atreusza (uchodzącego drzewiej za grób Agamemnona) czy przekraczał legendarną Lwią Bramę.
Dopiero jednak Heinrich Schliemann, niemiecki przedsiębiorca oraz archeolog-amator, odpowiednio rozszyfrował zapiski żyjącego w II wieku geografa Pauzaniasza i odnalazł wspaniałe grobowce królewskie przepełnione wyrobami ze złota (m.in. maskami pośmiertnymi i bronią), klejnotami oraz srebrem. Schliemann był zresztą pewien, że natrafił na grób samego Agamemnona, ale współcześnie wiemy już, że znalezione przez niego artefakty poprzedzają wydarzenia wojny trojańskiej o kilkaset lat. Najważniejsze ze skarbów wystawiane są dziś w Muzeum Archeologicznym w Atenach, ale ich kopie zobaczymy też w mykeńskim muzeum.
Wróćmy jednak do samym Myken. Pamiątką po tym potężnym niegdyś grodzie są ruiny posępnej cytadeli stojące na skalistym wzgórzu.
Ozdobami stanowiska archeologicznego są Lwia Brama, mury cyklopowe, cysterna oraz leżący kawałek dalej Skarbiec Atreusza (jeden z grobowców kopułowych odnalezionych w okolicy). Pozostałe budowle nie zachowały się w tak dobrym stanie, ale spacer pomiędzy nimi pozwala nam przenieść się na chwilę do świata bohaterów opisywanych w Iliadzie. Wszystko to okraszone jest dzikim krajobrazem otaczającym resztki warowni..
Więcej: Mykeny: zwiedzanie warownej cytadeli. Historia, mity, ciekawostki
Nauplion to urokliwe miasteczko leżące w zakolu Zatoki Argolidzkiej, które może poszczycić się bogatą historią oraz kilkoma wartymi uwagi zabytkami i atrakcjami.
Nie każdy z odwiedzających je turystów zdaje sobie sprawę, że to właśnie Nauplion w latach dwudziestych i trzydziestych XIX wieku było pierwszą stolicą odrodzonego państwa greckiego. Pamiątką po tym okresie jest dawny budynek parlamentu powstały po przekształceniu meczetu, który zobaczycie przy głównym miejskim placu.
Jednym z najbardziej charakterystycznych zabytków Nauplion jest górujący nad miastem zamek Palamidi. Wznieśli go Wenecjanie w latach 1711-14, ale ostatecznie nie pomógł im w utrzymaniu miasta. Obecnie ruiny cytadeli dostępne są do zwiedzania - na górę możemy podjechać samochodem lub pokonać pieszo ponad 900 stopni.
Wśród innych zabytków i atrakcji miasta warto wymienić: muzeum archeologiczne, zabytkowe cerkwie, wykutego w skale Lwa Bawarskiego, stojący na wodzie zameczek Bourtzi czy ufortyfikowane wzgórze Akronauplia, na którym przetrwały ślady zabudowy mykeńskiej.
Więcej: Nauplion (Nafplio): atrakcje, zabytki, ciekawe miejsca
W ostatnim okresie istnienia Cesarstwa Bizantyńskiego jednym z jego najważniejszych ośrodków kulturalnych oraz naukowych była Mistra, stosunkowo niewielkie (zajmujące obszar równy 1/65 Konstantynopola), w pełni ufortyfikowane miasto, które powstało na zboczach gór Tajget, nieopodal antycznej Sparty.
I choć większość średniowiecznej zabudowy Mistry nie przetrwała do naszych czasów (w całości zachowały się wyłącznie cerkwie oraz klasztory), to ruiny opuszczonego miasta, pełniącego dziś funkcję otwartego muzeum, stanowią najlepiej zachowany przykład późnobizantyńskiej architektury miejskiej.
Bezcennym skarbem Mistry są kościoły oraz klasztory, w których szczęśliwie uchowały się liczne malowidła oraz pojedyncze przykłady zdobień architektonicznych autorstwa najbardziej utalentowanych bizantyńskich artystów i rzemieślników, sprowadzanych niekiedy z samego Konstantynopola.
Wybierając się do Mistry warto zarezerwować sobie naprawdę dużo czasu. Spokojne zwiedzenie całego obszaru może zająć nam nawet połowę dnia. Na miejscu czekać na nas będą nie tylko zabytki, ale też wspaniałe widoki na okolicę. Pamiętajmy jednak, że miasto powstało na zboczu i zwiedzanie go wymagać będzie dużo chodzenia po nierównej nawierzchni, nie zapomnijcie więc o odpowiednich butach!
Więcej: Mistra (Grecja): zwiedzanie ruin bizantyńskiego miasta
Starożytna Sparta należy do tych atrakcji Peloponezu, które gdyby nie ich bogata historia, to nie warto byłoby o nich nawet wspominać. Im bardziej dzieje tej antycznej potęgi rozpalają nasze wyobrażenia, tym większy czekać nas będzie zawód po dotarciu do jej otoczonych gajem oliwnym ruin.
Właściwie to nic nie przetrwało z miasta, przed mieszkańcami którego drżeli wszyscy bliżsi i dalsi sąsiedzi. Na niewielkim wzniesieniu na światło dzienne wydobyto zaledwie pojedyncze resztki zabudowy, w większości datowane zresztą już na czasy rzymskie.
Na szczęście stanowisko archeologiczne starożytnej Sparty leży zaledwie kilka kilometrów na wschód od wspaniałej Mistry, więc czytelnicy zainteresowani losami ojczyzny Leonidasa mogą z czystym sumieniem znaleźć chwilę i zobaczyć jej resztki, a potem udać się na zwiedzanie ruin bizantyńskiego miasta.
Więcej: Sparta: zwiedzanie starożytnego miasta
Monemwasia, określana gdzieniegdzie greckim Gibraltarem, należy do najpiękniejszych greckich miejscowości. O jej wyjątkowości świadczy już samo położenie na zboczu niewielkiej skalnej wysepki, ale nie mniej urokliwa jest przepełniona wąskimi uliczkami zabudowa dolnego miasta.
W czasach swojej świetności Monemwasia, podobnie jak Mistra, była typowym ufortyfikowanym miastem bizantyńskim projektowanym z myślą o bezpieczeństwie. Składała się z trzech części: zamieszkanego przez kupców, żeglarzy oraz rzemieślników Dolnego Miasta, najmowane przez arystokrację Górnego Miasta oraz leżącego na samym szczycie skały akropolu, gdzie stacjonowało wojsko i który służył jako ostatni bastion obrony.
Współcześnie jedynie Dolne Miasto jest zabudowane i zamieszkane, a obie górne części znajdują się w stanie ruiny i przypominają typowe stanowisko archeologiczne. Monemwasia należy jednak do tych miejsc, które po prostu trzeba odwiedzić zwiedzając południe Peloponezu.
Więcej: Monemwasia (Peloponez): atrakcje, zabytki, zwiedzanie
Sanktuarium w Olimpii należało do najważniejszych centrów politycznych, religijnych i kulturowych starożytnej Hellady. Co cztery lata, od 776 r. p.n.e. aż do 393 r., organizowano tu najważniejsze z panhelleńskich igrzysk sportowych, które na pięć dni łączyły wszystkich Greków, bez względu na pochodzenie czy aktualne napięcia polityczne.
W trakcie trwania igrzysk olimpijskich ogłaszano pokój, a do Olimpii przybywali wszyscy najwięksi atleci, myśliciele oraz rzeźbiarze. Ci ostatni nie mogli przegapić okazji "wypożyczenia" najlepiej zbudowanych ciał do roli modelów.
Najbardziej znanym artystą pracującym w Olimpii był Fidiasz. W sąsiadującej z sanktuarium pracownią wyrzeźbił on (z wykorzystaniem złota oraz kości słoniowej) kolosalny posąg przedstawiający tronującego Zeusa, będący jednym z siedmiu cudów starożytnego świata.
Dzięki wysiłkom niemieckiej misji archeologicznej udało się odnaleźć wszystkie najważniejsze obiekty sanktuarium. Co prawda niewiele z nich przetrwało, ale największe skarby antycznej Olimpii nie znajdują się wcale na obszarze wykopalisk, a w murach Muzeum Archeologicznego.
Na odwiedzających czeka tam jedna z najwspanialszych kolekcji starożytnych dekoracji rzeźbiarskich. Jej ozdoba są dwa tympanony ze świątyni Zeusa Olimpijskiego oraz fronton ze skarbca Megaryjczyków.
Wskazówka! Wybierając się do Olimpii pamiętajcie, że w miasteczku znajdują się dwa muzea - wspomniane już muzeum archeologiczne oraz sąsiadujące z wykopaliskami Muzeum Historii Starożytnych Igrzysk Olimpijskich. Koniecznie odwiedźcie oba!
Więcej: Olimpia: zwiedzanie ruin sanktuarium Zeusa i kolebki igrzysk olimpijskich
Antyczna Nemea znana była jako kraina mitologicznego lwa nemejskiego (pokonanego w krwawej potyczce przez Heraklesa), miejsce organizacji igrzysk panhelleńskich oraz ważne sanktuarium Zeusa. Pamiątką po tamtych czasach są dwa stanowiska archeologiczne, oba możliwe do zwiedzenia po zakupie jednego biletu.
Pierwsze z nich skupia się na świątyni Zeusa oraz jej okolicy. Z oryginalnej budowli przetrwały zaledwie trzy kolumny, ale dzięki wysiłkom amerykańskich oraz greckich naukowców udało się zrekonstruować kolejnych sześć. Obok świątyni zobaczymy pozostałości kilku innych budynków, a po zwiedzeniu stanowiska archeologicznego możemy udać się do muzeum.
Zaledwie kilkaset metrów od sanktuarium odnajdziemy pozostałości po stadionie wzniesionym w czasach Aleksandra Wielkiego. Obiekt ten mógł pomieścić nawet kilkadziesiąt tysięcy widzów, a jego trybuny zbudowano z wykorzystaniem naturalnego wzgórza. Jedną z największych atrakcji zabytku jest długi na 36 m tunel, którym antyczni sportowcy wkraczali na stadion.
Więcej: Nemea: zwiedzanie starożytnego sanktuarium oraz stadionu
Podróżując po okolicy nie sposób nie zauważyć licznych winnic. Nemea należy do tradycyjnych greckich regionów winnych. Uprawia się tu odmianę nazywaną Agiorgitiko (pol. winogrona św. Jerzego), będącą jednym z endemicznych szczepów greckiego Peloponezu. Tradycyjnym lokalnym wyrobem jest wino różowe.
Położona w górzystej Arkadii jaskinia Kapsia (gr. Σπήλαιο Κάψια) należy do najbardziej interesujących atrakcji naturalnych Peloponezu.
Możemy zwiedzić ją z przewodnikiem, a podczas krótkiej wycieczki zobaczymy wielobarwne skały, liczne formacje skalne przybierające czasem nietypowe kształty (na przykład pofalowanej płachty przyrównywanej przez miejscowych do... bekonu), a także dowiemy się więcej o powodzi i odnalezionych w środku szkieletach.
Więcej: Jaskinia Kapsia
Stojąca na wysokości 1131 m świątynia Apollina jest najlepiej zachowanym starożytnym obiektem sakralnym Peloponezu. Budowla powstała w jałowych górach zachodniej Arkadii, daleko od najważniejszych ośrodków antycznej Grecji.
Zanim jednak się do niej wybierzemy warto zdawać sobie sprawę z dwóch rzeczy. Po pierwsze, została ona przykryta ochronną membraną, więc nie zobaczymy jej w całej okazałości, a jedynie z bardzo bliska. Drugą kwestią jest dojazd - świątynia leży na uboczu i dotarcie do niego może wymagać nadłożenia drogi.
Nie powinno to jednak zrazić czytelników zainteresowanych starożytnością. Budowla należy do unikalnych zabytków, co doceniła organizacja UNESCO wpisując ją na listę światowego dziedzictwa kulturowego.
Więcej: Świątynia Apollina w Bassaj
O potężnych murach miasta Tyryns (gr. Τίρυνθα) wspominał już Homer w Iliadzie. W tutejszej cytadeli swoją siedzibę miał mieć mitologiczny król Eurysteusz, wnuk Perseusza, do którego po kolejne zadania przychodził sam Herakles.
Do naszych czasów uchowały się ruiny tej warownej twierdzy. Niewiele zachowało się co prawda z samych zabudowań pałacowych, ale w dobrym stanie przetrwały mocarne mury cyklopowe. Spoglądając dziś na te opasłe ściany możemy się jedynie zadumać, w jaki sposób ówcześni mieszkańcy półwyspu dali radę wznosić tak potężne fortece. Późniejsi Helleni znaleźli na to odpowiedź - według nich musiały być one dziełem Cyklopów, mitycznych jednookich olbrzymów.
Tyryns nie należy może do największych atrakcji Peloponezu, ale osoby zainteresowane okresem kultury mykeńskiej nie powinny go przegapić. Ruiny miasta zostały wpisane razem z Mykenami na listę światowego dziedzictwa kulturowego UNESCO.
Więcej: Tyryns (Peloponez): zwiedzanie ruin mykeńskiej cytadeli
W okolicy: Całkiem niedaleko wykopalisk, na terenie gaju cytrusowego, skrywa się jeden z monumentalnych mykeńskich grobowców kopułowych typu tolos. Nie zawsze można do niego zajrzeć, ale czasami brama jest otwarta. Na miejsce zaprowadzą nas znaki. Ostatni fragment trzeba pokonać wąską drogą. Atrakcja (jeśli otwarta) jest darmowa. Współrzędne grobowca: 37.596393, 22.812490.
Leżące pomiędzy Mykenami a Tyrynsem Argos należy do najstarszych nieprzerwanie zamieszkanych miast świata. Niewielka osada istniała w tym miejscu już w czasach mykeńskich. Przez całą swoją historię, aż do czasów współczesnych, miasto rozwijało się w tej samej lokalizacji.
Dzisiejsze Argos jest typowym, gęsto zabudowanym greckim miasteczkiem średniej wielkości. Turystów przyciągają do niego dwie atrakcje - przedzielone ulicą stanowisko archeologiczne starożytnego Argos oraz ruiny zamku stojącego na szczycie górującego nad miastem wzgórza Larissa.
Stanowisko archeologiczne leży w południowo-zachodnim krańcu miasta. Jego najważniejszym zabytkiem są pozostałości teatru wzniesionego na początku epoki hellenistycznej. Obiekt ten mógł pomieścić nawet 20 000 widzów i należał do największych w świecie greckim (przebijał wielkością chociażby opisany przez nas wcześniej teatr w Epidauros). Jego trybuny posiadały aż 83 rzędy!
Do naszych czasów przetrwała centralna część widowni. Tuż obok teatru stoi wysoka na ponad 10 m ściana rzymskich łaźni. Pozostałe obiekty zachowały się w stanie zaledwie szczątkowym. Na pewno wykopaliska w Argos nie są atrakcją, według której warto ustalać plan zwiedzania Peloponezu, ale osoby zainteresowany czasami antycznymi i mające więcej czasu mogą tu na chwilę zajechać.
Drugim zabytkiem wartym uwagi są ruiny średniowiecznego zamku wzniesionego na wzgórzu Larissa, gdzie w starożytności mieścił się akropol. Budowla składa się z wewnętrznej cytadeli oraz z otaczającego ją zewnętrznego muru. Zamek na przestrzeni wieków był wielokrotnie przebudowywany. Badający warownię archeolodzy odnaleźli liczne ślady po wcześniejszych kulturach, w tym mury z czasów mykeńskich.
Ze szczytu rozpościera się też przyjemny widok na okolicę. Do zamku dojedziemy krętą drogą. Przed samym zabytkiem przygotowano parking.
Nietypową atrakcją leżącej na południu plaży Valtaki jest wrak 67-metrowego statku towarowego nazywanego Dimitrios. Zardzewiała i rozpadająca się jednostka od 23 grudnia 1981 roku grzęźnie w wodzie kilka kroków od linii piasku.
Nie do końca wiadomo w jaki sposób statek znalazł się w swoim obecnym położeniu. Najczęściej możemy spotkać się z historią o nieudanym przemycie papierosów pomiędzy Włochami a Turcją, po którym załoga ratowała się ucieczką, wcześniej jednak podpalając statek w celu ukrycia śladów.
Druga z teorii jest mniej widowiskowa i opowiada o problemach osobowych i technicznych, przez które statek musiał zacumować do portu w Gythio. Z czasem lista problemów tylko się nawarstwiała i ostatecznie armator porzucił swoją jednostkę, a władze portu po jakimś czasie odholowały ją do bieżącej lokalizacji.
Chcąc podjechać do statku musimy (jadąc z zachodu na wschód) skręcić w pewnym momencie ostro w prawo. Po chwili, jadąc wąską dróżką, dojedziemy do miejsca postojowego. Współrzędne parkingu: 36.789186, 22.582234.
W okolicy! Naprzeciwko wraku działa restauracja Glyfada restaurant - beach bar, w której zjedliśmy przesmaczne grillowane krewetki oraz świeżą i niemrożoną ośmiornicę. Właściciele zajmują się też produkcją oliwy serwowanej jako przystawka. Było to jedno z najsmaczniejszych miejsc na które natrafiliśmy w trakcie naszych podróży po Peloponezie.
Po zjedzeniu najlepiej zająć miejsce na jednym z leżaków i delektować się widokiem wychodzącym wprost w stronę wraku.
Jaskinie Diros (gr. Σπήλαια Διρού) to potoczna nazwa zespołu jaskiń położonych nad niewielką zatoczką o tej samej nazwie. Znajdziemy je po zachodniej stronie półwyspu Mani, czyli środkowego z palców dolnej części Peloponezu.
Turystom udostępniono rozległą jaskinię nazwaną Glifada (Vlychada), której znaczna część znajduje się pod wodą. Zwiedzamy ją w dwóch etapach - najpierw płyniemy łódką, a na koniec przechodzimy kawałek pieszo podziwiając stalaktyty oraz stalagmity.
Niestety, czasami po przyjeździe na miejsce może się okazać, że z powodu warunków atmosferycznych oferowana jest wyłącznie trasa z bardzo skróconym rejsem.
Więcej: Jaskinie Diros (Peloponez)
Zatoka Pylos (nazywana przed odzyskaniem przez Grecję niepodległości Zatoką Navarino) leży w południowo-zachodnim krańcu Peloponezu. Wspomniany wcześniej Schliemann pisał o niej jako o najpiękniejszej zatoce świata, a osoby zainteresowane historią potyczek morskich mogą kojarzyć stoczoną w 1827 roku bitwę pod Navarino, w której flota brytyjsko-francusko-rosyjska rozbiła wojska muzułmańskie.
Nad zatoką odnajdziemy pozostałości dwóch twierdz broniących w przeszłości do niej dostępu, a około 20 km dalej wgłąb lądu również ruiny pałacu z okresu mykeńskiego.
Pierwsza z twierdz, nazywana Niokastro (pol. Nowy Zamek), rozciąga się na wzniesieniu górującym nad współczesnym miastem Pylos. Kompleks ten powstał dopiero w 1573 roku, w czasach panowania osmańskiego. Do naszych czasów zachowała się większość fortyfikacji, ale niestety niewiele przetrwało z wewnętrznej zabudowy. Na terenie kompleksu przygotowano różne wystawy archeologiczne.
Więcej: Niokastro: zwiedzanie zamku w Pylos (Peloponez)
Druga z fortec nazywana jest Starym Navarino (gr. Παλαιό Ναυαρίνο) lub Paliokastro (pol. Starym Zamkiem). Zbudowali ją w XIII wieku Frankowie przybyli z IV krucjatą. Twierdza stanęła na wysokim na około 200 m wzniesieniu w północno-zachodnim krańcu zatoki, czyli dokładnie po przeciwnej stronie współczesnego Pylos.
Z zamku przetrwały zaledwie ruiny, ale warto wybrać się na krótką wędrówkę żeby je zobaczyć. Tym bardziej, że z góry rozpościera się wspaniały widok na całą okolicę - nie tylko na zatokę, ale też na leżącą po drugiej stronie plażę Voidokilia (gr. Παραλία Βοϊδοκοιλιάς), jedną z najpiękniejszych plaż na całym Peloponezie.
Trasa prowadzącą na szczyt nie należy do najtrudniejszych, ale warto mieć ze sobą odpowiedni strój (dobre buty do trekkingu, nakrycie głowy oraz koniecznie wodę). Na wzgórze wchodzimy od strony południowej. Trasa rozpoczyna się przy niewielkim parkingu (współrzędne: 36.952473, 21.661331) i pokonanie jej powinno zająć nam około 20 minut. Dojazd na miejsce jest stosunkowo prosty, choć ostatni fragment należy do dość wąskich.
Niektórzy wchodzą na wzgórze bardziej stromą ścieżką prowadzącą od strony północnej, gdzie znajduje się jaskinia Nestora. My tamtędy nie szliśmy, więc nie jesteśmy w stanie określić jej poziomu trudności.
Około 20 km od współczesnego miasta Pylos odkryto pozostałości po najlepiej zachowanym z pałaców pamiętających złote czasy cywilizacji mykeńskiej. Pałac Nestora (gr. Ανάκτορο Νέστορος), nazwany tak na cześć legendarnego władcy opisanego przez Homera, był kompleksem składającym się z ponad 100 pomieszczeń.
Wzniesiono go około XV stulecia p.n.e., a szczyt jego rozkwitu nastąpił dwa stulecia później. Pałac został strawiony przez pożar i porzucony w pierwszych latach XII wieku p.n.e. Odkryte w I połowie XX wieku ruiny udostępnione są dla zwiedzających. Mimo że przetrwały zaledwie niewysokie fragmenty, to pozwalają one wyobrazić sobie rzeczywiste rozmiary oryginalnego kompleksu. Nieopodal pałacu zobaczymy grobowiec kopułowy typu tolos.
Znaleziska z Pałacu Nestora oraz okolicznych nekropolii z okresu mykeńskiego wystawiane są w muzeum archeologicznym w sąsiednim mieście Chora (gr. Aρχαιολογικό Mουσείο Χώρας Τριφυλίας).
Zamek Methoni należy do najwspanialszych przykładów śródziemnomorskich fortyfikacji okresu średniowiecza. Właściwie to określenie zamek nie oddaje w pełni istoty tego miejsca - w przeszłości było to otoczone murami miasto portowe zajmujące cały półwysep o długości ponad 500 m.
W czasach krucjat port w Methoni stanowił jedno z najważniejszych miejsc postoju dla okrętów płynących do lub wracających z Ziemi Świętej. W XIII stuleciu prawa do miasta przejęła Republika Wenecji, a jej inżynierowie zaprojektowali istniejący do dziś system fortyfikacji.
Niewiele jednak zachowało się z zabudowy samego miasta. Do naszych czasów w dobrym stanie przetrwały wyłącznie mury obronne, bramy oraz niewielki fort wzniesiony na sąsiadującej z półwyspem wysepce. Współcześnie obiekt udostępniany jest turystom, a bilety wstępu należą do niedrogich.
Więcej: Zamek Methoni (Peloponez): zwiedzanie ruin ufortyfikowanego miasta
Najlepszym sposobem na zwiedzenie Peloponezu jest jazda własnym lub wypożyczonym autem. Musimy jednak liczyć się z tym, że czekać na nas będą najróżniejsze rodzaje dróg - od nowoczesnej i płatnej autostrady prowadzącej z Aten do Kalamaty, po wąskie, górskie dróżki, które od niepamiętnych czasów oczekują na remont.
Jazda po Peloponezie nie należy jednak (z naszej perspektywy) do trudnych. Co nie zmienia faktu, że możemy spotkać się z różnymi potencjalnymi niedogodnościami. Na przykład czasami zdarza się, że wąska droga przejeżdża wprost przez środek miasteczka. Jeśli akurat z drugiej strony (i to z góry) nadjedzie autobus, to może nas czekać mało komfortowe cofanie. Niełatwo też poruszać się po większych miastach z typowym dla Grecji układem szachownicy, gdzie lokalni kierowcy potrafią jeździć chaotycznie (i trudno o jakiekolwiek miejsce do zaparkowania).
Paradoksalnie najłatwiej jeździło nam się po górskich, krętych trasach, i to pomimo nierzadko ich kiepskiego stanu. Po prostu ruch był na tyle mały, że mogliśmy skupić się tylko na drodze, a wspaniałe widoki rekompensowały nam wszystkie niedogodności. Czasami też mieliśmy okazję na dłuższy postój, gdy przez drogę przechodziło akurat liczne stado kóz...
Mimo to warto dokładniej przyjrzeć się trasom proponowanym przez nawigację. Podczas jazdy do świątyni w Bassaj mapa poprowadziła nas przez częściowo szutrową drogę, która sprawiła nam niemało kłopotów.
Inną kwestią jest jazda po zmroku. Górskie trasy są w większości nieoświetlone i sugerujemy tak planować podróż, żeby nie musieć pokonywać ich po ciemku.
Wspomnieliśmy też o płatnej autostradzie. Opłaty są odcinkowe i dokonujemy ich gotówką w okienku. Najwięcej punktów opłat spotkaliśmy na początku trasy pomiędzy Atenami i Koryntem, a potem było ich już zauważalnie mniej. Podczas objazdu całego półwyspu na opłaty wydaliśmy w sumie 30,65€.
Teoretycznie moglibyśmy poruszać się po półwyspie komunikacją publiczną, ale z perspektywy turysty jest to mało wygodne - nie wszystkie z miejsc turystycznych posiadają bezpośrednie połączenia, a w innych przypadkach autobusy kursują bardzo rzadko, przez co ciężko będzie nam przygotować efektywny plan wyjazdu.
Praktycznie w każdym regionie funkcjonuje lokalny przewoźnik o nazwie KTEL + nazwa regionu. Firmy te obsługują zarówno połączenia lokalne jak i pojedyncze trasy międzymiastowe do miejsc spoza półwyspu.
Przykłady:
Kolejne znajdziecie wpisując w wyszukiwarce ktel + nazwa regionu, np. ktel elis czy ktel arkadias.
Każdy z przewoźników działa niezależnie i ma inne zasady zakupu biletów. Na pewno przed zaplanowaniem zwiedzania Peloponezu z pomocą komunikacji publicznej powinniśmy dobrze zweryfikować wszystkie rozkłady. Niestety, nie wszyscy przewoźnicy posiadają aktualne strony w języku angielskim. W przypadku niektórych istnieje za to możliwość zakupu biletu online.
Pamiętajmy też, że w szczycie sezonu linie kursujące z Aten czy obsługujące najpopularniejsze trasy mogą być zapchane (lub nawet wyprzedane).
My podczas pierwszych odwiedzin Peloponezu korzystaliśmy z autobusów i bardzo tego żałowaliśmy. Nasz plan należał do mało efektywnych i przy kolejnych wyjazdach już zawsze wypożyczaliśmy samochód.
Na zjechanie całego półwyspu najlepiej zaplanować przynajmniej tydzień (i to z założeniem, że większość czasu spędzimy w drodze pomiędzy atrakcjami).
W przypadku planów zwiedzenia jedynie regionów leżących niedaleko Aten możemy swobodnie zorganizować wycieczkę jedno- lub dwudniową. Przy odpowiednio wczesnym wyruszeniu powinniśmy w ciągu jednego dnia dać radę zwiedzić: Kanał Koryncki, Korynt starożytny, Akrokorynt i Mykeny (a przy dobrym tempie także teatr w Epidauros).
My odwiedzaliśmy półwysep na jesieni lub w zimę. Wyjazd zimowy wspominamy dobrze (temperatura pozwalała na chodzenie w bluzie lub krótkim rękawku), ale mimo wszystko nie polecamy, ponieważ dni były za krótkie.
Idealny z naszej perspektywy jest za to koniec września lub październik. Wciąż jest ciepło, dni są jeszcze dość długie, a wszystkie atrakcje poza Mykenami oraz teatrem w Epidaurosie były niezatłoczone (a w przypadku mniej znanych atrakcji po prostu puste).
Wiosna lub jesień są też dobrym okresem pod kątem cen noclegów. Nie powinniście mieć wtedy problemów z upolowaniem naprawdę dobrych ofert.]]>
Werona leży w północno-wschodnich Włoszech, w granicach regionu administracyjnego Wenecja Euganejska.
W naszym przewodniku opisaliśmy różnorodne zabytki, szlaki tematyczne i atrakcje Werony. Zaczniemy jednak od przedstawienia przydatnych informacji praktycznych.
Werona jest wymarzonym miastem do odkrywania pieszo. Większość atrakcji i zabytków odnajdziemy na terenie niewielkiej dzielnicy Città Antica oraz w jej najbliższej okolicy. Città Antica pokrywa się z grubsza z obszarem starożytnej Verony i ma kształt półwyspu otoczonego z trzech stron serpentynowym biegiem Adygi.
Układ historycznego starego miasta niczym nie różni się zbytnio od innych obwarowanych włoskich miejscowości. Z braku miejsca zabudowa jest ciasna, a uliczki wąskie.
Po wschodniej stronie Adygi w górę pnie się wzgórze św. Piotra. Od zarania dziejów doceniano jego strategiczne położenie. Najbardziej znane atrakcje wzniesienia to: taras widokowy przy twierdzy San Pietro, ruiny rzymskiego teatru (wraz z muzeum) oraz ogrody Giusti.
Wartym uwagi obszarem jest dzielnica San Zeno, która rozwinęła się wokół wzniesionej poza murami bazyliki San Zeno Maggiore. W niedzielę na rozległym placu przed świątynią organizowany jest targ staroci, a w pozostałe dni na turystów spacerujących po dzielnicy czekają nieśpieszna atmosfera oraz liczne przykłady historycznej zabudowy.
A ile czasu najlepiej zaplanować na zwiedzanie Werony? Przy dobrym planie w ciągu dwóch pełnych dni powinniśmy zobaczyć większość zabytków historycznego centrum oraz odwiedzić najważniejsze muzea. Chcąc jednak ruszyć szlakiem dawnych fortyfikacji oraz lepiej poznać wzgórze św. Piotra lepiej jest dodać do wyjazdu przynajmniej jeden dzień.
stan na marzec 2021
Zwiedzanie włoskich miast nie zawsze należy do tanich. Czasami nawet zakup karty turystycznej może wiązać się z dużym uszczupleniem naszego portfela. Na szczęście władze Werony wyszły naprzeciw oczekiwaniom turystów i przygotowały naprawdę opłacalną kartę gwarantującą darmowe wejście do większości najważniejszych atrakcji oraz umożliwiającą bezpłatne korzystanie z komunikacji miejskiej.
ZDJĘCIA: 1. Palazzo della Ragione i wieża Torre dei Lamberti; 2. Pomnik Dantego - Piazza dei Signori.
Karta Verona Card występuje w dwóch wariantach: 24-godzinnym w cenie 20€ oraz 48-godzinym w cenie 25€. Wejdziecie z nią do praktycznie wszystkich opisanych przez nas atrakcji. Wyjątkiem są ogrody Giardino Giusti (w których otrzymamy zniżkę w wysokości 50%) oraz wycieczka z przewodnikiem do biblioteki kapitulnej (brak zniżek).
Więcej: Verona Card: recenzja oficjalnej karty turystycznej
ZDJĘCIA: 1. Porta Leoni - Brama Lwów i starożytne ruiny pod chodnikiem; 2. Rzeźba Julii (przed domem Julii).
Castelvecchio, czyli po prostu Stary Zamek, to XIV-wieczna gotycka twierdza wzniesiona nad brzegiem Adygi przez Cangrande II della Scala. Władca ten dał się poznać jako despota dbający jedynie o własną kieszeń, który w trakcie swoich krótkich rządów dorobił się przydomku wściekły pies, a jego poddani najchętniej skrócili by go o głowę.
Biorąc dodatkowo pod uwagę fakt, że sąsiednie potęgi (zwłaszcza Mediolan oraz Republika Wenecji) nieufnie patrzyły na poczynania rodu della Scala, to jego sytuacja była nie do pozazdroszczenia.
Chcąc zabezpieczyć się przed wszystkimi nieprzyjaciółmi Cangrande II wzniósł monumentalną warownię, która była równie mocno chroniona od strony miasta, jak i od zewnątrz. Dodatkowo zlecił budowę mostu pozostającego do wyłącznej dyspozycji rządzącego rodu, którym mógłby wraz ze swoją świtą szybko opuścić miasto. Ostatecznie życia pozbawił go rodzony brat, ale ufundowana przez niego twierdza pozostała największym śladem dawnej potęgi rodu Scaligeri.
Zamek Castelveccio był na przestrzeni wieków kilkukrotnie przebudowywany, a na początku XIX wieku wojska napoleońskie pozbawiły go nawet wszystkich wież. Ambitny projekt przywrócenia budowli jej oryginalnej gotyckiej formy przeprowadzono w pierwszej połowie XX stulecia. Jednym z odbudowanych zabytków była Torre dell'Orologio (Wieża Zegarowa).
Budowla znacznie ucierpiała w trakcie II wojny światowej. Po jej zakończeniu rozpoczęto od odbudowy mostu, po którym niełatwo dziś poznać, że Niemcy zburzyli go niemal w całości. Most jest ogólnodostępny i możemy nawet pospacerować po jego chodniku strzeleckim (lepiej jednak na nim nie szaleć, ponieważ brak mu barierek).
Odbudowa samego zamku ruszyła dopiero w latach 60. Za projekt przekształcenia budowli w muzeum, przy jednoczesnym zachowaniu jej gotyckiego charakteru, odpowiadał architekt Carlo Scarpa, a efekty jego wysiłków budzą podziw po dziś dzień.
Mieszczące się dziś na zamku Museo di Castelvecchio jest najważniejszym muzeum sztuki w Weronie. Na odwiedzających czekają m.in.: galerie malarstwa wypełnione obrazami i freskami lokalnych mistrzów, galeria rzeźb, oryginalne freski pałacowe, pomniki konne zabrane ze słynnych grobowców rodu della Scala, zbroje, broń. Oprócz zwiedzania pomieszczeń muzealnych będziemy mogli wejść także na mury oraz zajrzeć do odbudowanej wieży.
Nawet jeśli nie planujecie wchodzić do muzeum, to warto rzucić okiem na zamkowy dziedziniec oraz przespacerować się mostem.
Więcej o historii zamku oraz wystawianej w jego murach kolekcji przeczytacie w naszym artykule Castelvecchio w Weronie: muzeum sztuki w gotyckim zamku.
Nie przegap w okolicy: Na sąsiadującym z zamkiem placu stoi odbudowany rzymski Łuk Gawiuszów, o którym napisaliśmy więcej w części poświęconej starożytnym zabytkom.
Rzymski amfiteatr, nazywany przez miejscowych Arena di Verona, należy do największych symboli miasta. Budowla przetrwała w tak dobrym stanie (właściwie to utracono "jedynie" zewnętrzny pierścień fasady), że współcześnie organizowane są w niej liczne występy operowe i koncerty.
W ciągu dnia amfiteatr udostępniony jest do zwiedzania. W środku nie znajdziemy jednak żadnych wystaw ani eksponatów. Będziemy za to mogli pospacerować po trybunach, przejść się korytarzami oraz stanąć na arenie.
Więcej informacji o zwiedzaniu tego zabytku znajdziecie w naszym artykule Amfiteatr w Weronie: zwiedzanie starożytnej areny
Amfiteatr stoi przy ruchliwym placu Bra (Piazza Bra), otoczonym licznymi kawiarniami oraz restauracjami. Tuż obok mieści się Museo Lapidario Maffeiano (napomknęliśmy o nim więcej w części poświęconej starożytnej Weronie).
Będąc na miejscu warto rzucić okiem na bramę Bra (wł. Portoni della Bra), na której pod koniec XIX stulecia zainstalowano zegar. Jeśli założyć, że Romeo faktycznie istniał, to właśnie tędy zapewne opuścił miasto udając się w stronę Mantui. Podobnie interpretują to werońscy włodarze, którzy na bramie umieścili tablicę pamiątkową z cytatem z dramatu Szekspira.
Nie przegap w okolicy! Nieopodal amfiteatru skrywa się mniej znana pozostałość po starożytnej Weronie. Przy niewielkim placyku Piazzetta Mura Galliano zobaczymy pozostałości po antycznym murze obronnym włączonym w ściany późniejszych budowli.
Via Mazzini należy do najbardziej reprezentacyjnym uliczek starego miasta. Na całej jej długości działają liczne markowe sklepy odzieżowe. Z perspektywy turysty poszukującego historycznego klimatu lub ciekawej architektury jest tu raczej niewiele do zobaczenia - jeden z nielicznych wyjątków stanowi neoklasyczna Loggia Arvedi z 1816 roku.
Via Mazzini łączy dwa najbardziej znane miejskie place: Piazza Bra oraz Piazza delle Erb. Część ulicy wytyczono jeszcze w czasach rzymskich, a pozostała powstała po zburzeniu grupy średniowiecznych budynków.
Piazza delle Erbe (pol. Plac Ziół) to najbardziej znany z werońskich placów, który bez większej przesady można by nazwać otwartym muzeum architektury oraz historii miasta. Drzewiej mieściło się tu forum stanowiące centrum publiczne starożytnej Werony. Właściwie to funkcja targowa tego miejsca nigdy się nie zmieniła - po upadku cesarstwa urządzono tu rynek, a współcześnie większość placu zajmują kramy (głównie z pamiątkami).
W XIV wieku, kiedy władzę w mieście sprawował ród della Scala (Scaligieri), rozpoczęto projekt przywrócenia placu reprezentacyjnej formy. Do wyłożenia posadzki wykorzystano budulec zabrany z rzymskich ruin. Środek placu ozdobiono fontanną ufundowaną w 1368 roku przez Cansignorio della Scala. Wieńczy ją Madonna Werońska, rzeźba składająca się ze starożytnego torsu oraz dołączonej do niego średniowiecznej głowy. W późniejszym czasie bliżej północnego krańca placu stanęła kolumna ze skrzydlatym lwem św. Marka, będąca świadectwem weneckiej dominacji nad regionem.
W kolejnych dekadach oraz stuleciach wokół placu powstawały wspaniałe budynki oraz pałace. Jako jeden z pierwszych stanął Domus Mercatorum, wykorzystywany jako siedziba gildii kupców. Zobaczycie go po zachodniej stronie - jest to niewysoki budynek z cegły zakończony blankami.
Wschodnią pierzeję tworzą pokryte malowidłami domy Mazzanti oraz Palazzo della Ragione, o których napisaliśmy więcej w dalszej części artykułu.
Po północnej stronie stoi barokowy Palazzo Maffei. Od fasady tej rezydencji aż bije typowy dla tego stylu przepych. Ze szczytu fasady w stronę placu spoglądają posągi sześciu rzymskich bóstw: Herkulesa, Jupitera, Wenus, Merkurego, Apolla i Minewry.
Przy Piazza delle Erbe zobaczymy również dwie wysokie wieże mieszkalne. Dawniej w historycznym centrum mogło być ich kilkadziesiąt, ale do naszych czasów przetrwały pojedyncze sztuki. Z pałacem Maffei sąsiaduje wzniesiona w 1370 roku Torre del Gardello. Na jej fasadzie zainstalowano pierwszy publiczny zegar w Weronie. Niestety, w 1812 roku zdemontowano go w niewiadomym celu (prawdopodobnie został sprzedany), ale ślady po nim są wciąż widoczne.
Lepiej znaną z wież jest Torre dei Lamberti, na szczycie której utworzono popularny taras widokowy.
Wskazówka! Pamiętajcie, że Piazza delle Erbe należy do najbardziej zatłoczonych miejsc w Weronie, ale jeśli przyjdziemy tu wcześnie rano lub w późniejszych godzinach, to czekać na nas będzie znacznie spokojniejsza atmosfera.
Stojące we wschodniej pierzei Piazza delle Erbe budynki nazywane są Domami Mazzanti (wł. Case Mazzanti). Ich fasady ozdobiono wspaniałymi freskami pędzla Alberto Cavalliego, pozostającymi unikalnym przykładem renesansowych dekoracji pokrywających w przeszłości liczne rezydencje oraz pałace starego miasta.
Renesansowa Werona określana była przydomkiem urbs picta, czyli malowane miasto. Pierwsze malowidła ścienne zaczęły pojawiać się już pod koniec wieków średnich, ale ich rozkwit przypadł na epokę Odrodzenia. Nie zawsze były to olbrzymiaste dzieła sztuki - czasami powstawały jedynie niewielkie postacie świętych lub patronów. Szacuje się, że nawet kilkaset domów posiadało choćby najmniejszą zewnętrza dekorację malarską.
Najwspanialsze malowidła, pokrywające nierzadko każdy skrawek fasady, ozdabiały domy najbogatszych rodów. Pomiędzy oknami malowano monumentalne sceny, często z motywem mitologicznym. W przypadku fryzów wzór rozciągał się na całą szerokość budynku.
Wskazówka! Jeśli chcielibyście dowiedzieć się więcej o werońskich malowidłach ściennych, zarówno zewnętrznych jak i wewnętrznych, to nie znajdziecie lepszego miejsca niż Muzeów Fresków (wł. Museo degli Affreschi). Placówka ta znana jest głównie z rzekomego Grobu Julii, ale to właśnie kolekcja fresków jest jej największym skarbem.
Inne "malowane domy": W Weronie zachowało się jeszcze kilka przykładów zewnętrznych dekoracji. Dwa pokryte malowidłami budynki sąsiadują ze starożytnymi bramami. Pierwszy z nich zobaczycie pod adresem Via Leoncino 3 (przy Porta Leoni), a kolejny przy placyku Largo Guido Gonella (nieopodal Porta Borsari).
Wysoka na 84 m Torre dei Lamberti należy do najbardziej znanych z werońskich wież. Jej początki sięgają 1172 roku. Pierwotnie była samodzielną wieżą mieszkalną rodu Lamberti, ale po jakimś czasie włączono ją w obręb pałacu Ragione (Palazzo della Ragione), przekształcając przy tym w miejską dzwonnicę.
Mimo że rodowód budowli jest romański, to w XV wieku zyskała ona trochę cech gotyckich. Przebudowę wymusiły zniszczenia spowodowane uderzeniem pioruna z 1403 roku. Najbardziej charakterystycznym nowym elementem jest ośmioboczna marmurowa dzwonnica wieńczącą budowlę. Zegar na wieży zainstalowano dopiero w 1798 roku.
Obecnie Torre dei Lamberti jest popularnym punktem widokowym, z którego rozpościera się panoramiczny widok na historyczne stare miasto. Bilet na wieżę kosztuje 8€ i upoważnia również do wstępu do Galerii Sztuki Współczesnej (Galleria d'Arte Moderna). W poniedziałki, gdy galeria jest nieczynna, bilet na wieżę kosztuje 5€. [stan na 2020 rok]
Na taras widokowy możemy wejść schodami (do pokonania jest 368 stopni) lub za niewielką dopłatą wjechać windą.
Nie przegap! Wewnętrzny dziedziniec Palazzo della Ragione ozdabiają wspaniałe XV-wieczne schody z czerwonego werońskiego marmuru, które prowadzą do zajmującej pomieszczenia na piętrze Galerii Sztuki Współczesnej (Galleria d'Arte Moderna).
Piazza dei Signori należy do najwspanialszych placów w mieście. Otaczają go pałace wzniesione przez ród della Scala oraz przebudowane w późniejszym czasie przez administrację wenecką. Nazwa placu wywodzi się od słowa signoria, którym w średniowiecznych włoskich miastach określano organ sprawujący w nich władzę.
Wśród najważniejszych zabytków placu warto wymienić:
Na środku Piazza dei Signori stanął pomnik Dantego, który właśnie w Weronie znalazł schronienie po wygnaniu z Florencji. Poeta przez siedem lat był gościem dworu della Scala. W tym czasie spędzał długie godziny w bibliotece kapitulnej, jednej z najstarszych czytelni w Europie, gdzie napisał fragmenty Boskiej Komedii. W słynnym poemacie pojawiają się nawiązania do Werony, w tym do Cangrandy I, najbardziej zasłużonego władcy z rodu della Scala.
Nie przegap! Piazza dei Signori sąsiaduje z Piazza delle Erbe. Pod jednym z łuków górujących nad przejściem łączącym oba place, nazywanym Arco della Costa, zawisło... żebro wieloryba (lub jakiegoś prehistorycznego stwora). Nie do końca wiadomo skąd wzięło się w Weronie - wśród różnych teorii nam najbardziej do gustu przypadła ta, że przywiózł ją jeden z uczestników wyprawy krzyżowej. Wspólny jest jednak przesąd, że żebro będzie wisiało tak długo, aż spadnie na pierwszego przechodzącego pod nim człowieka o czystym sercu oraz sumieniu.
Z Piazza dei Signori sąsiaduje kościół Santa Maria Antica (wł. Chiesa Rettoriale di Santa Maria Antica), który w XIII i XIV stuleciu pełnił funkcję prywatnej kaplicy rządzącego miastem rodu della Scala (zwanego również Scaligeri). Na przylegającym do kościoła placu utworzono reprezentacyjną nekropolię pod gołym niebem, gdzie stanęły podziwiane do dziś gotyckie monumenty nagrobne.
Zanim napiszemy kilka słów o samych grobowcach warto przedstawić pokrótce ród della Scala, o którym wspomnieliśmy już kilkukrotnie w naszym przewodniku.
Początek ich władzy dał Mastino I della Scala. W 1259 roku wybrano go na urząd podesty, jak tytułowano najważniejszego urzędnika miejskiego. Mimo że niedługo cieszył się tą posadą, to zdążył rozpocząć przygotowania do przejęcia pełni władzy. Pomagał mu w tym fakt, że należał do ulubieńców Werończyków, ustanowiono go nawet Kapitanem Ludu Werony, choć niewielu zapewne wtedy przypuszczało, że właśnie rozpoczyna się trwający ponad 150 lat okres niepodzielnych rządów jednej dynastii.
Mastino I osiągnął niemałe sukcesy dyplomatyczne i dał podwaliny rodzącej się potędze, ale skończył mało chwalebnie. Zamordowano go podstępnie w przejściu Domów Mazzanti, o czym przypomina tablica wywieszona na ścianie.
W 1311 roku władzę nad Weroną przejął Cangrande I, który zapisał się złotymi zgłoskami w jej historii. Zorganizował wspaniały dwór, prowadził ambitne projekty budowlane, a do tego podporządkował sobie wiele innych miast w regionie, w tym Padwę, Treviso oraz Vicenzę. Dał się również poznać jako patron i mecenas sztuki. Przez siedem lat gościł wygnanego z Florencji Dantego, który sportretował go jako najlepszego kandydata do zjednoczenia Italii.
Wraz ze śmiercią Cangrande w 1329 roku rozpoczął się powolny spadek znaczenia dynastii. Ostatecznie rządy rodu Scaligieri dobiegły końca w 1387 roku.
Czas powrócić do samej nekropolii. Ma ona formę niewielkiego, przylegającego do kościoła placu. Otoczono ją płotem z kutego żelaza poprzecinanego filarami zwieńczonymi statuami świętych.
Nad sarkofagami górują baldachimy zwieńczone konnymi posągami zmarłych. Dzieła te uważane są za jedne z najwspanialszych przykładów późnego gotyku na ziemiach włoskich.
Pierwszy ze wzniesionych grobowców należy do samego Cangrande I. Nie otrzymał on jeszcze formy samodzielnej konstrukcji, a włączono go bezpośrednio w fasadę kościoła. Spoglądając na sarkofag zauważymy, że podtrzymują go dwa psy. Architekt nawiązał tym do przydomka władcy, którego nazywano Wielkim Psem. Na szczycie baldachimu stoi kopia posągu konnego przedstawiającego Cangrande z charakterystycznym uśmieszkiem. Oryginał przechowywany jest na zamku Castelvecchio, podobnie jak miecz odnaleziony po otwarciu sarkofagu.
Dużo bardziej okazale prezentują się stanowiące niezależne budowle grobowce Mastino II oraz Cansignorio. Rzeźba konna wieńcząca baldachim pierwszego z nich również zastąpiona została kopią. Drugi z grobowców uważany jest z kolei za najbardziej romantyczny i rycerski ze wszystkich.
Kolejne dwa monumenty są już mniej okazałe. Grobowiec Alberto II nie otrzymał w ogóle baldachimu, a sarkofag Jana wmurowano w ścianę świątyni.
W sezonie letnim nekropolia za niewielką opłatą udostępniana jest do zwiedzania. Poza godzinami otwarcia i w pozostałych miesiącach możemy podziwiać ją jedynie od zewnątrz.
Zewnątrz (murów) Werony nie ma, nie ma świata, Tylko tortury, czyściec, piekło samo! Stąd być wygnanym jest to być wygnanym Ze świata; być zaś wygnanym ze świata
William Szekspir Romeo i Julia tłum. Józef Paszkowski
W ten oto barwny sposób Romeo odniósł się w rozmowie z ojcem Laurentym do kwestii swojego wygnania. Trudno nie odnieść wrażenia, że William Szekspir darzył Weronę sympatią, choć raczej nie samo miasto, co jego wyobrażenie, gdyż prawdopodobnie sam nigdy jej nie odwiedził.
W twórczości angielskiego poety sceny z Werony pojawiają się również w komedii "Dwaj panowie z Werony", a Petruchio, jeden z głównych bohaterów "Poskromienia złośnicy", przedstawiony jest jako weroński szlachcic.
Czy wiesz, że? Angielski poeta nie był pierwszym, który opisał dzieje tej konkretnej pary. Kilkadziesiąt lat wcześniej ich losy sportretował jego rodak Arthur Brooke, a przed nim także pisarze włoscy. W 1553 roku opowiadanie pt. "Nieszczęśliwa miłość dwojga lojalnych kochanków Julii i Romea” opublikował urodzony w Weronie Gherardo Boldieri. Istnieje więc przynajmniej cień szansy, że lokalni autorzy opierali się na krążących z pokolenia na pokolenie przekazach ustnych opisujących prawdziwe wydarzenia.
Mimo że w Romeo i Julii Szekspira nie znajdziemy ani jednej wzmianki o konkretnej lokalizacji, to wytypowano kilka miejsc mogących pasować do historii. Już w XVII wieku wędrowcy oglądali dom należący rzekomo do protoplastów rodu Julii, jak i jej grób.
Trzeba przyznać, że włoskie miasto potrafiło przekuć popularność dramatu w swój olbrzymi atut. Niecałe 100 lat temu dwa wspomniane obiekty przekształcono w pełnoprawne atrakcje turystyczne, które do dziś przyciągają tłumy turystów.
Zapewne nie znajdziemy wielu turystów, którzy podczas odwiedzin Werony choćby na krótką chwilę nie rzucą okiem na oddalony o kilka kroków od Piazza delle Erbe dziedziniec Domu Julii (Casa di Giulietta), gdzie pod słynnym balkonem niezmiennie gromadzą się tłumy.
Licznie zebrani próbują dopchać się do rzeźby przedstawiającej tytułową bohaterkę dramatu, chcąc... chwycić ją za prawą pierś, co zgodnie z przesądem ma przynieść pomyślność w kwestiach sercowych. Trudno nie pokusić się o komentarz, że niewiele w tym romantyzmu! Dziedziniec należy do najbardziej obleganych punktów Werony, choć głównie w ciągu dnia, więc jeśli chcielibyście spokojnie zrobić zdjęcie to najlepiej przyjść rano lub bliżej wieczora.
Odnośnie samego Domu Julii - jego fragmenty pamiętają co prawda XIII stulecie, ale na przestrzeni dziejów był on wielokrotnie rozbudowywany i pełnił różne funkcje (m.in. hotelu). Oryginalnie należał do rodu Cappello, co zgrabnie powiązano z Capuleti. W latach 30. poprzedniego stulecia przywrócono mu cechy gotyckie, dobudowano balkon (którego oryginalnie tam nigdy nie było) oraz zamieniono na atrakcję turystyczną.
Pałac udostępniony jest do zwiedzania. Jego wnętrza nie oferują jednak zbyt wiele - do przejścia jest kilka pomieszczeń uzupełnionych meblami oraz strojami z filmu Franco Zefirelliego z 1968 roku, gablotami wystawowymi (m.in. z ceramiką) oraz kominkami. Ostatnim punktem na trasie zwiedzania jest wejście na balkon. Na całą wizytę wystarczy nam do 30 minut.
Wskazówka Każdego dnia pod balkonem tłoczą się tłumy turystów. Jeśli nie zależy Wam na wejściu do muzeum, a chcielibyście po prostu zrobić zdjęcie, to najlepiej przyjść z samego rana lub w późniejszych godzinach, kiedy na miejscu jest zdecydowanie luźniej.
Więcej: Dom i balkon Julii w Weronie
Skoro oznaczono rezydencję Julii, to jakże mogło by zabraknąć domu Romea (wł. Casa di Romeo). W tym przypadku jest to jednak budynek prywatny, niemożliwy do zwiedzenia, który wskażą nam wywieszona na ścianie tabliczka oraz liczne napisy pozostawione przez turystów.
Dom Romea znajduje się w uliczce za grobowcami Scaligieri. Mimo wszystko budynek jest interesującym przykładem gotyckiem rezydencji. Jeśli będziecie mieć trochę szczęścia, to traficie na otwartą bramę i będziecie mogli rzucić okiem na dziedziniec. Na pewno szkoda by było fatygować się tu z daleka, ale czemu nie spojrzeć będąc w okolicy.
Kolejnym obiektem nawiązującym do historii słynnych kochanków jest grób Julii, będący właściwie pustym sarkofagiem wystawianym w krypcie leżącej na terenie dawnego zakonu franciszkanów. Kompleks ten założono poza murami miasta i oddalony jest kawałek od ścisłego historycznego centrum.
W porównaniu do domu Julii hipoteza związana z jej grobem jest o wiele bardziej przekonująca, choć również ma istotne luki. Więcej na ten temat przeczytacie w naszym artykule Grób Julii w Weronie (Tomba di Giulietta) oraz Muzeum Fresków.
Sama krypta jest zaledwie częścią kompleksu, w którym urządzono Muzeum Fresków (wł. Museo degli Affreschi G.B. Cavalcaselle). Naszym zdaniem jest to jedna z najciekawszych atrakcji Werony i możemy polecić ją każdemu zainteresowanemu jej historią. W dawnych pomieszczeniach klasztornych przechowywane są nie tylko freski zabrane z kościelnych wnętrz, ale również pojedyncze malowidła zdobiące w przeszłości zewnętrzne ściany pałaców!
Dziedziniec dawnego klasztoru służy jako lapidarium średniowiecznych elementów rzeźbiarskich, a w podziemiach prezentowane są rzymskie amfory.
Informacja praktyczna: Grób Julii nie jest samodzielną atrakcją i chcąc go zobaczyć musimy zakupić bilet do Muzeum Fresków.
W parku otaczającym niewielki Plac Niepodległości (Piazza Independenza) odsłonięto rzeźbę prezentującą parę kochanków wykonaną w bardziej współczesnej formie.
Lokalizacja nie jest przypadkowa - ogród ten znajduje się na trasie pomiędzy domami Julii oraz Romea. Jest to też jedno z nielicznych miejsc na obszarze historycznego starego miasta, gdzie możemy odpocząć w otoczeniu zieleni.
Początki Werony splecione są z ważnym rzymskim traktem handlowym Via Postumia. Ta wytyczona w II wieku p.n.e. trasa miała długość ponad 500 km i prowadziła wzdłuż regionu nazywanego Galią Przedalpejską. Spoglądając na współczesną mapę Włoch - zaczynała się mniej więcej w Akwilei i kończyła w okolicach Genui.
Via Postumia przecinała Adygę nieopodal wzgórza św. Piotra, na którym od przynajmniej VI stulecia p.n.e. istniała osada plemienia Cenomanów. Rzymianie szybko docenili strategiczne położenie wzniesienia i już w 89 roku p.n.e. założyli na nim kolonię oraz wznieśli niezachowaną do dziś świątynię.
W 49 roku p.n.e. Verona otrzymała status municypium, a jej mieszkańcy jako obywatele Galii Przedalpejskiej mogli tytułować się obywatelami Rzymu. Rozpoczęto ambitny projekt zabudowy zachodniego brzegu Adygi - w kolejnych dekadach wytyczono forum, wzniesiono mury obronne (choć tylko z dwóch stron, ponieważ część miasta bronił naturalny bieg rzeki) oraz inne obiekty użyteczności publicznej. Najbardziej imponującą budowlą był teatr, który znalazł się jednak po stronie wschodniej i zajął zbocze wzgórza św. Piotra.
Ostatecznie powstało niemałe i bogate miasto, które w pełni wykorzystało zalety położenia przy ważnym szlaku handlowym oraz bliskości świata zaalpejskiego.
Do naszych czasów przetrwało kilka imponujących śladów po rzymskiej historii miasta. Przesadą byłoby stwierdzenie, że historyczne stare miasto stanowi muzeum starożytności na świeżym powietrzu, ale sympatycy tego okresu nie powinni się tu nudzić. Poniżej opisaliśmy pokrótce najważniejsze z rzymskich atrakcji Werony.
Pamiętający początki miasta rzymski teatr powstał po wschodniej stronie Adygi, na zboczach wzgórza św. Piotra. Budowla z powodu zniszczeń spowodowanych trzęsieniami ziemi oraz licznymi powodziami została porzucona już w czasach rzymskich. Po upadku cesarstwa powoli znikała z lokalnego krajobrazu przykrywana nowszymi budowlami, aż ostatecznie w całości zakryły ją kościoły, klasztor oraz świeckie rezydencje.
Dopiero XIX-wieczny weroński kupiec Andrea Monga zakupił prawo do całego zbocza i rozpoczął poszukiwania pozostałości po starożytnej strukturze. Jego projekt w kolejnym stuleciu kontynuowały władze miejskie wydobywając na światło dzienne oryginalną widownię oraz fragmenty tarasów i innych ruin. Ostatecznie cavea (trybuny) odsłonięto w całości, choć uchował się na nich jeden jedyny budynek - kościół Santi Siro e Libera, który w intrygujący sposób kontrastuje ze starożytnymi schodkami.
Teatr rzymski jest obecnie częścią muzeum archeologicznego (Museo Archeologico al Teatro Romano), które utworzono w górującym nad zabytkiem historycznym klasztorze. Naszym zdaniem placówka powinna być obowiązkowym punktem dla wszystkich sympatyków starożytności. W jej bogatej kolekcji znajdują się m.in.: mozaiki, rzeźby oraz wyroby ze szkła i brązu. Przy okazji tarasy kompleksu oferują wspaniały widok na panoramę starego miasta.
Więcej o muzeum oraz historii teatru przeczytacie w naszym artykule Teatr rzymski (Teatro Romano) w Weronie.
O wzniesionej w I wieku werońskiej Arenie wspomnieliśmy już wcześniej. Amfiteatr ten był trzecim lub czwartym pod względem wielkości wzniesionym kiedykolwiek w granicach współczesnych Włoch. Do naszych czasów przetrwały trybuny, korytarze oraz sama arena.
Zabytek udostępniony jest do zwiedzania. Więcej przeczytacie o nim w naszym tekście Amfiteatr w Weronie: zwiedzanie starożytnej areny.
Niemal nic nie przetrwało z rzymskich fortyfikacji otaczających dawniej miasto. Ich niewielki fragment, wykorzystany przy budowie późniejszych zabudowań, zobaczymy na malutkim placyku Piazzetta Mura di Gallieno, który skrywa się bezpośrednio za Areną.
Mury te są stosunkowo młode. Powstały z inicjatywy cesarza Galiena w III stuleciu i miały wspomóc obronę miasta przed potencjalną inwazją barbarzyńców.
Kilka kroków od amfiteatru odnajdziemy jedną z mniej znanych werońskich atrakcji - Museo Lapidario Maffeiano. Założycielem placówki był urodzony w Weronie Francesco Scipione Maffei, znany pisarz oraz krytyk sztuki, który lwią część swojego życia poświęcił badaniom starożytności oraz gromadzeniu antyków. W połowie 1745 roku, chcąc zaprezentować swoje dziedzictwo całemu światu, założył lapidarium, będące jednym z najstarszych publicznych muzeów świata.
Muzeum istnieje do dziś. Kolekcja podzielona została na dwie części: grecką oraz etrusko-rzymską. Część zbiorów wystawiana jest także na dziedzińcu. Wśród eksponatów zobaczymy m.in.: starożytne inskrypcje, fragmenty grobowców oraz monumentów, kamienie milowe (w tym z drogi Via Postumia), a także różne inne rzeźbione elementy kamienne.
Wskazówka! Muzeum jest czynne bardzo krótko - zaledwie do 14:00 Chcąc je odwiedzić możemy zakupić bilet łączony z amfiteatrem lub zamkiem Castelvecchio. W poniedziałku muzeum jest zamknięte. [stan na 2020]
W miejscu rozgałęzienia Via Postumia w stronę starożytnej Verony, około 500 m od murów miasta, stanął Łuk Gawiuszów (Arco dei Gavi). Miał on formę łuku triumfalnego i był świadectwem pomyślności jego fundatorów - lokalnego rodu Gawiuszów. W czasach świetności nisze budynku ozdabiały liczne inskrypcje oraz rzeźby.
Budowla po upadku świata zachodniorzymskiego włączona została do przebiegu nowych murów miejskich i przetrwała aż początku XIX stulecia. W epoce Odrodzenia stanowiła popularny obiekt badań wśród historyków czy architektów, w tym samego renesansowego mistrza Andrea Palladio.
Ostateczny kres budowli przyniósł okres napoleoński. W 1805 roku wojska francuskie rozebrały zabytek, tłumacząc to potrzebą usprawnienia wjazdu do centrum miasta.
Na szczęście w latach 30. XX wieku Łuk Gawiuszów udało się zrekonstruować, i to z wykorzystaniem oryginalnego budulca. Pomogły w tym szkice i notatki wspomnianego wcześniej Palladio. Odbudowany łuk stanął na niewielkim placu w sąsiedztwie zamku Castelvecchio, całkiem niedaleko swojej oryginalnej lokalizacji.
Brama Borsari (Porta Borsari) pełniła funkcję głównego wejścia dla przybywających do Werony traktem Via Postumia. Jej historia sięga pierwszych murów obronnych wzniesionych pomiędzy 50 a 40 rokiem p.n.e., choć swój obecny kształt otrzymała dopiero w kolejnym stuleciu. Pierwotnie nazywano ją Porta Jovia, nawiązując tym do istniejącej w okolicy świątyni Jowisza. Obecna nazwa budowli pochodzi z okresu średniowiecza i bierze się od poborców podatkowych urzędujących drzewiej przy bramie.
Wciśnięta pomiędzy dwa budynki Porta Borsari nie należy co prawda do najmniejszych, ale lekkim zaskoczeniem może być fakt, że przetrwała z niej właściwie tylko wykonana z białego wapienia przednia fasada. Dawniej posiadała ona jeszcze tylnią fasadę, przedsionek pomiędzy nimi, zespół galerii na wyższych piętrach oraz dwie okrągłe wieże (o średnicy ponad 7 m) ochroniące ją od zewnątrz.
Nie przegap w okolicy! Naprzeciwko bramy odnajdziemy niewielki plac Largo Guido Gonella. W jego południowej części stoi zabytkowy budynek z zachowanymi malowidłami ściennymi w górnej części fasady. Jest to jeden z nielicznych przykładów ciągnących się na całej długości fryzów ozdabiających w przeszłości wiele rezydencji malowanego miasta.
Porta Leoni to druga z rzymskich bram prowadzących do miasta. Oba wejścia powstały na tym samym planie. W przypadku Bramy Lwów zachowało się jednak znacznie mniej, a do tego znajduje się ona dziś w mniej eksponowanym miejscu - jej leżąca poniżej poziomu ulicy fasada skierowana jest w stronę wąskiej uliczki.
Nie ma pewności co do oryginalnej nazwy bramy. Współczesny przydomek nawiązuje do odnalezionego w okolicy i ozdobionego lwami sarkofagu.
Bezpośrednio przy bramie na światło dzienne wydobyto niewielkie starożytne ruiny.
Pochodzący z początków I stulecia p.n.e. Ponte Pietra (pol. Kamienny Most) należy do najstarszych przepraw pamiętających czasy rzymskie. Budowla była częścią drogi Via Postumia i powstała jeszcze przed założeniem miasta.
Niestety, niewiele przetrwało z oryginalnej struktury, którą wielokrotnie niszczyły powodzie. Właściwie to jedynymi elementami starożytnymi są kamienne podstawy filarów widoczne od strony historycznego starego miasta. Pozostałe elementy ceglane oraz kamienne nie są starsze jak tysiąc lat. Most został pod koniec II wojny światowej wysadzony przez wycofujących się Niemców. Odbudowano go w 1957 roku wykorzystując przy tym oryginalne elementy.
Od strony miasta koniec przeprawy ochrania średniowieczna wieża.
Werona słynie z wielu romańskich (i nie tylko) zabytkowych kościołów. Wejście do czterech z nich jest biletowane. Są to: katedra, kościół św. Zenona, kościół św. Fermo oraz kościół św. Anastazji.
Do wyboru mamy zakup biletów pojedynczych w cenie 3€ lub jednego biletu upoważniającego do odwiedzenia wszystkich świątyń w cenie zaledwie 6€. Po zakupie wejściówki otrzymamy przewodnik audio, możemy poprosić też o ulotkę w języku polskim. Aktualne godziny otwarcia sprawdzicie tutaj. [stan na 2020 rok]
Każdy z kościołów wyróżnia się czymś innym. W jednym odnajdziemy wydobyte na światło dzienne mozaiki z wczesnochrześcijańskiej bazyliki, w innym monumentalną romańską kryptę wychodzącą w stronę nawy głównej, a kolejny będzie jednym z najwspanialszych przykładów włoskiego gotyku. W każdym z nich spędzimy około 45 minut, więc warto tak zaplanować zwiedzanie, żeby dać radę zwiedzić wszystkie.
Poniżej opisaliśmy po krótce każdą ze świątyń wraz z jej najbardziej charakterystycznymi elementami/zabytkami. Dodatkowo dołączyliśmy dwa mniej znane kościoły spoza głównej czwórki.
Bazylika św. Zenona (wł. Basilica di San Zeno Maggiore) jest najwspanialszym przykładem architektury romańskiej w Weronie, a przez niektórych uważana jest nawet za jeden z najpiękniejszych kościołów z tego okresu w całych Włoszech.
Świątynia znajduje się nieco na uboczu, poza obrębem pierwotnych murów miejskich. Nie ma w tym przypadku - wzniesiono ją w miejscu pochówku św. Zenona, biskupa Werony w latach 362-380 oraz jej obecnego patrona.
Pierwszy zespół klasztorny wraz z kościołem powstał około VI wieku, ale wraz ze wzrostem znaczenia kultu św. Zenona świątynia stała się niewystarczającą. W kolejnych wiekach kilkukrotnie ją rozbudowywano. W 1117 roku miasto nawiedziło trzęsienie ziemi niszczące większość kompleksu. Niedługo później rozpoczęła się trwająca kilkadziesiąt lat odbudowa w trakcie której świątynia otrzymała swoją obecną romańską formę.
Spoglądając w stronę fasady bazyliki od razu w oczy rzucają się dwie wieże. Po prawej stoi samodzielna dzwonnica (wł. campanile) z XII stulecia o wysokości 63,50 m. Budowla ta jest bardzo smukła i strzelista. Natrafimy na nią w wielu publikacjach opisujących rozwój architektury romańskiej. Po lewej stronie stoi wieża opactwa z XIII wieku.
Bezpośrednio nad portalem wejściowym umieszczono wykonaną przez mistrza Brolioto rozetę w formie krążka szczęścia. Boki portalu ozdabiają dwie grupy rzeźbiarskie z początków XII stulecia. Płaskorzeźby po prawej przedstawiają sceny ze Starego Testamentu oraz legendę Teodoryka, a te po lewej epizody z Nowego Testamentu oraz pojedynki pomiędzy rycerzami i waletami.
Zwiedzanie bazyliki rozpoczynamy od przejścia przez krużganek stanowiący najstarszą część kompleksu. Jego ozdobą jest niewielka kapliczka św. Benedykta, mogąca pochodzić z czasów pierwszej świątyni.
Po przekroczeniu wnętrza kościoła od razu w oczy rzucają się liczne zdobienia rzeźbiarskie oraz freski. Wiele z malowideł powstało pędzlem artystów wywodzących się ze szkoły Giotta, który przez pewien czas pracował w Weronie i wielu lokalnych artystów czerpało od niego inspiracje. W trakcie zwiedzania warto zwrócić uwagę na głowice kolumn rozdzielających nawy - każda z nich jest inna.
Znakiem rozpoznawczym bazyliki jest krypta, dość nietypowo otwarta w stronę nawy głównej. W jej wnętrzu, na końcu apsydy, spoczywa odsłonięta relikwia/ciało świętego patrona. Sama krypta pochodzi z X wieku i zachowało się w niej kilka elementów z wcześniejszych budowli.
Podczas odkrywania świątyni nie przegapcie przedsionka mistrza Mikołaja, w którym zobaczymy drzwi z brązu złożone z 48 paneli. Każdy z nich przedstawia inną scenę, a do tego pochodzą one z różnych okresów. Panele ze scenami z życia Chrystusa datowane są na XI wiek, a panele z motywami z Nowego Testamentu pochodzą z drugiej połowy XII wieku. Dla odwiedzających przygotowano ekran multimedialny przybliżający każdy z paneli.
W okolicy! Dzielnica San Zeno należy do najprzyjemniejszych obszarów Werony. W jej granicach odnajdziemy liczne i bardzo dobrze oceniane trattorie oraz knajpki. W niedzielę rozległy plac przed bazyliką św. Zenona (wł. Piazza San Zeno) zamienia się w olbrzymi targ staroci na świeżym powietrzu. Inną atrakcją okolicy jest Galleria Giustizia Vecchia, którą utworzono w historycznym XIV-wiecznym kościele, gdzie organizowane są darmowe wystawy.
Werońska katedra (wł. Cattedrale di Santa Maria Matricolare) nie jest pojedynczym budynkiem, a stanowi część zespołu kilku połączonych ze sobą budowli romańskich (wł. Complesso della Cattedrale di Verona).
Pierwsza katedra powstała w tym miejscu już w IV wieku. Inicjatorem jej budowy był św. Zenon, jeden z pierwszych biskupów oraz późniejszy patron miasta. Wzniesiono ją na pozostałościach rzymskich willi posiadających systemy termalne, które wykorzystywano do ogrzewania nawy.
Dość szybko okazało się jednak, że świątynia jest za mała i w kolejnym stuleciu zastąpiła ją znacznie większą budowla. Wczesnochrześcijańska konstrukcja zawaliła się około VII stulecia.
Niedługo później rozpoczęto budowę nowej katedry. Pierwszy etap prac trwał od VIII do IX wieku. W tym czasie wytyczono całkowicie nowe założenie oraz przeniesiono główną część świątyni dalej na południe. W 1117 roku Weronę nawiedziło potężne trzęsienie ziemi niszczące znaczną część budynku. Odbudowa, w trakcie której powiększono cały kompleks oraz nadano mu cechy romańskie, trwała przez kolejnych kilkadziesiąt lat. Ponowna konsekracja miała miejsce w 1187 roku.
Romańska fasada zyskała dwa monumentalne przedsionki. Pierwszy z nich, nazywany większym, jest dwupiętrowy i powstał około 1139 roku. Wychodzi on w stronę Placu Katedralnego (wł. Piazza Duomo). Drugi z nich jest mniej imponujący i zobaczymy go od strony ulicy Via Pietà Vecchia.
A co czeka na nas w środku?
romańskie atrium św. Marii Matricolare służące jako zadaszone przejście pomiędzy kościołem kanoników (św. Heleny) a samą katedrą. W pomieszczeniu tym zobaczymy pozostałości po wczesnochrześcijańskiej bazylice. Intrygującym elementem wystroju pomieszczenia jest wiszące żebro wieloryba, podobne jak w przypadku opisanego wcześniej łuku Arco della Costa.
katedra - wnętrze katedry zostało całkowicie odnowione na przestrzeni XV/XVI stulecia i zatraciło większość dekoracji romańskich, choć wśród nowszych malowideł ściennych uda nam się wyparzyć nieliczne pozostałości po oryginalnych freskach. W świątyni pochowano papieża Lucjusza III, który zmarł w Weronie w 1185 roku.
Z katedrą sąsiaduje jedna z najstarszych wciąż działających bibliotek w Europie - biblioteka kapitulna (wł. Biblioteca Capitolare). W jej zbiorach przechowywane są bezcenne manuskrypty oraz księgi, z których najstarsze pochodzą z pierwszych wieków chrześcijaństwa.
W każdy piątek o godzinie 11:00 w bibliotece organizowane są wycieczki z przewodnikiem w języku angielskim. Więcej szczegółów znajdziecie tutaj. [stan na 2020 rok]
Kompleks mieszczący bibliotekę kapitulną skrywa w sobie mało znany skarb - wspaniałe romańskie krużganki z połowy XII wieku (wł. Chiostro dei Canonici) z łukami wspartymi na parach niewielkich kolumn.
Krużganki powstały w miejscu istniejącej tu wcześniej wczesnochrześcijańskiej bazyliki. Śladem po starodawnej świątyni są wydobyte na światło dzienne mozaiki podłogowe. Spacerując klimatycznymi korytarzami natrafimy też na freski oraz pokryte inskrypcjami tablice.
Krużganki otaczają wewnętrzny dziedziniec ze studnią. Jedna ze ścian charakteryzuje się dwupiętrowymi arkadami.
Wejście na teren krużganków jest darmowe, choć są one nieco skryte. Chcąc się do nich dostać musimy obejść katedrę od lewej strony (ruszając z Piazza Duomo) - wejście znajduje się w wąskiej uliczce.
W krużgankach znajduje się wejście do muzeum diecezjalnego Museo Canonicale di Verona.
Na tyłach katedry stoi pałac biskupa. Budowla nie jest co prawda udostępniona do zwiedzania, ale warto wkroczyć na dziedziniec i rzucić okiem na widoczne zdobienia.
Kościół św. Anastazji (wł. Basilica di Santa Anastasia) jest największą świątynią w Weronie oraz jednym z najważniejszych przykładów architektury gotyckiej na terenie Włoch.
Dawniej w tej okolicy istniały dwa kościoły, w tym wcześniejszy kościół św. Anastazji. W 1290 roku, z inicjatywy dominikanów oraz dzięki wsparciu finansowemu rodu della Scala, rozpoczęto budowę w ich miejscu jednej okazałej świątyni ku czci św. Piotra z Werony, lokalnego męczennika. Prace budowlane trwały aż do ostatnich dekad XV stulecia.
Ostatecznie powstała trzynawową świątynia wsparta na 12 masywnych filarach z werońskiego czerwonego marmuru. Cała gmach wzniesiono z czerwonej cegły. Znakiem rozpoznawczym budowli jest wysoka na 72 metry smukła dzwonnica. Warto też zwrócić uwagę na fasadę, która jako jedyna część świątyni nie została ostatecznie ukończona - pierwotnie planowano pokrycie jej w całości marmurem. Mimo że oficjalnie kościół otrzymał nowe wezwanie, to mieszkańcy nie zaprzestali nazywać go kościołem św. Anastazji.
Wnętrze skrywa wiele wspaniałych kaplic oraz ołtarzy ozdobionych freskami, obrazami oraz elementami rzeźbiarskimi. Najbardziej znanym malowidłem ściennym jest fresk przedstawiający św. Jerzego z księżniczką. Wyszedł on spod pędzla Pisanello, jednego z najważniejszych włoskich malarzy gotyku międzynarodowego, Zobaczymy go na zewnętrznym łuku przy kaplicy Pellegrini. Świątynię wykorzystywało lokalne rycerstwo, o czym przypomina trofeum z bitwy pod Lepanto zawieszone w jednej z kaplic.
Podczas zwiedzania świątyni nie sposób przegapić dwóch niezwykle oryginalnych chrzcielnic. Starsza z nich pochodzi z końca XV stulecia i dołączono do niej podtrzymującego misę garbusa. Zgodnie z przesądem dotknięcie jego garba ma przynosić szczęście.
Druga z kropielnic jest o niemal sto lat starsza. Również wykorzystano w niej motyw postaci podtrzymującej misę na plecach, ale w tym przypadku rzeźba jest znacznie bardziej realistyczna oraz bogatsza w szczegóły.
Kościół św. Anastazji sąsiaduje ze znacznie mniejszą gotycką świątynią nazywaną małym kościołem św. Jerzego (wł. Chiesa di San Giorgetto o San Pietro Martire) z przełomu XIII/XVI wieku. Jego wnętrza skrywają XIV-wieczne freski, ale rzadko są one udostępniane zwiedzającym. Nam udało się rzucić okiem do środka w trakcie jednego z lokalnych świąt, kiedy z kościoła wychodziła oficjalna procesja. Budowla w okresie średniowiecza służyła jako prywatna kaplica rycerzy niemieckojęzycznych.
Nie przegap! Oba kościoły połączone są łukiem, na którym stanął grobowiec Guglielmo da Castelbarco, jednego z największych fundatorów nowej bazyliki. Monument ma formę arki przykrytej baldachimem i powstał znacznie wcześniej niż opisane wcześniej grobowce rodu della Scala.
San Fermo Maggiore (wł. Chiesa di San Fermo Maggiore) to dwupiętrowy romańsko-gotycki kościół wzniesiony nad brzegiem Adygi. Stanął dokładnie w tym miejscu, gdzie w 305 roku męczeńską śmierć ponieśli święci Fermo oraz Rustico.
Budowla powstawała w dwóch etapach. Najpierw w latach 1065-1143 dominikanie wznieśli dwupoziomowy kościół w stylu romańskim. Na dole przechowywali relikwia, a góra służyła do odprawiania mszy świętych. W 1261 roku kompleks przeszedł we władanie franciszkanów, którzy na modłę gotycką przebudowali część górną wraz z przedsionkiem. Drugi etap prac trwał do około 1350 roku.
Fasada budowli powstała w połowie XIV stulecia i stanowi zgrabne połączenie obu stylów (romańskiego oraz gotyckiego). Na lewo od portalu wejściowego umieszczono niewielki grobowiec w formie arki. Spoczywa w nim Aventino Fracastoro - lekarz i bliski przyjaciel Cangrandy della Scala. Stojąc naprzeciw fasady możemy rzucić okiem przez szybę na krużganek.
Dolny kościół ma formę zbliżoną do krypty. Główna nawa poprzecinana jest lasem filarów. Do naszych czasów przetrwały w nim liczne freski datowane na okres od XII do XIV wieku.
Podczas zwiedzania dolnej części warto wypatrywać na podłodze pozostałości po wczesnochrześcijańskiej bazylice z V wieku, w której przechowywano relikwie obu świętych patronów. Dominikanie chcąc zachować je dokładnie w tym samym miejscu, w którym zostały oryginalnie umieszczone, zburzyli istniejącą wcześniej budowlę aż do posadzki.
Górny kościół jest zdecydowanie bardziej reprezentatywny. Wypełniają go wspaniałe kaplice oraz ołtarze. Nad całością góruje drewniany strop ozdobiony wizerunkami świętych.
Za najważniejszy zabytek górnego kościoła uchodzi Mauzoleum Brenzonich, będące wspaniałym przykładem gotyku międzynarodowego. Freskami ozdobił je młody Pisanello. W trakcie zwiedzania nie przegapcie też nieco skrytego mauzoleum Della Torre. W kaplicy leżącej przy schodach prowadzących do dolnego kościoła spoczywają potomkowie słynnego Dante Alighieriego.
Kościół św. Jerzego (wł. Chiesa di San Giorgio in Braida) leży po przeciwnej stronie rzeki, na obszarze dzielnicy Braida. Jego historia sięga XI wieku i związana jest z nieistniejącym już klasztorem benedyktyńskim. Świątynia swój obecny wygląd uzyskała jednak dopiero w epoce Odrodzenia, a w XVI stuleciu architekt Michele Sanmicheli nakrył ją masywną kopułą.
Wnętrze świątyni skrywa wiele wspaniałych prac malarskich. Można by nawet pokusić się o stwierdzenie, że stanowi on niewielką galerię sztuki. Najważniejszym dziełem jest obraz pędzla Paolo Veronese przedstawiający scenę męczeństwa św. Jerzego, który zawisł nad głównym ołtarzem. Bezpośrednio nad głównym wejściem wisi z kolei praca Tintoretto z motywem chrztu Chrystusa. Największe z malowideł ozdabiają boczne ściany chóru.
Wewnętrzna część zaprojektowanej przez Sanmicheliego kopuły na myśl przywodzi rzymski Panteon.
Kościół jest ogólnodostępny i darmowy, lecz rzadko odwiedzany, więc mamy szansę na zwiedzenie go w ciszy i spokoju.
Niewielki kościół (a właściwie kaplica) pod wezwaniem dwóch świętych męczenniczek należy do najstarszych zachowanych świątyń w całym regionie weneckim. Jego historia sięga prawdopodobnie V wieku, a najstarsze odnalezione wzmianki w dokumentach źródłowych pochodzą z połowy VIII stulecia.
Mimo że budowla została powiększona i rozbudowana w XIV wieku, to wciąż możemy zaobserwować jej wczesnochrześcijański plan nawiązujący do słynnego Mauzoleum Galli Placydii w Rawennie.
Chiesa delle Santa Teuteria e Tosca przylega do znacznie większego kościoła św. Apostołów (wł. Chiesa dei Santi Apostoli) i znajdziecie ją przy ulicy Corso Cavour, nieopodal bramy Porta Borsari.
Zwiedzanie kaplicy możliwe jest tylko w soboty. [stan na 2020 rok]
Trudno o lepsze miejsce do objęcia wzrokiem panoramy historycznego starego miasta niż plac rozciągający się wzdłuż wzniesionego na wzgórzu św. Piotra Castel San Pietro.
Szeroki (i dostępny za darmo) taras widokowy pozwoli nam na podziwianie nielicznych wież kościelnych oraz świeckich. Średniowieczna Werona skupiona była na niewielkim obszarze w obrębie murów miejskich i dość szybko zabudowano w niej każdy wolny skrawek przestrzeni. Najbogatsi mieszkańcy radzili sobie z tym ograniczeniem pnąc się ku górze - budując co raz to wyższe wieże mieszkalne. Właściwie to wysokość wieży była dobrym wskaźnikiem zasobności oraz znaczenia danego rodu.
Do dziś przetrwało zaledwie kilka z nich, ale w dawnych czasach panoramę Werony kształtowało około 40 strzelistych konstrukcji, a najwyższe z nich osiągały wysokość ponad 80m!.
A jak dostać się na taras przy Castel San Pietro? Do wyboru mamy wejście schodami lub wjazd kolejką linową.
Przyjemniejszą (i bardziej męczącą) opcją jest spacer. Do pokonania jest około 230 schodów. Wejście na górę może zająć nam do 20 minut, a zejście nawet połowę mniej. Po drodze spojrzymy na ruiny rzymskiego teatru. Schody rozpoczynają się na wprost mostu Ponte Pietra. Alternatywnie możemy ruszyć też z sąsiadującej z teatrem ulicy Vicolo Botte.
Wygodniejszą opcją jest skorzystanie z kolejki linowej (funicular), która zawiezie nas na górę w zaledwie 90 sekund. Koszt przejazdu w jedną stronę to zaledwie 1€. Stacja dolna znajduje się na początku ulicy Via Santo Stefano (adres: Via Santo Stefano, 6). Kolejka kursuje codziennie (z wyjątkiem 25 grudnia oraz 1 stycznia) - od kwietnia do października od 10:00 do 21:00, a w pozostałe miesiące od 10:00 do 17:00. [stan na 2020]
Spacerując gęsto zabudowanymi uliczkami historycznego starego miasta niełatwo jest natrafić na choćby najmniejszy skrawek zieleni. Wystarczy jednak przejść na drugą stronę rzeki, żeby odnaleźć jeden z największych sekretów Werony - renesansowe ogrody Giardino Giusti.
Słowo sekret może być zresztą nieco na wyrost, wszakże ogrody te odwiedzane były przez możnych arystokratów i wielkich artystów, takich jak Mozart czy Goethe, który poświęcił im nawet fragment swoich pamiętników pisanych w trakcie podróży po Italii. Mimo wszystko nie każdy poszukujący największych atrakcji Werony od razu na nie trafia, a do tego mimo wcale niemałego rozmiaru są one skryte za długą fasadą i wielu turystów zapewne mija je nieświadomie.
Ogrody Giardino Giusti wraz z pałacem za którym powstały udostępnione są do zwiedzania. W trakcie wizyty zobaczymy symetryczne ogrody włoskie z labiryntem, wejdziemy na taras z widokiem na stare miasto oraz przejdziemy przez pomieszczenia pałacowe, w których XX-wieczny wystrój łączy się ze starszymi zdobieniami ścian oraz sufitów.
Więcej o ogrodach Giardino Giusti przeczytacie w naszym artykule Giardino Giusti w Weronie: zwiedzanie renesansowych ogrodów oraz sąsiadującego z nimi pałacu.
Leżące na wschód od starego miasta i po przeciwnej stronie Adygi wzgórze św. Piotra było protoplastą współczesnej Werony. To właśnie na nim w VI wieku p.n.e. swoją osadę założyli członkowie plemienia Cenomanów. Zabudowa lewego brzegu rzeki rozpoczęła się dopiero wraz z założeniem rzymskiego municypium lub zaledwie chwile wcześniej. Część mieszkalna przeniosła się do nowej dzielnicy, a na zboczu wzgórza powstał monumentalny teatr.
Po upadku cesarstwa na nowo doceniono walory obronne wzniesienia. Na jego szczycie miał stanąć kościół św. Piotra, od którego wzgórze bierze swoją nazwę, choć do naszych czasów nie przetrwał po nim żaden ślad. Mógł tam też istnieć pałac króla Ostrogotów Teodoryka Wielkiego, który ustanowił Weronę swoją nieoficjalną stolicą.
Pierwsza średniowieczna twierdza na wzgórzu św. Piotra pojawiła się w pierwszej połowie X stulecia. Jej fundatorem miał być król Włoch Berengariusz, którego według tradycji pochowano w jej murach. Budowla ta przetrwała do 1393 roku, kiedy to słynący z ambitcji Gian Galeazzo Visconti rozkazał jej rozebranie i wzniesienie bardziej okazałej budowli obronnej mogącej skutecznie kontrolować oraz bronić dostępu do miasta.
W 1801 roku kompleks ten został zburzony przez wojska napoleońskie. W 1852 roku powstał istniejący do dziś budynek wykorzystywany jako koszary. Nie można go co prawda zwiedzać, ale z jego tarasu rozciąga się wspaniały panoramiczny widok na historyczne stare miasto.
Na terenie wzniesienia odnajdziemy dziś kilka wartych uwagi zabytków. Najbardziej znane to opisane już przez nas wcześniej teatr rzymski, taras widokowy przed Castel San Pietro oraz ogrody Giusti. Na turystów mających więcej chęci i czasu czekają dodatkowo pozostałości po historycznych fortyfikacjach (mury, bramy, okrągłe budynki), struktury obronne, kościoły czy punkty widokowe.
Chcąc spojrzeć na Weronę z innej perspektywy możemy wybrać się na spacer wzdłuż przecinającej ją rzeki Adygi. Z naszej strony możemy polecić trzy krótkie odcinki.
Pierwszy z nich rozpoczyna się przy zamku Castelvecchio i prowadzi około 300 m w kierunku dzielnicy San Zeno. W trakcie spaceru będziemy mogli w całości podziwiać most Scaligerów.
Dwa kolejne rozpoczynają się przy moście Ponte Pietra. Pierwszy z nich to krótka nadrzeczna promenada ciągnąca się na północ. W ciepły dzień odpoczywa na niej wielu mieszkańców.
Mając więcej czasu możemy ruszyć też chodnikiem na południe. W trakcie spaceru czekać na nas będzie przyjemny widok na panoramę starego miasta. Dawniej Weronę nawiedzały liczne powodzie, które doprowadziły włodarzy do decyzji o podwyższeniu brzegu, co wymagało zburzenia wielu pałaców. Jeszcze kilka stuleci temu fasady budynków wychodziły wprost w stronę wody.
Na terenie Werony odnajdziemy liczne pozostałości po fortyfikacjach obronnych pamiętające różne okresy z historii miasta.
Pierwsze mury wzniesiono już w I stuleciu p.n.e.. Nie otoczyły one jednak całego municypium, a jedynie część niesąsiadującą bezpośrednio z biegiem rzeki.
W kolejnych stuleciach fortyfikacje wzmacniano, powiększając jednocześnie otoczony nimi obszar. W III wieku, w obawie przed inwazją plemion germańskich, ich rozbudowę zlecił cesarz Galien. W czasach króla Ostrogotów Teodoryka Wielkiego, który wybrał Weronę na swoją siedzibę, mury wzniesiono również po drugiej stronie rzeki.
W średniowiecznej Weronie miejskie fortyfikacje rozbudowywano przynajmniej dwukrotnie. Raz w XII stuleciu, kiedy wzmocniono to co zostało z murów pamiętających czasy Teodoryka. Najważniejszy projekt budowlany przeprowadzono z inicjatywy Cangrande della Scali w pierwszej połowie XIV stulecia. Do 1325 roku powstały wysokie, masywne i wzmacniane wieloma wieżami mury, które zamknęły nie tylko historyczne centrum, ale również sąsiednie wzgórze św. Piotra.
Mury te przetrwały aż do XIX stulecia. W międzyczasie weneccy inżynierowie dostosowali je do nowych zagrożeń, wynikających przede wszystkim z upowszechnienia się artylerii. W latach 20. XVI stulecia powstały renesansowe bastiony oraz bramy projektu szanowanego architekta Michele Sanmicheliego.
Do naszych czasów przetrwało niemało śladów po dawnych strukturach obronnych. Poniżej zaprezentowaliśmy wybrane z nich.
Dla turystów odwiedzających wcześniej wyłącznie południowe regiony Włoch klasyczne werońskie dania mogą być lekkim zaskoczeniem. Wśród tradycyjnych potraw prym wiodą tu dwa rodzaje mięs - konina (wł. cavallo) oraz oślina (wl. asino, mięso z osła).
Konina, która w ostatnich dekadach znikła z polskiej kuchni, jest mięsem lekkim i mało tłustym. Oślina jest znacznie cięższa oraz tłustsza.
Wśród makaronów do najpopularniejszych należy bigoli, który wywodzi się z regionu Veneto i wyglądem przypomina pogrubione spaghetti. Wcale nie rzadszym dodatkiem są gnocchi, ryż (wł. risotto, zwłaszcza lokalna odmiana Vialone Nano) oraz polenta. Polenta jest popularną na północy Italii potrawą z mąki kukurydzianej o konsystencji zbliżonej do gęstej kaszy manny.
Nieodzownym dodatkiem wieczornych posiłków jest wino. Prowincja Werona może pochwalić się licznymi regionami winnymi. Winnice ciągną się od granic miasta Romea i Julii aż do brzegów Jeziora Garda. Perłą wśród lokalnych win jest czerwone Amarone z regionu Valpolicella. Należy ono jednak do drogich (kieliszek może kosztować aż 8-10€) i nawet Werończycy traktują je jako trunek na specjalną okazję. Nieco tańszym zamiennikiem może być wino Ripasso, które w pewnym uproszczeniu można by nazwać jego budżetowym kuzynem.
Po krótkim wprowadzeniu warto wspomnieć o kilku potrawach serwowanych w werońskich trattoriach oraz restauracjach.
Zaczniemy od pastissada de caval, czyli delikatnego i bardzo długo gotowanego gulaszu z koniny marynowanej w czerwonym winie (czasem w samym Amarone) z dodatkiem marchewki, cebuli oraz goździków. Danie to serwowane jest z polentą, co nie każdemu może przypaść do gustu.
Według tradycji potrawa ta pochodzi z czasów wojny Teodoryka Wielkiego z królem Italii Odoakerem. Jedną z największych bitew stoczono pod Weroną w 489 roku. Walczyło w niej nawet kilkadziesiąt tysięcy żołnierzy, w tym wielu konnych, którzy padli wraz ze swoimi zwierzętami. Zwycięzca potyczki Teodoryk pozwolił głodnym mieszkańcom na zjedzenie koni, czego w tamtych czasach raczej nie praktykowano. Martwe zwierzęta przebywały jednak zbyt długo na polu bitwy i zaczęły już przyjmować mało przyjemny zapach, czemu zaradzono przyprawiając je winem, ziołami oraz cebulą. Potrawa ta przez kolejne pokolenia ewoluowała do kulinarnego symbolu Werony.
Innym zdobywającym popularność daniem jest risotto all’Amarone. Jest to bardzo prosta potrawa, która wyróżnia się jednak unikalnymi składnikami. Do jej przygotowania wykorzystuje się: wino Amarone, ryż odmiany Vialone Nano, ser Monte Veronese, masło oraz bulion mięsny bądź warzywny. Chcąc ją spróbować możemy być zmuszeni do zamówienia porcji dla minimum dwóch osób.
Ostatnią opisanym przez nas daniem głównym będzie bigoli al ragù d’asino. Nazwa wydaje się być skomplikowana, ale jest to po prostu makaron bigoli z sosem mięsnym z ośliny.
Na koniec wspomnimy o dwóch słodkich przysmakach. Pierwszym z nich jest tradycyjne świąteczne ciasto pandoro. Co prawda dostępne jest ono w każdym zakątku Włoch, ale nie wszyscy zdają sobie sprawę, że pochodzi właśnie z Werony.
Drugim są słodkie ciasteczka Baci di Romeo (pol. Pocałunek Romea) oraz Baci di Giulietta (pol. Pocałunek Julii). Wyglądają one dość niepozornie, ale w środku są bardzo delikatne i ciekawe w smaku. Spotkamy je w kilku odmianach w różnych werońskich cukierniach.
stan na 2020 rok
Za obsługę autobusów miejskich w Weronie odpowiada firma ATV. Bilety pojedyncze ważne są przez 90 minut od pierwszego skasowania, kosztują 1,30€ i pozwalają na dowolną ilość przesiadek. Bilety kasujemy po każdym wejściu do pojazdu. Do autobusu wchodzimy przodem. Chwilę przed planowaną wysiadką nie zapomnijmy o wciśnięciu guzika Stop.
Bilety sprzedawane są w kioskach oznaczonych literą T (od tabaccheria). Oprócz biletów pojedynczych dostępne są również bilety dzienne w cenie 4€.
Bezpośrednio w autobusach zainstalowano automaty sprzedające bilety na jeden przejazd (bez możliwości przesiadki) w cenie 2€. Automaty przyjmują monety i nie zwracają reszty.
Przybywając do Werony pociągiem wysiadamy na leżącym nieco na uboczu dworcu Verona Porta Nuova, który oddalony jest od historycznego centrum o około 1,5 km. Spacer do rzymskiej Areny zajmie nam około 20 minut.
Czytelnicy zainteresowani architekturą obronną na pewno nie zmartwią się faktem, że po drodze miną renesansową bramę Porta Nuova. Niedaleko dworca odnajdziemy też kilka innych śladów po dawnych fortyfikacjach.
Turyści przyjeżdżający własnym lub wypożyczonym samochodem powinni zdawać sobie sprawę, że większość historycznego starego miasta Werony (od wysokości Areny aż do samej rzeki) ustanowiono strefą ograniczonego ruchu (ZTL, Zona a traffico limitato). Mapę z wytyczonymi granicami znajdziecie tutaj.
A co to właściwie oznacza? Jeśli wjedziemy do strefy ZTL poza dozwolonymi godzinami, to niemal na pewno otrzymany przynajmniej jeden mandat o wysokości 98,50€ (73,60€ przy zapłacie w ciągu pięciu pierwszych dni). A dlaczego użyliśmy słowa przynajmniej? Ponieważ cała operacja jest zautomatyzowana, tablice wyłapywane są przez kamery, a mandat wystawiany jest za pojedynczy wjazd - jeśli dwukrotnie przekroczymy granicę strefy, to otrzymamy dwie kary.
Swobodny wjazd do strefy ZTL możliwy jest od poniedziałku do piątku w godzinach 10:00-13:30 oraz 16:00-18:00, a także w weekendy i święta od 10:00 do 13:30. Parkowanie w strefie ZTL dozwolone jest tylko na wyznaczonym obszarze i kosztuje 2€ za godzinę (lub 1€ za 30 minut). Z perspektywy turysty planującego aktywne zwiedzanie niewiele to daje i wydaje się nam, że dla świętego spokoju lepiej omijać historyczne centrum szerokim łukiem. W przypadku znalezienia noclegu w strefie ograniczonego ruchu powinniśmy skontaktować się z właścicielem obiektu i poprosić o dopisanie do systemu.
Uwaga! Godziny wjazdu do strefy ZTL aktualizowaliśmy ostatni raz w marcu 2021 roku. Jeśli planujecie wjazd to zweryfikujcie godziny na oficjalnej stronie miasta pod tym adresem.
Na szczęście w bliskiej okolicy centrum działa kilka parkingów, choć większość z nich jest płatna. Najpopularniejszy z nich mieści się przy placu Citadella (adres: Cittadella 4). Opłata wynosi 18€ za cały dzień lub 1€ za każde 20 minut.
W okolicy centrum znajdziemy również przynajmniej trzy parkingi bezpłatne, ale w sezonie szybko może zabraknąć na nich miejsc. Postój najbliższej starego miasta mieści się przy Porta Palio (adres: Viale Galliano). Dwa pozostałe działają przy Piazzale Guardini oraz Piazzale Olimpia (parking Stadio).
Bardziej rozbudowaną listę parkingów znajdziecie na oficjalnej stronie miasta.]]>
Na turystów czekają również: pokrzyżackie warownie, betonowe bunkry z okresu II wojny światowej, skanseny, muzea, zabytki techniki czy parki linowe - żeby wymienić tylko niektóre z nich.
W naszym przewodniku staraliśmy się zgromadzić różne atrakcje Mazur. Zależało nam na tym, żeby zaprezentować różnorodność miejsc i aktywności, z których każdy mógłby wybrać coś dla siebie.
Rozpocznijmy od encyklopedycznej definicji. Mazury to region geograficzno-kulturowy, który leży w północno-wschodniej Polsce. Obejmuje on Pojezierze Mazurskie od wschodu i Pojezierze Iławskie od zachodu.
Mazury administracyjnie należą do województwa warmińsko-mazurskiego. I temu tematowi warto poświęcić kilka słów. Gdzieniegdzie nazwa Mazury stosowana jest jako synonim całego województwa, co jest niemałym błędem, ponieważ w jego granicach znalazły się dwie różne krainy: Warmia oraz Mazury. W naszym artykule skupiliśmy się jedynie na Mazurach. Więcej o Warmii, która wbija się w terytorium Mazur niczym klin, przeczytacie w innym z naszych artykułów: Warmia: atrakcje, zabytki, ciekawe miejsca. Co warto zwiedzić i zobaczyć?
Na końcu naszego przewodnika przygotowaliśmy krótkie wprowadzanie historyczne, z którego dowiecie się więcej o historii regionu.
Mazury zajmują stosunkowo rozległy obszar i trudno zwiedzić je w całości korzystając z zaledwie jednej bazy wypadowej. Dla przykładu - odległość z Działdowa do Giżycka to niemal 200 kilometrów. W celu ułatwienia planowania podzieliliśmy nasz artykuł na dwie części. Pierwsza to Mazury środkowe, w której znalazły się atrakcje Krainy Wielkich Jezior Mazurskich i okolicy. Druga część pod tytułem Mazury zachodnie skupia się na obszarach leżących na zachód i południe od Warmii.
Poniżej znajdziecie mapę, na której umieściliśmy wszystkie miejsca opisane w artykule.
Leżąca w granicach Giżycka Twierdza Boyen (niem. Feste Boyen) to jedna z najczęściej odwiedzanych atrakcji na Mazurach.
Historia tego imponującego kompleksu (o powierzchni około 100 ha) sięga końcówki I połowy XIX wieku. Kamień węgielny pod budowę położono 4 września 1844 roku, a wszystkie prace budowlane zakończono dopiero w 1875 roku. Do wzniesienia twierdzy wykorzystano około 16-17 milionów cegieł. Celem strategicznym projektu było wzmocnienie wschodniopruskiej linii obrony na obszarze Wielkich Jezior Mazurskich. Kompleks powstał na przesmyku pomiędzy jeziorami Kisajno oraz Niegocin.
Twierdza po zakończeniu II wojny światowej była wykorzystywana do celów rolniczych. W tym czasie bezpowrotnie utracono część oryginalnej zabudowy. Na szczęście wiele z budynków, przejść czy korytarzy przetrwało do naszych czasów. Ostatnie dekady to rewitalizacja kompleksu i przekształcenie go na atrakcję turystyczną.
Dla turystów przygotowano trzy szlaki o różnym poziomie trudności. Możemy też eksplorować teren na własną rękę, odkrywając przy tym każdy możliwy zakamarek.
Więcej: Twierdza Boyen w Giżycku: jak zaplanować zwiedzanie?
Giżycko jest typowym kurortem turystycznym. Posiada dużą bazę noclegową oraz plażę. W miasteczku działa wiele knajpek i restauracji, a tutejszy port pełen jest zacumowanych jachtów i łódek.
Najbardziej znaną atrakcją miasta jest wspomniana w poprzednim punkcie Twierdza Boyen. Nieopodal niej powstał park linowy Wiewióra, który posiada kilka tras z przeszkodami. Popularną atrakcją parku są tyrolki - przygotowano około 10 różnych zjazdów, z których 4 przechodzą bezpośrednio nad jeziorkiem. Uwaga! Park czynny jest tylko w sezonie letnim. Według zapewnień właścicieli jest to największa tego typu atrakcja na Mazurach.
W centrum Giżycka zachowało się kilka zabytkowych budynków - wszystkie z nich zobaczymy podczas krótkiego spaceru. Wartą uwagi atrakcją jest taras widokowy, który powstał na ostatnim poziomie zabytkowej wieży ciśnień, i oferuje wspaniały widok na jezioro Niegocin.
Sympatycy zabytków techniki nie powinni przegapić momentu otwarcia (lub zamknięcia) giżyckiego mostu obrotowego. Historia zabytkowej przeprawy sięga połowy XIX wieku. Co warte podkreślenia - most otwierany jest za pomocą mechanizmu ręcznego.
Więcej: Giżycko: atrakcje, plaża, jezioro. Co warto zwiedzić i zobaczyć?
Muzeum w Owczarni powinno być obowiązkowym punktem dla każdego, kto chciałby zapoznać się z kulturą i dziedzictwem Mazurów, dawnych mieszkańców tych ziem. Placówka powstała z prywatnej inicjatywy Aleksandra Puszko w 1996 roku. Pan Aleksander wraz z rodziną od niemal 25 lat rozwija muzeum, prowadząc przy okazji kawiarnię z pysznym domowym jedzeniem.
Muzeum w Owczarni powstało w murowanym budynku, którego historia sięga 1850 roku. Był to tzw. czworak, czyli dom dla czterech rodzin (każda z nich zajmowała jedną ćwiartkę). W centralnej części budynku znajdowała się wspólna czarna kuchnia, która przetrwała do naszych czasów w stanie oryginalnym. Budynek był częścią folwarku, który w 1945 roku zrównali z ziemią Rosjanie.
A czym właściwie były czarne kuchnie? Nazywano tak centralne pomieszczenie (będące na wyposażeniu praktycznie każdej chaty na Mazurach, Warmii czy Żuławach), które służyło do gotowania na wolnym ogniu (a bardziej precyzyjnie - na ognisku). Z powodu koloru (osmolonych) ścian nazywano je czarną kuchnią. Niewiele takich miejsc przetrwało - Owczarnia jest tu chlubnym wyjątkiem.
W muzeum udało się zebrać niezliczoną ilość eksponatów: od obiektów codziennego użytku, przez obrazy, drewniane meble, wyposażenie kuchenne, po broń oraz bogaty księgozbiór. Do zwiedzania są m.in. pokój dzienny, normalna kuchnia, czarna kuchnia, sypialnia.
To, co rzuca się w oczy w porównaniu ze skansenami w innych częściach Polski, to majętność Mazurów. Niektóre ze sprzętów (jak np. lodówka na prawdziwy lód) pokazują, że dzięki wsparciu państwa niemieckiego poziom życia musiał być tu wysoki.
Placówkę możemy zwiedzić samodzielnie, ale najlepiej spróbować poprosić o oprowadzenie pracownika lub właścicieli, którzy z racji rozległej wiedzy mogą podzielić się wieloma ciekawostkami.
Na zwiedzenie muzeum warto zaplanować do 45 minut.
Tuż obok muzeum stoi budynek kawiarni, do którego również warto zajrzeć - jego wnętrze ozdabia piękny kaflowy piec. W kawiarni możemy chwilkę odpocząć, napić się czegoś lub przekąsić, a nawet zakupić lokalny olej tłoczony na zimno. W sezonie letnim właściciele gotują domowe obiady. My zamówiliśmy pierogi oraz kartacze - oba dania były pyszne.
Do Owczarni prowadzi szutrowa, ale prosta do pokonania droga.
Różny los spotykał krzyżackie warownie. Niektóre z nich przekształcono na rezydencje biskupie czy książęce, a część po prostu rozebrano. Dom zamkowy na terenie współczesnej wsi Bezławki przetrwał dzięki temu, że w 1513 roku przekształcono go na kościół.
Zacznijmy jednak od początku. Zamek na wzgórzu powstał pod koniec XIV wieku. Założenie oparto na planie czworoboku (o wymiarach 52,7 m na 42,1 m), w skład którego wchodziły rozległy dziedziniec oraz dom zamkowy. Z inicjatywy komtura Bałgi Ulryka Fricke w 1371 roku wieś Bayselawke otrzymała prawa miejskie.
Zamek na co dzień wykorzystywany był przez krzyżackiego komornika, a dzięki swojemu położeniu na wzgórzu pełnił również funkcję strategicznej strażnicy. Jego złote lata dość szybko dobiegły końca. Najpierw w latach 1402-1404 zajął go litewski książę Świdrygiełło, a niedługo po wielkiej wojnie polsko-krzyżackiej (1409-1411) kompleks zatracił znaczenie militarne.
Dom zamkowy przed powolnym upadkiem uratowała transformacja w kościół katolicki w 1513 roku, a w 1583 roku na świątynie protestancką. Na zamkowym dziedzińcu utworzono cmentarz.
Aż do początku XVIII wieku budowla utrzymywała swój pierwotny wygląd. Dopiero w latach 1726-1730 dobudowano czterokondygnacyjną dzwonnicę o konstrukcji ryglowej, która nadaje budynkowi kształt typowego kościoła. Obecnie obie części się wyraźnie odróżniają: wieża jest otynkowana i pomalowana, a ściany dawnego domu zamkowego posiadają odsłonięte cegły.
Kościół możemy zwiedzić po wcześniejszym umówieniu się pod numerem 519 764 101 (stan na 2020 rok). W innym przypadku budowlę zobaczymy jedynie od zewnątrz. Na teren przynależący do świątyni wchodzimy przez charakterystyczną bramę.
Historia Rastemborka (jak przed II wojna światową nazywał się Kętrzyn) sięga XIV wieku. W okresie XIX-wiecznej rewolucji przemysłowej wokół miasta jedna po drugiej wyrastały fabryki, a sam Rastembork stał się jednym z najbogatszych miast Prus Wschodnich.
Kres historycznej zabudowie przyniósł 1945 rok, kiedy wojska rosyjskie zrównały stare miasto z ziemią. Dziś o bogatej historii Kętrzyna przypominają pojedyncze zabytki w najstarszej części miasta oraz zabudowania leżące poza obrębem dawnych średniowiecznych murów miejskich.
Współczesny Kętrzyn na pierwszy rzut oka wydaje się być nieco sennym miasteczkiem, ale zdecydowanie warto poświęcić mu więcej uwagi. Na odwiedzających czekają m.in.:
Więcej: Kętrzyn: atrakcje, zamek, zabytki. Co zwiedzić i zobaczyć?
Pośród mazurskich lasów, w bagnistej dolinie, skrywa się architektoniczna perła regionu - barokowe sanktuarium maryjne w Świętej Lipce.
Zanim krótko opiszemy najważniejsze zabytki kompleksu warto odpowiedzieć na pytanie - skąd w protestanckich Mazurach katolickie sanktuarium?
Historia tego miejsca sięga XIV wieku. O jego początkach opowiada legenda o pewnym rzezimieszku, którego skazano i osadzono w Kętrzynie (jego cela więzienna miała znajdować się w dolnej części wieży bazyliki św. Jerzego). Więzień, chcąc zabić czas, rzeźbił. Z jego rąk wyszła wspaniała figurka Madonny z dzieciątkiem, która dała mu wolność. Po opuszczeniu ciasnej celi od razu ruszył w podróż w stronę Reszla. Będąc już niemal u celu zauważył rozłożystą lipę, na której powiesił wyrzeźbiona przez siebie figurkę.
Miejsce to w kolejnych dekadach miało zasłynąć z cudów oraz uzdrowień, przyciągając coraz większe rzesze pielgrzymów z bliska i z daleka. W XV wieku wybudowano kaplicę, w której trzymano figurkę. Podobno sam wielki mistrz zakonu krzyżackiego Albrecht Hohenzollem miał pielgrzymować do Świętej Lipki, i to na boso.
Sytuacja ta trwała do 1525 roku, gdy wspomniany książę Albrecht przeprowadził sekularyzację zakonu, przeszedł na protestantyzm i zakazał wiary katolickiej. Doprowadziło to do zburzenia kaplicy oraz utopienia słynnej figurki w jeziorze.
Podczas odwilży religijnej na początku XVII wieku katolicy uzyskali swobodę wyznania. Korzystając z okazji Świętą Lipkę wykupił Stefan Sadorski (sekretarz króla Zygmunta III), który chwilę później wzniósł nową kaplicę. W 1624 roku prawo własności do świętolipskiego sanktuarium otrzymali Jezuici i zarządzają nim do dziś dzień.
W latach 1688-1693 powstała obecna barokowa świątynia. Budowlę wzniesiono na podmokłym terenie, który według przekazów ustabilizowano wbijając w niego 10 000 drewnianych palów. W latach 1694-1708 bazylikę otoczono pierścieniem krużganków oraz kaplicami narożnymi.
Na teren kompleksu prowadzi wspaniała zielona brama żelazna wykonana przez jednego z reszelskich mistrzów, a otaczające świątynię krużganki pokryte są XVIII-wiecznymi malowidłami.
Największe skarby odnajdziemy dopiero w bogato zdobionym wnętrzu bazyliki. W środku podziwiać możemy m.in.: kolorowe witraże w oknach nawy południowej, wspaniałą ambonę oraz ołtarz główny z czarnego marmuru ufundowany przez biskupa Teodora Potockiego. W centralnej części ołtarza wkomponowano obraz Matki Bożej Świętolipskiej, który pamięta czasy kaplicy ufundowanej przez Stefana Sadorskiego. Malowidło to jest kopią obrazu Matki Bożej Śnieżnej z rzymskiej bazyliki Matki Bożej Większej.
Wzrok odwiedzających najbardziej przyciągają jednak przepiękne organy, które wykonał w latach 1719-1721 pochodzący z Królewca Jozue Mosengel. Instrument posiada 40 głosów oraz figurek, które wprawione w ruch potrafią zahipnotyzować uczestników spektaklu.
Prezentacje organowe odbywają się w dni powszednie, niedziele oraz święta. Dokładny harmonogram sprawdzimy na oficjalnej stronie sanktuarium.
Przedstawienie trwa trochę ponad 10 minut i jest darmowe. Po zakończeniu zakonnicy proszą o dobrowolną ofiarę.
W budynku nieopodal bazyliki utworzono Muzeum Świętolipskie, które przedstawia dzieje Jezuitów w Polsce. Największym skarbem placówki jest gotycki krzyż z XIV wieku.
W 1941 roku las nieopodal Kętrzyna stał się faktyczną siedzibą hitlerowskich Niemiec. Na rozległym terenie stworzono kompleks nazywany Wilczym Szańcem (niem. Wolfsschanze), który prawie do samego końca II wojny światowej służył jako kwatera główna Adolfa Hitlera.
Słowo kwatera nie oddaje do końca charakteru tego miejsca. Było to swoiste betonowe miasto, na które składało się około 100 budowli murowanych (w tym monumentalne schrony) oraz nawet drugie tyle drewnianych.
Wycofujące się wojska niemieckie wysadziły większość zabudowań. Obecnie Wilczy Szaniec znajduje się w formie trwałej ruiny oraz zabytku udostępnionego do zwiedzania. Mimo że żaden z wielkich schronów nie przetrwał do naszych czasów w stanie oryginalnym, to ich poprzewracane ściany oraz stropy dobitnie pokazują, jak bardzo monumentalne były to budowle.
Wilczy Szaniec możemy zwiedzić samodzielnie lub podczas wycieczki z przewodnikiem. Sugerujemy udać się na miejsce jak najwcześniej, ponieważ w sezonie letnim już o godzinie 10:00 zaczynają gromadzić się tłumy.
Wilczy Szaniec: zwiedzanie, historia, ciekawostki
Mamerki to niewielka osada leżąca nieopodal zachodniego brzegu jeziora Mamry. W czasie II wojny światowej na jej terenie mieściła się Kwatera Główna Niemieckich Wojsk Lądowych (OKH).
W przeciwieństwie do Wilczego Szańca, najważniejsze z tutejszych bunkrów-gigantów przetrwały wojnę i możemy do nich zajrzeć (warto mieć ze sobą latarkę oraz wygodne buty).
Oprócz bunkrów gigantów na odwiedzających Mamerki czeka kilka dodatkowych atrakcji, w tym:
My największy niedosyt czuliśmy po wizycie w części muzealnej. Po wnętrzach łodzi podwodnej oraz replice Bursztynowej Komnaty (zwłaszcza jej) oczekiwaliśmy troszeczkę więcej. Co nie zmienia faktu, że sposobność wejścia do bunkrów oraz widok z wieży widokowej są atrakcjami wartymi polecenia.
Więcej: Mamerki: bunkry, zwiedzanie, wieża widokowa
W 1936 roku władze niemieckie rozpoczęły prace nad budową systemu fortyfikacji nazwanego Giżyckim Rejonem Umocnionym. Do 1939 roku powstało ponad 200 schronów, które tworzyły pierścień o łącznej długości około 140 km.
Wiele z nich ulokowano na wzgórzach, i to w dobrze widocznych miejscach. Był to jasny sygnał dla obserwującej to z niepokojem strony polskiej.
System umocnień istniał aż do końca wojny. Ostatecznie niemal wszystkie schrony wysadzili w powietrze Rosjanie, którzy wkroczyli na Mazury w ostatnim etapie konfliktu.
Nieoczekiwanie jeden ze schronów bojowych typu 105b (z dwoma stanowiskami artyleryjskimi) przetrwał w stanie oryginalnym, w czym pomógł jego kamuflaż. Podczas gdy większość schronów była wystawiona na widok publiczny, schron w Martianach został skutecznie zamaskowany stodołą, dzięki czemu wojnę przeszedł bez szwanku. Dopiero w latach 60. domyślono się, co skrywa się pod drewnianą fasadą. W środku odnaleziono oryginalne wyposażenie oraz sprzęty.
Obecnie schron znajduje się na prywatnej posesji i otoczony jest domkami letniskowymi. Budowla została oczyszczona, doprowadzono też do niej prąd. Istnieje możliwość zwiedzenia obiektu. W tym celu należy podjechać na parking agroturystyki (adres: Martiany 17) i poprosić właścicieli o możliwość zwiedzenia budynku. W sezonie 2020 bilet wstępu kosztował 5 zł.
Na zwiedzenie schronu wystarczy nam około 10 minut.
Ambitne plany połączenia mazurskich jezior z morzem pojawiały się już w XVII wieku. Możliwa do realizacji koncepcja kanału łączącego jezioro Mamry z Bałtykiem powstała w 1849 roku. Kanał miał służyć celom gospodarczym i umożliwiać transport towarów (m.in.: węgla, drewna, granitu, żwiru czy torfu).
Twórcy projektu nie spodziewali się zapewne, że realizacja ich dzieła rozpocznie się dopiero na początku kolejnego stulecia. Prace budowlane ruszyły w 1911 roku, ale raz za razem je przerywano. Najpierw z powodu wybuchu I wojny światowej, później w następstwie kryzysu gospodarczego w latach 1919-1922. Ostatecznie dokończenie projektu przerwała II wojna światowa.
Niedokończony Kanał Mazurski ma długość 50,4 km. Na całej jego długości budowano 10 jednokomorowych śluz. Po wojnie kanał znalazł się w granicach dwóch państw: Polski oraz Rosji. Śluzy podzielono solidarnie po połowie. Po stronie polskiej znalazła się jedyna ukończona w całości i w pełni funkcjonalna śluza Piaski (leżąca nieopodal wsi Guja). Budowla istnieje do dziś i możemy ją zobaczyć.
Najbardziej znaną ze śluz jest ukończona w ponad połowie śluza Leśniewo Górne, która miała niwelować wynoszącą niemal 16 m różnicę wysokości. Stanowi ona jeden z nielicznych śladów po architekturze okresu hitlerowskiego - w górnej części fasady zachowało się charakterystyczne wgłębienie o kształcie godła III Rzeszy.
Chcąc zobaczyć śluzę Leśniewo Górne możemy skorzystać z płatnego parkingu przy drodze numer 650 (zaznaczyliśmy go na mapie) i udać się na krótki spacer leśną ścieżką. Przy okazji warto rzucić okiem na pozostałości po śluzie Leśniewo Dolne. Opłata za wejście na teren śluzy Leśniewo Górne wynosi w sezonie letnim 2 zł [stan na 2020 rok]. Śluzę Leśniewo Dolne zobaczymy za darmo.
Śluza Leśniewo Górne nie spełnia dziś funkcji kolejnego zabytku-muzeum. Wręcz przeciwnie - budowlę zamieniono na park linowy! Na odwiedzających czekają dwie podstawowe atrakcje: zjazd tyrolką oraz... skok wahadłowy wgłąb samej śluzy! Dostępne są dwie wersje skoku - z niższej (15 m) oraz wyższej (20 m) platformy. Park linowy jest idealnym miejscem dla każdego, kto chciałby podnieść swój poziom adrenaliny.
Zanim zjedziemy na tyrolce lub skoczymy do wnętrza śluzy musimy jeszcze dostać się na górną część konstrukcji. Do wyboru mamy most dwulinowy oraz wiszącą, ruchomą kładkę z lin i desek.
Sam skok trwa zaledwie sekundy, ale zabawa jest przednia. My, mimo lęku wysokości, sprawdziliśmy wszystkie warianty i bawiliśmy się świetnie - choć nie obyło się bez dużej dawki stresu!
Park linowy czynny jest w sezonie letnim. Ceny [stan na 2020]:
Kilka kilometrów na północ od Kętrzyna, na terenie niewielkiej wsi Stara Różanka, stoi murowany wiatrak typu holenderskiego z XIX wieku. Ta charakterystyczna budowla, która kształtem przypomina ustawiony pionowo nabój, przetrwała do naszych czasów w bardzo dobrym stanie. Wiatrak w latach 70. poprzedniego stulecia zaadaptowano na zajazd o nazwie Belje, czym nawiązano do chorwackiego miasta partnerskiego Kętrzyna. Znalezienie praktycznego zastosowania dla zabytku na pewno pomogło w utrzymaniu go w dobrym stanie.
Wiatrak stoi tuż przy rondzie. Obecnie należy do osób prywatnych. Niestety, nie udało nam się zobaczyć go z bliska, ponieważ wszystkie bramy były zamknięte. Nic nie stało za to na przeszkodzie w podziwianiu go z oddali.
Chcąc poznać mniej znane zabytki i atrakcje Mazur środkowych warto odwiedzić malowniczo położoną gminę Srokowo.
Na jej terenie zobaczymy m.in.:
Mimo że gmina Srokowo nie posiada w swoich granicach żadnej z najbardziej znanych atrakcji Mazur, to może być idealną odskocznią dla turystów poszukujących miejsc poza utartym szlakiem.
Więcej: Srokowo: zabytki, atrakcje, ciekawe miejsca
Nie ma nic przesadzonego w stwierdzeniu, że Polska skansenami stoi. Mazury mogą pochwalić się jednym parkiem etnograficznym z prawdziwego zdarzenia: Muzeum Budownictwa Ludowego w Olsztynku.
Skansen powstał w Królewcu (obecny Kaliningrad). Celem nadrzędnym założycieli było zachowanie dla przyszłych pokoleń dziedzictwa pruskiej architektury wiejskiej. Zarządcy muzeum zdecydowali się też na interesujące podejście do gromadzenia zbiorów - zamiast przenosić całe budowle, po prostu je kopiowali, wykorzystując przy tym tradycyjne techniki budowy.
Po pewnym czasie teren muzeum okazał się zbyt mały i podjęto decyzję o przeniesieniu placówki do Olsztynka (wtedy miasta pruskiego o nazwie Hohenstein), umożliwiając tym jej dalszy rozwój.
Po zakończeniu II wojny światowej Olsztynek razem ze skansenem znalazły się w granicach Polski. Obecnie jest to jedna z popularniejszych mazurskich atrakcji. Na rozległym terenie zobaczymy m.in.: wiatraki, domy z charakterystycznymi podcieniami czy wiele przykładów architektury ryglowej (popularny mur pruski). Na młodszych odwiedzających czekają zwierzęta. Chcąc odpocząć możemy usiąść w Pijalni Ziół i Mieszanek Ziołowych, gdzie oprócz wywarów zdrowotnych skosztujemy także pysznej lemoniady.
Po zakończeniu odwiedzin skansenu warto udać się na krótki spacer po samym Olsztynku. Na odwiedzających czekają m.in.: odbudowany zamek krzyżacki (obecnie szkoła), fragment oryginalnych murów miejskich, wystawy historyczne w ratuszu oraz domu Krzysztofa Mrongowiusza, a także wieża ciśnień zamieniona na punkt widokowy.
Więcej: Olsztynek: skansen, atrakcje, zabytki. Co warto zobaczyć i zwiedzić?
Jednym z ciekawszych przykładów architektury drewnianej na Mazurach zachodnich jest pochodząca z końca XVII wieku dzwonnica z niewielkiej wsi Mańki.
Znakiem rozpoznawczym konstrukcji jest ośmioboczny dach kryty gontem. O walorach architektonicznych wieży najlepiej świadczy fakt, że jej kopia stanęła w skansenie w Olsztynku.
Dzwonnica przylega do dawnego kościoła ewangelickiego, który swoją obecną formę otrzymał w 1770 roku. We wnętrzu świątyni zachowały się fragmenty oryginalnych malowideł, które możemy obejrzeć przez szybę (lub mając więcej szczęścia również z środka). Kościół otacza historyczny mazurski cmentarz z XVII wieku.
Historia Kanału Elbląskiego sięga pierwszej połowy XIX wieku. Projekt połączenia jezior Pojezierza Iławskiego z Elblągiem przyjęto w 1834 roku. Początkowo nosił on nazwę Kanału Oberlandzkiego, czym nawiązano do faktu, że jego celem było połączenie Prus Górnych (niem. Oberland) z Żuławami i z Bałtykiem.
Największym wyzwaniem dla Georga Jacoba Steenke, pruskiego projektanta kanału, była znaczna różnica poziomu wód na trasie. Początkowo planował on stworzenie nawet kilkudziesięciu śluz, które miały zniwelować różnicę wysokości. Zmiana koncepcji nastąpiła w 1850 roku. Architekt wyruszył do Ameryki, gdzie mógł zapoznać się z systemem pochylni na Kanale Morris. Wyprawa za wielką wodę pomogła mu w podjęciu decyzji o skopiowaniu tego rozwiązania.
Pierwszą łopatę przy budowie Kanału Elbląskiego wbito w październiku 1844 roku. Rozpoczęto od Miłomłyna, czyli swoistego serca kanału, gdzie miały rozgałęziać się drogi wodne do Ostródy, Iławy i Elbląga. Prace nad kanałem trwały kilkadziesiąt lat. Jego całkowita długość razem z odgałęzieniami to ponad 120 km (sama trasa pomiędzy Elblągiem a Ostródą to 82 km).
Najważniejszymi elementami kanału są śluzy oraz pochylnie. Pochylnie pozwalają na przeciąganie statków po trawie, dzięki czemu udało się zniwelować różnicę wysokości o maksymalnie 24,5 m (jak w przypadku Oleśnicy). Śluza z największą różnicą poziomów (niemal 3 m) znajduje się z kolei w Miłomłynie.
Kanał był niezaprzeczalnym świadectwem sprawności pruskiej myśli technicznej, ale szybko okazało się, że nie nadążą za dynamicznie zmieniającym się światem. Największe ograniczenie stanowił fakt, że mogły się po nim poruszać tylko stosunkowo niewielkie jednostki - nie szersze niż 3,35 m i nie dłuższe niż 27 m. Na początku XX wieku powstała znacznie wydajniejsza sieć połączeń kolejowych, która ostatecznie doprowadziła do spadku znaczenia gospodarczego kanału.
Niedługo później na kanale rozpoczęła funkcjonowanie żegluga pasażerska. Pierwsze połączenie uruchomił już w 1912 roku ostródzianin Adolf Tetzlaff. Współcześnie rejs po kanale jest jedną z najpopularniejszych atrakcji Mazur.
Uwaga! W sezonie letnim bilety na rejs warto zakupić z odpowiednim wyprzedzeniem. Na turystów czekają trasy o różnej długości oraz cenach biletów. Przed dokonaniem wyboru upewnijmy się, skąd dokładnie odpływa statek - z Ostródy czy z Elbląga.
Korzystając z okazji warto wspomnieć o Elblągu, mieście o średniowiecznym rodowodzie. Tutejsze stare miasto zostało niemal doszczętnie zniszczone w trakcie II wojny światowej. Kilkadziesiąt lat później podjęto decyzję o jego odbudowie metodą retrowersji (czyli z zachowaniem historycznego układu, ale ze swobodą w wyborze formy).
Przed rozpoczęciem prac przeprowadzono badania archeologiczne na niespotykaną wcześniej w Polsce skalę. Dzięki nim udało się przywrócić najstarszej części miasta jej oryginalny układ oraz odnaleźć niezliczoną ilość artefaktów, które wystawiane są dziś w muzeum miejskim.
Elbląg znalazł się w granicach województwa warmińsko-mazurskiego, ale historycznie nie leżał ani na Warmii, ani na Mazurach. Dlatego w tym artykule zaledwie o nim napomknęliśmy. Jeśli chcielibyście dowiedzieć się więcej o zabytkach i atrakcjach tego miasta sprawdźcie nasz artykuł: Elbląg - zwiedzanie, zabytki i atrakcje turystyczne.
Mimo że niewiele namacalnych śladów przetrwało po wielkiej bitwie stoczonej 15 lipca 1410 roku na polach Grunwaldu, to dla wielu turystów odwiedzających Mazury jest to obowiązkowy punkt na trasie wyjazdu.
Miejsce bitwy położone jest pomiędzy trzema wsiami: Grunwaldem, Stębarkiem i Łodwigowem.
Na miejscu na turystów czekają:
Rokrocznie w połowie lipca na Polach Grunwaldu organizowana jest kilkudniowa impreza Dni Grunwaldu, której punktem kulminacyjnym jest inscenizacja wielkiej bitwy z udziałem nawet 2000 rycerzy.
Więcej: Grunwald - Pole Bitwy: muzeum, zwiedzanie, informacje praktyczne.
Celem działającego od 2001 roku ośrodka rehabilitacji w Napromku jest opieka nad rannymi lub chorymi dzikimi zwierzętami (zarówno ptakami jak i ssakami). Do lecznicy trafiają najczęściej młode okazy (m.in. sarny). Ośrodek prowadzony jest przed Nadleśnictwo Olsztynek.
Bramy ośrodka otwarte są dla odwiedzających. Co oczywiste, najlepiej by było, gdyby wybiegi oraz klatki stały puste - to by oznaczało, że wszyscy potencjalni podopieczni są zdrowi - ale świat idealny nie istnieje i zawsze znajdzie się ktoś wymagający opieki.
Podczas naszej wizyty w ośrodku najwięcej przebywało w nim młodych saren oraz bocianów. Dzień przed naszym przyjazdem do Napromka trafił kontuzjowany orzeł bielik - na szczęście według zapewnień pracowników jego stan nie był bardzo poważny.
Dojazd na miejsce nie należy do skomplikowanych. Wystarczy w pewnym momencie skręcić z głównej drogi w leśną dróżkę, żeby po niecałych 200 metrach znaleźć się na parkingu.
Wzgórza Dylewskie, nazywane czasami Garbem Lubawskim, to zespół malowniczo pofałdowanych pagórków morenowych. Ten przyjemny dla oka krajobraz powstał w wyniku działalności lodowców w okresie zlodowacenia bałtyckiego.
Najwyższym szczytem Wzgórz Dylewskich jest Dylewska Góra (niem. Kernsdorfer Höhe, o wysokości 312 m n.p.m., ), która wznosi się ponad 100 m nad otoczeniem i zauważalnie dominuje nad okolicą. Dylewska Góra w całości znalazła się w granicach utworzonego w 1994 roku Parku Krajobrazowego Wzgórz Dylewskich.
Wzgórza Dylewskie nie należą do najbardziej znanych atrakcji Mazur. Chcąc dowiedzieć się o nich więcej natrafimy najczęściej na wzmianki o ekskluzywnym hotelu SPA.
Na szczycie Dylewskiej Góry wytyczono rekreacyjną ścieżkę historyczno-edukacyjną o długości około 2 km. Trasa należy do prostych i każdy powinien dać radę ją pokonać. Na całej jej długości ustawiono około 20 tablic informacyjnych, z których dowiemy się więcej o pracy leśników oraz o tutejszej florze i faunie.
Ścieżka rozpoczyna się przy drewnianej wieży widokowej (współrzędne: 53.55043, 19.93980), z której rozpościera się widok na okolicę. Tuż obok przygotowano miejsca parkingowe. Skręt do parkingu znajduje się w Wysokiej Wsi.
Po spojrzeniu na okolicę z platformy tarasu widokowego możemy ruszyć dalej w trasę.
Następnym przystankiem jest muzeum na świeżym powietrzu (lapidarium geologiczne) z kolekcją głazów narzutowych. Przy najciekawszych eksponatach zainstalowano tabliczki opisowe przedstawiające ich miejsce pochodzenia oraz charakterystykę wyglądu.
Następnie ruszamy w kierunku Jeziora Francuskiego. Jest to niewielki zbiornik wodny, który nosi tytuł najwyżej położonego jeziora w północno-wschodniej Polsce. Jezioro wraz z przylegającymi do niego torfowiskami oraz ponad 100-letnim lasem bukowym ustanowiono rezerwatem przyrody.
Jak głosi lokalna legenda jezioro swoją nazwę otrzymało w czasach wojen napoleońskich, i nie jest to niestety wesoła historia. Wszystko zaczęło się od gwałtu francuskich żołnierzy na mieszkającej w okolicy dziewczynie. Sprawiedliwość wymierzyli im miejscowi chłopi, którzy w jeziorze utopili wszystkich winnych tej zbrodni. Jak to jednak zazwyczaj bywa - również i ich dosięgnęła kara. W odwecie oddziały napoleońskie zrównały z ziemią wieś Pietrzwałd i straciły wszystkich mężczyzn powiązanych z tą sprawą.
Po dojściu do jeziora możemy ruszyć z powrotem do punktu startowego lub przedłużyć trasę, ruszając na przykład w kierunku Dylewa.
Północna i północno-wschodnia Polska mogą pochwalić się kilkoma monumentalnymi wiaduktami kolejowymi z drugiej połowy XIX lub początku XX wieku. Najbardziej znane konstrukcje tego typu znajdują się w Stańczykach, inne odnajdziemy m.in. w: Olsztynie, Bytowie czy Pieniężnie.
Zabytkowy wiadukt znajdziemy również w granicach niewielkiej wsi Glaznoty, leżącej nieopodal Dylewskiej Góry. Wiadukt ten nie jest obecnie wykorzystywany i po odnowieniu służy jako atrakcja turystyczna (możemy swobodnie wejść na jego górną część, po której prowadzi ścieżka piesza).
Budowla powstała w pierwszej dekadzie poprzedniego wieku. Trzyprzęsłowy wiadukt wyróżnia się niezwykle malowniczym połączeniem kamienia granitowego z czerwoną cegłą. Nawet pomimo faktu, że elementy oryginalnej dekoracji zostały rozkradzione, w naszych oczach jest to jeden z najładniejszych mostów kamiennych w tej części Polski.
Przy moście swój wybieg mają konie oraz kozy. Zwierzęta te mogą być nie lada atrakcją dla młodszych odwiedzających.
Działdowo to niewielkie miasteczko leżące nieopodal granicy z województwem mazowieckim. Położenie w pobliżu Mazowsza od wieków wpływało na dzieje miasta, które powstało jako osada przy krzyżackiej strażnicy.
Największym zabytkiem Działdowa jest gotycki zamek, który służył jako miejsce spotkań i pertraktacji krzyżackich wielkich mistrzów z książętami mazowieckimi. Budowla ta zmieniała się na przestrzeni wieków i niestety nie przetrwała do naszych czasów w oryginalnej formie. W najstarszej części zamku zorganizowano muzeum poświęcone historii miasta. Atrakcją trasy zwiedzania jest możliwość zajrzenia do dawnej kaplicy. Mimo że ozdabiające ją malowidła zostały bezpowrotnie stracone, to odwiedzający mogą podziwiać majestatyczne sklepienie gwiaździste.
Drugie z działdowskich muzeów znajduje się w miejskim ratuszu. Placówka poświęcona jest historii Zakonu Szpitala Najświętszej Marii Panny Domu Niemieckiego w Jerozolimie. Interaktywna ekspozycja przybliża odwiedzającym historię zakonu od momentu jego założenia, aż do rozwiązania w XVI wieku.
Mimo że muzeum nie posiada zbyt wielu eksponatów, to powinno zadowolić każdego, kto chciałby dowiedzieć się więcej o historii Krzyżaków, a nie ma ochoty na sięganie do przepełnionych datami i nazwiskami książek historycznych.
Samo Działdowo jest przyjemnym miasteczkiem z zachowanym średniowiecznym układem starego miasta, i może być dobrym pomysłem na krótki przystanek dla przyjeżdżających na Mazury drogą krajową numer 7.
Działdowo: zamek, atrakcje, zabytki. Co zwiedzić i zobaczyć?
Tak jak wspomnieliśmy na początku artykułu - województwo warmińsko-mazurskie obejmuje dwie krainy: Warmię oraz Mazury.
Zacznijmy od pierwszej z nich. Nazwa Warmia wywodzi się od staropruskiego plemienia Warmów, którzy zamieszkiwali te ziemie przed podbojem krzyżackim. Po pokonaniu pogan na zdobycznym terytorium utworzono dominium biskupstwa warmińskiego, które decyzją postanowień traktatu znanego jako II pokój toruński znalazło się w 1446 roku w granicach Królestwa Polskiego.
Księstwo warmińskie aż do 1772 roku, czyli do I rozbioru Polski, było integralną częścią Rzeczypospolitej. Co ciekawe, większość mieszkańców Warmii przez cały ten czas posługiwała się językiem niemieckim. Na terenie Warmii leżą m.in.: Olsztyn, Reszel, Lidzbark Warmiński czy Frombork.
Inaczej sytuacja wygląda z Mazurami. Nigdy w historii, aż do zakończenia II wojny światowej, tereny te nie leżały w granicach Rzeczypospolitej. W pierwszych wiekach istnienia państwa polskiego ziemie te zamieszkiwały staropruskie plemiona pogańskie, które ogniem i mieczem podbili rycerze Zakonu Krzyżackiego.
Po sekularyzacji zakonu w 1525 roku Mazury znalazły się w granicach Prus Książęcych - nowo utworzonego księstwa, które przez ponad 130 lat pozostawało lennem Rzeczypospolitej. Prusy Książęce ostatecznie przekształciły się w Królestwo Prus, żeby w XVIII wieku wziąć aktywny udział w rozbiorze Polski, zagarniając Warmię oraz resztę prowincji nazywanej Prusami Królewskimi.
W państwie pruskim Mazury nigdy nie stanowiły odrębnej jednostki administracyjnej, a były częścią prowincji Prusy Wschodnie.
Od 1525 roku na Mazurach dominował protestantyzm. Nie każdy zdaje sobie jednak sprawę, że Mazurzy posługiwali się językiem polskim (a raczej gwarą wywodzącą się z naszego języka). Byli oni potomkami polskich osadników (m.in. z Mazowsza), którzy zasiedlali ten region w okresie średniowiecza.
Przedwojenni Mazurzy nie mieli jednak specjalnych związków z Polską, co boleśnie pokazał przeprowadzony 11 lipca 1920 roku plebiscyt na Warmii i Mazurach. W całości za przyłączeniem do odrodzonej Rzeczypospolitej opowiedziały się zaledwie cztery gminy mazurskie.
W trakcie II wojny światowej wschodnia część Mazur stała się faktycznym centrum dowodzenia sił niemieckich. Przed rozpoczęciem inwazji na Związek Radziecki w mazurskich lasach zbudowano kwaterę naczelnego wodza (znaną pod nazwą Wilczy Szaniec) oraz kwatery pomocnicze dla dowódców najważniejszych rodzajów wojsk. Początkowo dowództwo niemieckie miało przebywać tam tylko przez kilka miesięcy, jednakże plan Barbarossa zakończył się klęską. Ostatecznie hitlerowska wierchuszka zamieszkiwała mazurskie lasy aż do końca wojny.
W 1945 roku przez Mazury przeszli Rosjanie, którzy niemal doszczętnie zniszczyli zabudowę wielu miast. Jednym z przykładów jest Kętrzyn, dawniej jedno z najbogatszych miast Prus Wschodnich, którego niemalże cała historyczna zabudowa została obrócona w popiół.
Po wojnie Mazury włączono do Polski. Większość dotychczasowych mieszkańców musiała opuścić swoje domostwa, a w ich miejsce sprowadzono Polaków, m.in. z Kresów Wschodnich. Większość dziedzictwa kulturalnego Mazurów, takiego jak tradycyjna kuchnia czy zwyczaje, zanikło. Perełką na turystycznej mapie regionu jest prowadzone przez małżeństwo pasjonatów Muzeum Mazurskie w Owczarni, gdzie w historycznej chacie zebrano pamiątki po dawnych mieszkańcach tych ziem. ]]>
Północne Kaszuby to malownicze klifowe wybrzeże, podczas gdy środkowa i południowa część regionu pełna jest jezior, wzgórz oraz lasów.
Kaszuby to nie tylko malownicza przyroda, ale też wioski i miasteczka z tradycyjną zabudową, skanseny, pozostałości po Krzyżakach i średniowieczne obwarowania, muzea ludowe i etnograficzne, a nawet kamienne kręgi i kurhany usypane przez Gotów zamieszkujących te ziemie w pierwszych stuleciach po Chrystusie.
W naszym przewodniku opisaliśmy różne miasta i atrakcje Kaszub, przedstawiliśmy wybrane przysmaki tutejszej kuchni oraz wspomnieliśmy pokrótce o historii i tradycji regionu.
W naszym artykule staraliśmy się zebrać różnorodne zabytki oraz atrakcje turystyczne, które pozwolą Wam lepiej poznać historię oraz kulturę regionu, a także wypocząć i aktywnie spędzić czas.
W granicach Kaszub leżą też Gdańsk, Gdynia oraz Sopot, ale w tym tekście je ominęliśmy.
ZDJĘCIA: 1. Wieża widokowa - Kaszubskie Oko (Gniewino); 2. Nowa latarnia morska - Rozewie; 3. Lisi Jar (Jastrzębia Góra).
Północna część regionu to przede wszystkim malownicze klifowe wybrzeże, które niektórym czytelnikom może kojarzyć się z nieco przaśnymi kurortami wakacyjnymi. Wystarczy jednak oddalić się od plaż leżących bezpośrednio przy miejscowościach turystycznych, żeby odnaleźć dzikie lub mniej oblegane tereny.
Wąski i długi na 35 kilometrów Półwysep Helski (inaczej Mierzeja Helska) jest jednym z najbardziej nietypowych wytworów natury nad polskim morzem. Jego północną stronę zajmuje szeroka i piaszczysta plaża, podczas gdy centralna część półwyspu oraz południowe wybrzeże są niemal w całości zalesione.
Przez półwysep przechodzi linia kolejowa. Przy stacjach kolejki rozwinęło się kilka popularnych kurortów wakacyjnych, m.in.: Chałupy, Jastarnia czy Jurata.
Co nie powinno dziwić - w sezonie wakacyjnym plaże przy stacjach kolejowych oraz miasteczkach turystycznych są zatłoczone, a same centra tychże przepełnione są ulicznymi kramami oraz zapachem frytek i kebabów.
Jeśli jednak udamy się dalej, to nie powinniśmy mieć problemu z odnalezieniem większego fragmentu plaży tylko dla siebie. Czytelnikom w dobrej formie fizycznej możemy polecić spacer wzdłuż wybrzeża (np. z Jastarni na Hel). Uważajmy tylko na słońce, które podczas tak długiej trasy może dać nam się we znaki.
Położony na samym końcu półwyspu Hel oferuje turystom najwięcej atrakcji innych niż plażowanie. Najbardziej znane jest słynne fokarium, w którym możemy zobaczyć podopiecznych Stacji Morskiej Instytutu Oceanografii Uniwersytetu Gdańskiego. Co warte podkreślenia - fokarium na Helu nie jest komercyjną atrakcją turystyczną. Cytując oficjalną stronę placówki „(fokarium) nie jest ogrodem zoologicznym ani cyrkiem z tresowanymi zwierzętami! Celem jego powstania nie było też stworzenie turystycznej atrakcji lecz miejsca wspomagania ochrony gatunku i upowszechniania o nim wiedzy. Nie jest fokarium również przedsięwzięciem komercyjnym. Opłaty za wstęp służą wyłącznie do pokrycia kosztów utrzymania infrastruktury ośrodka oraz realizacji celu jego działalności.”
Bilet do fokarium jest tani - do maszyny przed wejściem wrzucamy monetę o nominale 5 zł. Największe zainteresowane wzbudzają odbywające się dwa razy dziennie pokazy karmienia fok. Aktualne godziny karmienia można znaleźć tutaj. Uwaga! Najlepiej nie przychodźmy na ostatnią chwilę, ponieważ możemy mieć problem ze znalezieniem miejsca z dobrą widocznością.
Inną atrakcją Helu jest Muzeum Rybołówstwa, które mieści się w XV-wiecznym kościele św. Piotra i Pawła. Nawet jeśli nie planujemy zaglądać do środka, to warto rzucić okiem na bryłę budowli oraz drewnianą dzwonnicę. W środku zobaczymy modele statków oraz różnorodne eksponaty związane z morzem.
Na zalesionym terenie półwyspu zachowały się też pozostałości po umocnieniach z pierwszej połowy XX wieku. Spacerując lasem możemy natrafić m.in. na: wieżyczki strażnicze, bunkry czy baterie artyleryjskie. Budowle te nie są może w najlepszym stanie, ale osoby zainteresowane wojskowością mogą ruszyć około 10-kilometrowym szlakiem prowadzącym pomiędzy najlepiej zachowanymi (i dostępnymi dla turystów) obiektami.
Nie bez przyczyny Słowiński Park Narodowy jest jedną z najpopularniejszych atrakcji Kaszub oraz całego polskiego wybrzeża. Niemal każdy chciałby zobaczyć malownicze ruchome wydmy przypominające swoim wyglądem bezkresną białą pustynię (Wydma Łącka w różnych materiałach promocyjnych nazywana jest czasami polską Saharą).
Zanim wybierzemy się do SPN warto wcześniej przygotować sobie plan i zapoznać się z topografią rezerwatu. Na miejscu czekać na nas będzie kilka atrakcji. Najważniejsze z nich to:
Więcej informacji o zwiedzaniu Słowińskiego Parku Narodowego znajdziecie w naszym artykule: Słowiński Park Narodowy: wydmy, skansen wsi słowińskiej oraz inne atrakcje.
Lębork jest jednym z tych miast, w którym zetkniemy się z bogatą historią regionu. Podczas spaceru po najstarszej części miasta zobaczymy m.in.:
Historyczne centrum Lęborka obejdziemy w około godzinę. Trasa zwiedzania prowadzi wzdłuż przebiegu dawnych murów miejskich. Jeśli mamy więcej czasu, to możemy zajrzeć też do jednego z dwóch muzeów powstałych w odrestaurowanych wieżach (wejście darmowe) oraz do Muzeum Miejskiego mieszczącego się w historycznej kamienicy mieszczańskiej.
Czytelnikom preferujących długie spacery możemy polecić wędrówkę plażą z Władysławowa do Jastrzębiej Góry, z przerwą na wizytę w rezerwacie przyrody Przylądek Rozewski oraz na zobaczenie dwóch latarni morskich.
Trasa nie należy do trudnych, ale w słoneczny dzień warto mieć ze sobą nakrycie głowy oraz krem przeciwsłoneczny.
Jeśli rozpoczynamy od stacji kolejowej we Władysławowie, to możemy tak zaplanować spacer w stronę plaży, żeby minąć dom wakacyjny należący w przeszłości do gen. Józefa Hallera (tzw. Hallerówka, obecnie w środku mieści się muzeum) oraz przespacerować po Alei Gwiazd Sportu.
ZDJĘCIA: 1. Dolina Chłapowska; 2. Hallerówka (Władysławowo).
Po dotarciu na plażę ruszamy w stronę przylądka Rozewie. Trasa jest przyjemna i prowadzi wzdłuż malowniczych, acz niewysokich klifów. Po drodze możemy skręcić na chwilę w Dolinę Chłapowską i zobaczyć niewielki wąwóz, ale większość czytelników nie będzie raczej nim zachwycona.
ZDJĘCIA: Rezerwat Rozewie - leśna ścieżka z plaży do latarnii.
Na niemal całej długości przylądka Rozewie stworzono betonowe umocnienie, po których idziemy aż do wejścia na teren rezerwatu. Po skręceniu w lewo czekać na nas będzie lekkie podejście leśną ścieżką. Po dotarciu na górę znajdziemy się przed osadą latarników, gdzie zobaczymy dwie latarnie morskie.
ZDJĘCIA: 1. Pomnik upamiętniający powrót ze Szwecji Zygmunta III Wazy (Jastrzębia Góra); 2. Stara latarnia (Rozewie); 3. Nowa latarnia (Rozewie).
Stara latarnia (Latarnia Moska Rozewie I) powstała w 1822 roku i po wielu modernizacjach działa do dziś. Obok niej zobaczymy kilka odnowionych budynków, które dawniej były częścią osady latarników. Na latarnię możemy się wdrapać - z góry rozpościera się przyjemny widok na okolicę. W budynku latarni działa też niewielkie Muzeum Latarnictwa Morskiego.
Nowa latarnia (Latarnia Morska Rozewie II) powstałą w 1875 roku i była wykorzystywana przez 35 lat. W 1910 roku została jednak wyłączona z eksploatacji.
Po zwiedzeniu osady latarników najlepiej ruszyć dalej ulicą Leona Wzorka, a następnie ulicą Rozewską na zachód. Po przejściu około 800 metrów dojdziemy do wejścia do Lisiego Jaru. Jest to niezwykle malowniczy, porośnięty lasem bukowym i długi na około 350 metrów wąwóz, którym wrócimy z powrotem na plażę. W 1932 roku przy wejściu do wąwozu ustawiono obelisk z czarnym orłem na szczycie, czym nawiązano do lokalnej legendy, według której właśnie w tym miejscu na ląd wyszedł Zygmunt III Waza, który rozbił się nieopodal brzegu podczas nieudanej wyprawy po koronę szwedzką.
Po powrocie na plażę ruszamy dalej w kierunku centrum miasta. Warto w tym miejscu wspomnieć, że kurort powstał na wysokim klifie. Jeśli chcielibyśmy przejść się z plaży do miasteczka, to będzie na nas czekać około 300 stopni do pokonania.
ZDJĘCIA: Władysławowo - Aleja Gwiazd i Sportu.
Na terenie Jastrzębiej Góry postawiono pomnik-obelisk nazwany Gwiazdą Północy. Symbolizuje on całkiem niedawne odkrycie, że to właśnie na terenie Jastrzębiej Górze znajduje się najbardziej na północ wysunięty punkt linii brzegowej polskiego wybrzeża.
Z Jastrzębiej Góry możemy wrócić do Władysławowa z powrotem plażą lub trasą leśną prowadzącą wzdłuż drogi wojewódzkiej numer 215. Jeśli pokonana dotychczas trasa wydaje nam się zbyt krótka, to możemy pójść dalej w kierunku Karwii, i dopiero stamtąd rozpocząć podróż powrotną.
Wzdłuż całego polskiego wybrzeża ciągnie się europejski szlak rowerowy EuroVelo 10 (jego szczegółową trasę znajdziecie tutaj). Nie trzeba jednak od razu ruszać w tak długą podróż, żeby poznać uroki naszego wybrzeża.
Wybraliśmy dla Was jeden z fragmentów tego szlaku, który wydaje się być idealny na krótką wycieczkę i powinien być prosty do przemierzenia także dla mniej wprawionych rowerzystów oraz rodzin z małymi dziećmi (dotyczy części trasy od rezerwatu Beka do Rzucewa, z Rzucewa do Pucka jest już trudniej).
ZDJĘCIA: 1. Rzucewo - neogotycki zame (hotel Jan III Sobieski); 2. Osada Łowców Fok (Rzucewo).
Trasa zaczyna się w rezerwacie Beka i prowadzi przez: niewielką wieś Osłonino, niezwykle malowniczą lipową aleję, Rzucewo z neogotyckim zamkiem, Cypel Rzucewski, i kończy się w Pucku.
Więcej szczegółów znajdziecie w naszym artykule: Od rezerwatu Beka do Pucka - fragment szlaku rowerowego EuroVelo 10.
Jezioro Żarnowieckie kojarzone jest przede wszystkim z elektrownią wodną oraz z niezrealizowanymi planami budowy pierwszej w Polsce elektrowni atomowej. Nie każdy zdaje sobie jednak sprawę, że obszar ten może pochwalić się także walorami turystycznymi - nieopodal znajdziemy dwie warte uwagi atrakcje.
Jedną z nich jest Kaszubskie Oko, czyli wysoka na 44 m wieża widokowa wraz z otaczającym ją kompleksem rekreacyjnym. Z tarasu widokowego (znajdującego się na wysokości 36 m) rozpościera się widok na jezioro i okolicę.
Na szczyt wieży możemy wejść pieszo (do pokonania jest ponad 200 schodów) lub wjechać windą (kupując droższy bilet). Otaczający wieżę kompleks nastawiony jest na rodziny z dziećmi - na młodszych odwiedzających czekają place zabaw oraz makiety stolemów (legendarnych olbrzymów) i dinozaurów.
Druga atrakcja związana jest historią regionu. W miasteczku Nadole utworzono skansen o nazwie Zagroda Gburska i Rybacka, w którym możemy obejrzeć XIX-wieczne gospodarstwo wraz z zabudowaniami. Do zobaczenia są m.in.: stara chata rybacka, stodoła, piec chlebowy, wędzarnia, kierat, łódki rybackie, stodoła czy obora.
Słupsk należy do najciekawszych turystycznie miast północnej Polski. Miasto może pochwalić się wieloma zabytkami oraz bogatą historią. Na turystów czekają m.in.:
Chlubą Słupska jest odrestaurowany Biały Spichlerz we wnętrzu którego utworzono galerię sztuki mogącą pochwalić się największą kolekcją prac plastycznych Stanisława Ignacego Witkiewicza.
Innym wyróżnikiem miasta są murale pokrywające liczne fasady oraz przejścia na całym obszarze centrum. Najmłodsi turyści (choć nie tylko) mogą ruszyć śladami Niedźwiadków Szczęścia, uroczych i pomalowanych tematyczne rzeźb ustawionych w różnych punktach Słupska.
Więcej: Słupsk: atrakcje, zabytki, ciekawe miejsca. Co warto zwiedzić i zobaczyć?
Muzeum Kultury Ludowej Pomorza w Swołowie niedaleko Słupska skupia się na przedstawieniu kultury materialnej pomorskich chłopów. W muzealnych zagrodach prezentowane są sprzęty gospodarstwa domowego oraz osprzęt wykorzystywany do tkactwem oraz browarnictwem.
Samo Swołowo należy do najciekawszych historycznie oraz architektonicznie wsi na Pomorzu. Osada zachowała swój oryginalny średniowieczny układ przestrzenny (o kształcie owalnicy) oraz wypełniona jest zabytkowymi domami szachulcowymi (jest ich około 70), dzięki którym otrzymała przydomek stolicy "Krainy w Kratę".
Mechelinki oraz Rewa to dwie sąsiadujące ze sobą tradycyjne kaszubskie wioski rybackie, które w ostatnich dekadach rozwinęły się w popularne wśród mieszkańców Gdyni oraz okolic miasteczka wypoczynkowe. Nie jest to więc może najlepsze miejsce do odwiedzenia w trakcie ciepłych dni wolnych od pracy lub wakacji, ale w wiosenne lub jesienne dni powszednie będziemy tam mogli aktywnie i w spokoju wypocząć - chociażby w trakcie spaceru plażą pomiędzy oboma miasteczkami.
Mechelinki były jedną z największych plażowych przystani rybackich na Kaszubach, a ich historia sięga XIII stulecia. Współcześnie wciąż wyruszają stąd łodzie rybackie - złowione przez nich ryby można zakupić na sąsiadującym z przystanią targowisku. Tuż obok wzniesiono długie na niemal 180 m molo, a kawałek dalej przygotowano niewielki skansen poświęcony połowowi ryb. Jego ozdobą są tradycyjna szopa rybacka (dawniej istniało ich około 8) oraz łódź rybacka z lat 90. poprzedniego stulecia.
Odwiedzając Mechelinki z oddali wypatrzymy ruiny stojącej na otwartym morzu torpedowni znajdującej się na wysokości gdyńskich Babich Dołów. Osoby lubiące długie spacery mogą ruszyć plażą w stronę Gdyni, po drodze mijając mecheliński klif.
ZDJĘCIA: Mechelinki - spacer w stronę Gdyni (Kaszuby)
Historia przystani rybackiej w sąsiedniej Rewie również należy do bogatych, choć najstarsze wzmianki o niej datowane są dopiero na końcówkę XVI stulecia. Najbardziej charakterystycznym elementem tutejszego krajobrazu jest Cypel Rewski (nazywany przez miejscowych Szpyrkiem), czyli wbijający się w wody Zatoki Puckiej niczym klin wąski pas plaży. Do najpopularniejszych lokalnych restauracji należy Checz Kole Szperka serwująca tradycyjne dania kuchni kaszubskiej (i nie tylko).
Oba miasteczka oddziela od siebie ciągnący się wzdłuż plaży rezerwat przyrody "Mechelińskie Łąki", będący miejscem lęgu oraz bytowania wielu gatunków ptaków wodnych i błotnych. Rezerwat wyróżnia się również bogatą florą, a najbardziej znanym jej przedstawicielem jest mikołajek nadmorski.
Kaszuby środkowe i południowe należą do najmniej wyeksplorowanych turystycznie regionów Polski. Mało kto (oprócz mieszkańców województwa pomorskiego i najbliższych okolic) zdaje sobie sprawę z uroków tych obszarów. Większą część tutejszego krajobrazu wypełniają malownicze jeziora, lasy oraz parki krajobrazowe.
Region ten słynie także z zabytków. Znajdziemy tu drewniane zabudowania, zamki krzyżackie, muzea lokalnej kultury, a nawet kamienne kręgi i kurhany usypane przez Gotów.
Położone pomiędzy jeziorami oraz lasami Kartuzy swoją nazwę zawdzięczają zakonowi Kartuzów, którzy pod koniec XIV wieku założyli tu swoją kartuzję.
Z historycznego kompleksu klasztornego przetrwało kilka zabudowań. Najważniejszym zabytkiem jest wzniesiona w latach 1385-1405 kolegiata pw. Wniebowzięcia Najświętszej Maryi Panny. Świątynia wyróżnia się nietypowym i unikalnym dachem w kształcie... wieka od trumny. Wnętrze kościoła ozdabiają bogato rzeźbione barokowe stalle oraz gotycki ołtarz w jednej z kaplic.
Tuż obok kościoła stoi dawny refektarz (jadalnia), w którym obecnie działa kawiarnia. Inną z pozostałości zespołu poklasztornego jest erem, jak nazywano miejsca zamieszkania zakonników.
W Kartuzach działa też Muzeum Kaszubskie, w którym zobaczymy zbiory etnograficzne oraz kolekcję sztuki ludowej.
ZDJĘCIA: Wnętrze kolegiaty w Kartuzach.
Szwajcaria Kaszubska to potoczne określenie centralnej części Pojezierza Kaszubskiego, które charakteryzuje się licznymi zalesionymi pagórkami, malowniczymi jeziorami oraz tradycyjnymi wsiami.
Sercem regionu jest Kaszubski Park Krajobrazowy, a jedynym miastem w jego granicach są wspomniane wcześniej Kartuzy. Krajobraz Szwajcarii Kaszubskiej wypełniają liczne pagórki, z których rozpościera się widok na bliższą i dalszą okolicę.
ZDJĘCIA: Widoki z wieży widokowej Wieżyca.
Niektóre z atrakcji i zabytków Szwajcarii Kaszubskiej:
Przez Szwajcarię Kaszubską przechodzi też duża część Szlaku Kaszubskiego (oznakowanego na czerwono szlaku pieszego). Szlak łączy ze sobą Kaszubski Park Krajobrazowy z opisanym przez nas w dalszej części artykułu Wdzydzkim Parkiem Krajobrazowym. Jego długość całkowita to 138 km.
Więcej informacji o Szwajcarii Kaszubskiej i Kartuzach znajdziecie w artykule Szwajcaria Kaszubska: atrakcje, zabytki, ciekawe miejsca.
Największą atrakcją Bytowa jest odrestaurowany zamek krzyżacki, w murach którego mieszczą się obecnie: Muzeum Zachodniokaszubskie, biblioteka miejska, hotel oraz restauracja..
Zamek, którego bogata historia sięga przełomu XIV i XV wieku, pełnił na przestrzeni wieków różne funkcje. Był siedzibą książąt pomorskich, sądu, urzędu skarbowego, a nawet mieściło się w nim schronisko dla młodzieży. Z każdym stuleciem budowla niszczała. Na szczęście w XX wieku zamek odrestaurowano i przywrócono do dawnej świetności. Bez większej przesady można stwierdzić, że jest to jedna z najlepiej wyglądających dawnych krzyżackich twierdz na Pomorzu. Północną ścianę zamku zamykają dwie wieże: prostopadłościenna Prochowa oraz okrągła Młyńska.
Nawet jeśli nie planujemy zwiedzać muzeum, to warto przespacerować się po zamkowym dziedzińcu oraz przejść wokół murów. Przy wieży Młyńskiej przetrwała jedyna kompletnie zachowana wisząca toaleta z czasów krzyżackich.
Tuż obok wejścia do twierdzy wzniesiono ceglany gmach sądu, czym nawiązano do historii zamku.
ZDJĘCIA: 1. Ruiny kościoła św. Katarzyny (Bytów); 2. Zamek w Bytowie; 3. Część wewnętrznego dziedzińca Zamku w Bytowie.
W trakcie odwiedzin Bytowa warto zwrócić uwagę jeszcze przynajmniej na dwa zabytki. Kilka kroków od rynku znajdziemy ruiny kościoła św. Katarzyny, który spłonął w pożarze w 1945 roku. Po wzniesionej na początku XVIII wieku jednonawowej świątyni pozostały zaledwie fundamenty oraz wieża, we wnętrzu której działa niewielkie muzeum skupiające się na historii miasta.
Drugi z zabytków oddalony jest kawałek od centrum miasta. Jest to wzniesiony w 1884 roku ceglano-kamienny most kolejowy nad rzeką Borują, którego architektura wzorowana była na rzymskich akweduktach.
Przez długi czas wśród lokalnej ludności rozpowszechniona była legenda, że konstrukcja została przeklęta z powodu nieszczęśliwego wypadku (podobno włoski inżynier został żywcem zatopiony w betonowym fundamencie jednego z filarów) i nigdy nie przejechał tędy żaden pociąg. W rzeczywistości most ten był wykorzystywany przez około 30 lat.
Na płaskorzeźbach filarów mostu przetrwały historyczne herby (Bytowa , Pomorza, pruskich Kolei, Rzeszy Niemieckiej i Prus). Przed mostem zainstalowano tablice informacyjne.
Wdzydzki Park Krajobrazowy jest jednym z największych sekretów Kaszub. Jego serce stanowi Krzyż Jezior Wdzydzkich, jak nazywa się cztery połączone ze sobą jeziora: Radolne, Gołuń, Jelenie oraz Wdzydze. Te ostatnie nazywane jest czasem Kaszubskim Morzem.
ZDJĘCIA: Widok z wieży widokowej we Wdzydzach Kiszewskich (Wdzydzki Park Krajobrazowy)
WPK wypełniony jest dzikimi terenami, które przecina ponad 200 kilometrów szlaków pieszych oraz rowerowych. Na terenie rezerwatu znalazło się też kilka tradycyjnych wiosek - w tym niezwykle urokliwa wieś Juszki, w której zachowały się tradycyjne drewniane domostwa kryte trzciną.
Na terenie wsi Wdzydze Kiszewskie znajduje się najstarszy utworzony na terenach polskich skansen. Kaszubski Park Etnograficzny jest dziełem życia małżeństwa Gulgowskich - skromnego nauczyciela Izydora oraz jego małżonki Teodory. Na terenie skansenu zebrano kilkadziesiąt przykładów lokalnej zabudowy: drewniane chaty i zagrody (w tym domy z podcieniami), kościoły czy dwa wiatraki. Podczas wizyty w muzeum możemy skosztować też ruchanek, czyli popularnych na Kaszubach racuchów.
Więcej informacji o rezerwacje znajdziecie w naszym artykule Wdzydzki Park Krajobrazowy: atrakcje, restauracje, noclegi
ZDJĘCIA: Skansen we Wdzydzach Kiszewskich.
Bramą do Wdzydzkiego Parku Krajobrazowego jest Kościerzyna, średniej wielkości miasto, które może pochwalić się kilkoma atrakcjami: Muzeum Ziemi Kościerskiej, Muzeum Akordeonu, Muzeum Kolejnictwa czy wystawą starych amerykańskich samochodów (American Old Cars).
W mieście zachował się też średniowieczny układ rynku wraz z odchodzącymi od niego uliczkami, ale najstarsze budynki na terenie starego miasta datowane są na XIX wiek.
Więcej: Kościerzyna: atrakcje, muzea, gra miejska. Co warto zwiedzić?
Zapewne każdy słyszał o kamiennych kręgach Stonehenge w Anglii, ale nie każdy wie, że na Pomorzu zobaczymy wcale nie mniej tajemnicze struktury. Kamienne kręgi oraz liczne kurhany są częścią odkrytych cmentarzysk Gotów, którzy w pierwszych wiekach naszej ery przemierzyli Bałtyk i zakładali swoje osady na ziemi pomorskiej.
Niewiele dziś o nich wiadomo. Źródła pisane są nieliczne, a cała nasza wiedza opiera się na badaniach archeologów. Na terenie Pojezierza Kaszubskiego przetrwało kilka gockich cmentarzysk, z których najbardziej znane znajduje się w lesie nieopodal wsi Węsiory. Na terenie stanowiska archeologicznego zobaczymy kilka kręgów: jeden usypany został w całości z kamieni, a pozostałe otoczone są sterczącymi z ziemi głazami. Pomiędzy kręgami usypano kilkadziesiąt kurhanów, czyli grobów w formie niewielkiej górki.
Wejście na teren stanowiska archeologicznego jest darmowe. Kawałek wcześniej znajduje się płatny parking, z którego po kilku minutach dojdziemy na miejsce.
Bardziej szczegółowe informacje (współrzędne parkingu czy wskazówki dojścia na miejsce) umieściliśmy w naszym artykule o Szwajcarii Kaszubskiej
Kaszuby mogą pochwalić się nie tylko czystym powietrzem, malowniczymi terenami, bogatą kulturą, ale również swojską kuchnią, opierającą się na przepisach przekazywanych z pokolenia na pokolenie.
Mieszkańcy tego regionu zawsze ciężko pracowali - czy to na roli, czy przy połowie ryb. Musieli więc jadać obficie, czasami tłusto, żeby mieć siły do wykonywania codziennych obowiązków.
Na tutejszych stołach królowały głównie proste i sycące potrawy. Do ich przygotowania wykorzystywano ryby (na północy słonowodne, a na południu, krainie jezior, słodkowodne), drób (w tym gęsinę), grzyby, owoce leśne oraz kaszę i ziemniaki. Czyli wszystko to, co można było samemu złowić lub wyhodować, ewentualnie zakupić od sąsiada.
Podróżując po Kaszubach natrafimy na lokalne restauracje i gospody, w których skosztujemy tutejszych przysmaków.
Lokalna kuchnia nie obfituje wprawdzie w przystawki, ale dwie z nich na pewno warte są wzmianki: śledź po kaszubsku oraz galaretka zwana zylcem.
Śledź nieodzownie kojarzy się z Pomorzem. Jest podawany na różne sposoby. Najbardziej popularne na Kaszubach są solone śledzie na słodko (np. z rodzynkami), ze smażoną cebulką i w sosie pomidorowym, czyli śledzie po kaszubsku.
Inną tradycyjną przystawką jest zylc, czyli galaretka z nóżek wieprzowych, w wersji ze zmielonymi chrząstkami i skórą.
Zupy podawane na Kaszubach należą do treściwych i mogą posłużyć nam nawet jako główna część posiłku. Przygotowuje się je z produktów łatwo dostępnych oraz lokalnych, choć czasami nietypowych. Jednym z przykładów takiego dania jest przyrządzona na gęsinie (lub innym mięsie) zupa z żółtej brukwi oraz ziemniaków.
Wartym spróbowania przysmakiem są zupy rybne, przygotowywane z tłustymi dodatkami takimi jak sery czy śmietana.
Jedną z naszych ulubionych kaszubskich zup jest popularna dziadówka, czyli zupa z… maślanki z ziemniakami i marchewką, która okraszona jest wędzonym boczkiem. Po zjedzeniu dużej porcji możemy nie mieć już siły na drugie danie.
Inną regionalną zupą jest czôrniną (inaczej czernina), którą tradycyjnie przyrządzało się z krwi gęsi z dodatkiem grzybów. Czernina rozpoznawalność zawdzięcza poematowi Adama Mickiewicza Pan Tadeusz, gdzie autor przedstawił zwyczaj podawania czarnej polewki kawalerowi, jako forma odrzucenia oświadczyn. Czernina kaszubska znalazła się na liście polskich produktów tradycyjnych.
Biorąc pod uwagę geograficzne położenie Kaszub i warunki naturalne nie powinno dziwić, że na tutejszych stołach królują ryby (m.in. śledzie, dorsze, flądry, pstrągi czy węgorze). Podaje się je w przeróżnych formach: od smażonych i pieczonych, po serwowane na zimno. Jednym z lokalnych przysmaków są kotlety rybne (np. z dorsza), które przyrządza się z dodatkiem surowego boczku.
Popularne są też śledzie smażone i podawane z ziemniakami, ale nie każdemu ich smak przypadnie do gustu. Innym typowo kaszubskim daniem jest sałatka śledziowa, którą serwuje się na ziemniakach (pulkach) w mundurkach.
Prostym, lecz smacznym i sycącym daniem jest kasza gryczana z grzybami (najlepiej borowikami). Grzyby po obsmażeniu z cebulką miesza się z ugotowaną na sypko kaszą gryczaną, i zapieka w pierniku. Potrawa ta wręcz symbolizuje podejście dawnych Kaszubów do kuchni - dania miały być proste w przygotowaniu, możliwie najbardziej sycące i przygotowane z tego, co akurat jest pod ręka.
Wspominając o kuchni kaszubskiej nie można ominąć potrawki z kurczaka nazywanej ferkase (frékasë). Jest to tradycyjna potrawa odświętna, którą serwowano w niedzielę dla całej rodziny lub przy najważniejszych okazjach. A czym są popularne frikasy? Jest to gotowana kura, podawana w ryżu i polana specjalnym maślanym sosem z rodzynkami. Prostota dania może nie zachęcać, ale bezbłędnie przygotowane nie ma sobie równych.
Jednym z najszybszych do przyrządzenia dań są plińce, czyli placki ziemniaczane posypane z cukrem lub oblane cebulą i śmietaną.
Tutejsze desery również wykorzystują lokalne bogactwo naturalne oraz produkty rolne. Jeśli trafimy na odpowiedni okres, to wystarczą nam kaszubskie truskawki (kaszëbskô malëna) charakteryzujące się większą zawartością cukru od tych uprawianych w innych regionach Polski.
Jednym z typowo kaszubskich przysmaków są ruchanki, które regularnie pojawiają się w zestawieniach najdziwniejszych nazw polskiej kuchni. Są to racuszki tradycyjnie wytwarzane z ciasta chlebowego pozostałego po wypieku pieczywa, ale obecnie zazwyczaj używa się ciasta drożdżowego. Do ruchanek wykorzystuje się mąkę żytnią. Placuszki te podawane są na ciepło z posypką z cukru pudru lub cukru.
Popularnym przysmakiem są drożdżówki (kasz. młodzowi kùch lub kuch na młodzach) z kruszonką oraz dodatkiem sezonowych owoców.
Typowo regionalnym deserem jest kuch marchewny. Tradycyjnie ciasto to pieczono z użyciem najprostszych dostępnych składników: marchewki, mąki i wody. Obecnie dodawane jest też cynamon, orzechy czy kakao, a całość polewana jest lukrem.
Ostatnim z opisanych przez nas przysmaków jest szpajza kaszubska. Deser ten jest wyjątkowo prosty w przygotowaniu. Zaczynamy od ubicia żółtek jaj z cukrem na puszystą pianę. Otrzymaną formę łączymy z żelatyną (oraz opcjonalnie z białym winem) i wstawiamy do lodówki. Po zgęstnieniu masy deser jest gotowy do spożycia - dla smaku możemy udekorować go sosem z malin.
Część czytelników może kojarzyć deser ten z kuchni naszych zachodnich sąsiadów. W Niemczech występują on pod nazwą Berliner Luft.
Kaszubi są dumni ze swojej kultury. Posiadają własny język (kaszëbsczi jãzëk, od 2005 roku posiada status języka regionalnego), hymn oraz flagę (która często powiewa tuż obok polskiej). Nawet tablice kaszubskich miejscowości występują w dwóch językach - na górze nazwa zapisana jest po polsku, a na dole po kaszubsku.
Język kaszubski
Język kaszubski nie jest szeroko rozpowszechniony, a do tego posiada różne dialekty: północny, środkowy i południowy. Co prawda niemal na każdym kroku na Kaszubach usłyszymy charakterystyczne "jo" (co znaczy tak), lecz niezwykle trudno natrafić na konwersację przeprowadzoną w całości w języku kaszubskim.
Kaszëbsczi jãzëk aż do połowy XIX wieku był językiem wyłącznie mówionym. Co prawda pierwsze próby piśmiennictwa pojawiły się na Pomorzu Zachodnim już w XVI, ale na Pomorzu Gdańskim najstarsze teksty pisane datowane są na środek XIX wieku. Ich autorem był Florian Ceynowa, o którym wspomnieliśmy więcej w dalszej części artykułu.
Najłatwiej z językiem kaszubskim zapoznać się włączając założone w 2004 roku Radio Kaszëbë nadające w języku polskim i kaszubskim. Gdzieniegdzie w sklepach z pamiątkami zakupimy materiały z popularną na Pomorzu wyliczanką pt. Kaszubskie nuty (kasz. Kaszëbsczé nótë). Poniżej wkleiliśmy jej dwie pierwsze zwrotki.
To je krótczi, to je dłëdżi, to kaszëbskô stolëca.
To są basë, to są skrzëpczi, to òznôczô Kaszëba.
Òznôczô Kaszëba, basë, skrzëpczi,
krótczi, dłëdżi, to kaszëbskô stolëca.
To je ridel, to je tëcz, to są chojnë, widłë gnojné.
Chojnë, widłë gnojné, ridel, tëcz,
òznôczô Kaszëba, basë, skrzëpczi,
krótczi, dłëdżi, to kaszëbskô stolëca.
Flaga kaszubska oraz godło
Kaszubska flaga składa się z dwóch kolorowych, poziomych pasów: czarnego na górze i żółtego na dole. Kolory nawiązują do kaszubskiego godła, czyli czarnego gryfa w koronie na złotym tle.
Wzornictwo, haft oraz stroje kaszubskie
Kaszubi mogą pochwalić się własnym ludowym wzornictwem, które charakteryzuje się motywami roślinnymi (pojawiają się w nim przede wszystkim kwiaty rosnące na Kaszubach) oraz występowaniem siedmiu kolorów: chabrowego, niebieskiego, granatowego, zielonego, żółtego, czerwonego i czarnego.
Haft wykorzystuje się do ozdabiania strojów ludowych, chusteczek czy toreb, ale wzory kaszubskie pojawiają się również na zastawie (talerzach czy kubkach) oraz meblach (skrzynie, szafy, krzesła).
Porcelanę ze wzorami kaszubskimi produkuje m.in. firma Lubiana z siedzibą we wsi Łubiana koło Kościerzyny.
Stolemy: legendarne olbrzymy, które ukształtowały krajobraz Kaszub
Jedną z najbardziej interesujących kaszubskich legend jest ta o stolemach - olbrzymach, którzy posiadali trudną do wyobrażenia siłę, a ich głowy wystawały poza korony drzew. Mogli na przykład bez większego problemu kruszyć skały czy drążyć głębokie rowy. To właśnie stolemy miały uformować krajobraz Kaszub - wykopać jeziora oraz usypać pagórki, na których lubili sobie posiedzieć.
W trakcie podróży po Kaszubach możemy natrafić na różne nawiązania do tych olbrzymów. Ciekawy projekt zorganizowano w gminie Gniewino, gdzie w różnych miejscach rozmieszczono olbrzymie grupy stolemów (razem kilkanaście figur). W Kościerzynie z kolei przygotowano grę miejską, której celem jest odnalezienie wszystkich siedmiu niewielkich rzeźb przedstawiających te legendarne stwory.
ZDJĘCIA: Stolemy z Kościerzyny (Stegma Stolemów).
Tabaka
Jednym z tradycyjnych kaszubskich zwyczajów jest zażywanie (wciąganie przez nos) tabaki, czyli połączenia sproszkowanego tytoniu oraz specjalnych dodatków. Tabakę możemy zakupić w plastikowych opakowaniach, lecz ceniący tradycję Kaszubi posiadają ozdobne tabakiery.
Jeśli chcielibyśmy dowiedzieć się więcej o początkach Kaszubów na ziemiach polskich możemy doznać lekkiego zawodu, ponieważ nie zachowało się zbyt wiele informacji na ten temat.
Najstarszy ślad w źródłach pisanych odnaleziono w bulli papieskiej wydanej 19 marca 1238 roku przez Grzegorza IX, w treści której księciem Kaszub tytułowany jest książę szczeciński Bogusław I. W okresie średniowiecza wzmianki o Kaszubach znacznie częściej powiązane były z historyczną krainą Pomorza Zachodniego, niż jak moglibyśmy przypuszczać Pomorza Gdańskiego.
Decyzją traktatu westfalskiego z 1648 roku wschodnia część Pomorza Zachodniego znalazła się w rękach władców Brandenburgii, którzy rozpoczęli metodyczny proces germanizacji, co ostatecznie doprowadziło do wyparcia kultury kaszubskiej z tamtych terenów.
Ostatnim bastionem Kaszubów pozostała zachodnia część Pomorza Gdańskiego, która w 1772 roku (po I rozbiorze Polski) znalazła się w granicach prowincji Prusy Wschodnie. W przypadku Kaszubów zamieszkujących tereny Pojezierza Kaszubskiego proces germanizacji nie tylko się nie powiódł, ale ostatecznie doprowadził do zbudowania prawdziwej kaszubskiej wspólnoty. Inteligencja kaszubska odpowiednio szybko zrozumiała, że tylko poprzez wzmocnienie etnicznej świadomości uda im się zachować własną tożsamość.
Za twórcę idei kaszubskiej odrębności uważany jest Florian Ceynowa, który swoim życiorysem mógłby obdzielić kilka osób. Urodzony we wsi Sławoszyno Ceynowa w 1846 roku objął dowództwo niewielkiego oddziału mającego przeprowadzić powstanie na Kaszubach i Kociewiu. Po kompletnej klapie akcji trafił do berlińskiego więzienia, z którego wyszedł w trakcie Wiosny Ludów.
W kolejnych latach Ceynowa zajmował się badaniem języka oraz kultury Kaszubów, czym zasłużył na przydomek budziciela Kaszub. Był pierwszym autorem dzieł literackich w języku kaszubskim. Zdobył również wykształcenie medyczne i bezpłatnie leczył najbiedniejszą ludność wiejską.
W 1906 roku Izydor Gulgowski wraz z żoną Teodorą założyli skansen we wsi Wdzydze Kiszewskie, w którym rozpoczęli gromadzenie zabudowy oraz przedmiotów codziennego użytku z całych Kaszub. Dzięki ich wysiłkom możemy dziś na własne oczy zobaczyć jak żyli Kaszubi przed XX wiekiem.
Niedługo później, w czerwcu 1912 roku, powstała organizacja Towarzystwo Młodokaszubów (kasz. Towarzëstwò Młodokaszëbów). Jej celem było krzewienie kultury kaszubskiej wśród mieszkańców regionu. Założycielem towarzystwa był urodzony w Kościerzynie doktor Aleksander Majkowski, autor książki Życie i przygody Remusa (kasz.: Żëcé i przigòdë Remùsa), jednego z najważniejszych dzieł kultury kaszubskiej. Akcja utworu rozgrywa się w drugiej połowie XIX wieku. Opowiada o losach Remusa, wrażliwego mieszkańca Kaszub, który otrzymuje zadanie wyzwolenia Kaszub spod jarzma zaborców. Powieść przedstawia tragedię germanizacji oraz pragnienie przywrócenia dawnej świetności ziemi kaszubskiej.
Hasłem młodokaszubów była sentencja: co kaszubskie, to polskie. Była to jasna deklaracja, że Kaszuby powinny być odrębnym regionem, ale w granicach odrodzonej Polski.
Zgodnie z postanowieniem traktatu wersalskiego z 1919 roku Pomorze Gdańskie znalazło się w granicach Polski. Swoją cegiełkę dołożył do tego Antoni Abraham, nazywany dziś „Królem Kaszubów”, który udał się do Francji jako reprezentant narodu kaszubskiego i po dotarciu na miejsce domagał się dołączenia Pomorza do Polski.
Jego hasłem przewodnim było Nie ma Kaszëb bez Polonii, a bez Kaszëb Polści, które pierwszy sformował poeta Hieronim Derdowski w drugiej połowie XIX wieku. Przedstawiciel Kaszubów stojący ramię w ramię z polską delegacją musiał wzmocnić siłę polskich żądań.
Kaszubi przetrwali również trudy II wojny światowej i po raz kolejny oparli się agresywnej próbie germanizacji.
Obecnie kultura kaszubska krzewiona jest poprzez celebrację świąt, organizacje wydarzeń kulturalnych (takich jak Zjazd Kaszubów czy Truskawkobranie), wydawanie materiałów czy po prostu nawiązywaniem do dziedzictwa regionu w materiałach edukacyjnych.
]]>Górzyste ukształtowanie terenu, wypełnione cytrusami i winnicami tarasowymi wzgórza, pnące się w górę miasteczka, tradycyjne wioski połączone siecią dawnych ścieżek, a do tego pyszna kuchnia i bogata historia sięgająca czasów starożytnych - wszystko to razem stanowi o niezwykłości tego miejsca. Dziedzictwo to doceniła organizacja UNESCO wpisując cały region na listę światowego dziedzictwa kulturowego i przyrodniczego.
Nie powinno nas więc zdziwić, że wybrzeże należy do najchętniej odwiedzanych miejsc w całym kraju. Każdego dnia najbardziej znane z miast (Amalfi, Positano, Ravello) zalewane są przez tłumy turystów. Na szczęście wystarczy trochę się od nich oddalić, na przykład ruszając jednym ze szlaków pieszych, żeby odnaleźć nieśpieszną i beztroską atmosferę.
W naszym przewodniku podjęliśmy się próby zebrania wszystkich niezbędnych informacji, które mogą przydać się w planowaniu odwiedzin Wybrzeża Amalfitańskiego. Dowiecie się z niego co warto zwiedzić i zobaczyć, jakie są popularne szlaki piesze, jak poruszać się po wybrzeżu, gdzie nocować oraz jakie tradycyjne produkty oraz potrawy warto spróbować. Rozpoczniemy jednak od krótkiego wprowadzenia.
Wybrzeże Amalfitańskie zajmuje południową część Półwyspu Sorrentyńskiego (wł. Penisola Sorrentina), który tworzy jedno z ramion Zatoki Neapolitańskiej.
Costiera Amalfitana ciągnie się u stóp (choć czasami lepszym określeniem byłoby na krawędzi) gór Lattari (wł. Monti Lattari). Zajmujące większość półwyspu pasmo uformowane jest ze skał wapiennych, a jego najwyższe wzniesienie osiąga wysokość około 1444 m (szczyt Monte San Michele nad miasteczkiem Positano). Góry posiadają specyficzny mikroklimat, więc czasem, nawet podczas najcieplejszych miesięcy, niespodziewanie mogą sprowadzić na nas deszcz.
Nazwa gór wywodzi się od dobrej jakości mleka (łacińskie słowo lactis, włoskie latte), które otrzymywane jest od pasących się na górskich pastwiskach kóz oraz krów (odwiedzając wybrzeże nie zapomnijcie skosztować produkowanych lokalnie serów).
Wybrzeże poprzecinane jest dolinami, na końcu których zakładano miasta. Przez brak miejsca nie mogły one zazwyczaj rozrastać się poziomo, więc wzrastały kaskadowo w górę, czego najlepszym przykładem jest słynne Positano. Niektóre z wiosek powstawały na wysokich wzgórzach, które zapewniały obronę przed najeźdźcami, a dostęp do nich możliwy był tylko po pokonaniu niezliczonej ilości schodów.
Wbrew pozorom Wybrzeże Amalfitańskie może poszczycić się bogatą historią. W czasach rzymskich na całej jego długości powstawały wille bogatych patrycjuszy, a sąsiednia wyspa Capri wykorzystywana była przez rzymskich cesarzy. Z tego okresu zachowało się jednak niewiele, a główną pamiątką po tamtych czasach są ruiny parteru starożytnej willi w Minori oraz skryte pod ziemią stanowisko archeologiczne w Positano.
Według tradycji najstarszym z istniejących miast jest Scala, którą mieli założyć w IV wieku rozbitkowie z Konstantynopola. Ze źródeł wiadomo jednak, że w tym samym stulecia istniało też Amalfi.
W VIII wieku na wybrzeżu powstała potężna republika morska, która swoją potęgę zbudowała na monopolu w handlu z ośrodkami basenu Morza Śródziemnego, w tym z Egiptem czy Syrią. Jej stolicą było miasto Amalfi. Niezależne księstwo Amalfi istniało do XI wieku, rywalizując w tym czasie z sukcesami z innymi morskimi potęgami leżącymi w granicach dzisiejszych Włoch - Genuą i Pizą, a później także Wenecją.
ZDJĘCIA: Ruiny rzymskiej willi w Minori - Villa Romana e Antiquarium.
W XI wieku niemal całe południowe Włochy, w tym Amalfi, wpadły w ręce Normanów pod dowództwem Roberta Guiscarda. Rozpoczął się powolny spadek znaczenia republiki. Ostateczny cios miastu Amalfi wymierzyła sama natura. W 1343 roku zalały je fale tsunami wywołane trzęsieniem ziemi, które starły z powierzchni ziemi dolne miasto oraz całą infrastrukturę portową.
Region wszedł w drugie tysiąclecie ze spadkiem znaczenia militarnego i politycznego, ale wciąż rozkwitała w nim produkcja oraz rzemieślnictwo. W Amalfi wytwarzano papier, w położonym wysoko na wzgórzu Ravello produkowano tkaniny, a w leżących na kawałek na wschód Minori wyrabiano makarony (wł. pasta).
To właśnie w Minori powstał makaron typu gnocchi nazywany ndunderi (Ndunderi di Minori), który przypomina nieco polskie kluski. Co warte odnotowania - tradycyjnym składnikiem gnocchi są ziemniaki, a makaron Ndunderi di Minori wymyślono jeszcze zanim warzywo to sprowadzono na nasz kontynent. Powstaje on z sera ricotta, który wytwarzany jest w sposób tradycyjny z mleka pochodzącego z gór Lattari. Warto w tym miejscu wspomnieć, że jest to jeden z najstarszych makaronów świata, co doceniła nawet organizacja UNESCO.
Ostatnie dwa stulecia to powolna przemiana całego obszaru w region typowo turystyczny. Nie powinno nas to jednak zrażać - niektóre z dawnych miasteczek zachowały swój dawny urok, a spacerując trasami pieszymi będziemy mogli uciec od największych tłumów i turystycznego zgiełku.
Wybrzeża Amalfitańskie rozciąga się się pomiędzy Positano a Vietri sul Mare. Pomiędzy nimi na przestrzeni wieków powstało kilkanaście miast i wiosek. Niemal wszystkie najbardziej znane z nich leżą bezpośrednio nad morzem - wyjątkiem jest położone na wysokości około 360 m n.p.m. Ravello oraz sąsiadująca z nim Scala.
Nazwa Półwyspu Sorrentyńskiego pochodzi od miasta Sorrento, które położone jest na północnym wybrzeżu i nie należy do Costiera Amalfitana.
Miejscowości z dostępem do linii brzegowej przekształciły się w ostatnich dekadach w kurorty turystyczne i w dużej mierze zatraciły swoją tradycyjną duszę. Mniejsze osady położone na wzgórzach nie są tak oblegane przez turystów (z wyjątkiem Ravello) i zachowało się w nich więcej autentycznej atmosfery, ale też dostanie się do nich wymaga większego wysiłku.
Najciekawsze z miasteczek opisaliśmy podczas przedstawiania atrakcji wybrzeża.
Wybór odpowiedniej lokalizacji nie należy do prostych i zależy od kilku czynników. Jeśli przyjeżdżamy samochodem, to kluczowa powinna być możliwość swobodnego dojazdu autem oraz dostępność parkingu. Na całym wybrzeżu miejsc postojowych jest jak na lekarstwo - powinniśmy więc upewnić się, że wybrany obiekt nam je zapewnia.
W przypadku przyjazdu komunikacją publiczną warto trzymać się w jednym z nadmorskich miasteczek na trasie dwóch popularnych linii autobusowych, dzięki czemu będziemy bardziej elastyczni. Nie zapomnijmy też dobrze przestudiować mapy - niektóre z obiektów znajdują się daleko od centrów miasteczek, a do tego prowadzą do nich długie, wypełnione schodami ścieżki. Kilka razy spotkaliśmy turystów ciągnących za sobą wielkie walizki, którzy z nadzieją wypatrywali swojego noclegu, a ten znajdował się prawdopodobnie wciąż wysoko nad nimi.
Dla turystów przyjeżdżających na krótko, którzy planują aktywne zwiedzanie, najlepszym wyjściem jest samo Amalfi lub sąsiednie Atrani. W Amalfi spotykają się wszystkie linie autobusowe, więc łatwo się wszędzie dostaniemy. Atrani jest bardziej kameralne i oddalone od większego sąsiada o zaledwie 15-20 minut spacerem.
Jeśli naszym celem jest plażowanie, to warto rozważyć miasta Minori, Maiori, Cetara lub Vietri sul Mare. Posiadają one piaszczyste plaże oraz dogodne połączenie autobusowe z Amalfi.
Tańszy nocleg powinniśmy znaleźć w Salerno, ale codziennie czekać nas będą dłuższe dojazdy. Do tego jest to duże miasto, w którym nie znajdziemy atmosfery niewielkiej nadmorskiej miejscowości.
Naszym zdaniem nie warto zatrzymywać się w Sorrento, jeśli naszym celem jest Wybrzeże Amalfitańskie. Miasto to znajduje się daleko po północnej stronie półwyspu, a autobusy łączące je z Amalfi są niemal zawsze zapchane.
Efektywne zwiedzanie wybrzeża wymaga od nas przygotowania odpowiedniego planu i zapoznania się ze specyfiką regionu. Warto zdawać sobie sprawę, że atrakcje są mocno porozrzucane po okolicy, a niemal wszystkie miasteczka należą do stosunkowo niewielkich i pojedynczo nie oferują zbyt wiele. Wyjątkami są Amalfi i Ravello, których atrakcje mogą wypełnić nam nawet cały dzień. Pozostałe miasteczka da się przejść wzdłuż i wszerz do godziny (a często krócej).
Dużo też zależy od osobistych preferencji i sposobu podróżowania. My z reguły wybieraliśmy trasy piesze, którymi mogliśmy poruszać się pomiędzy mniej znanymi miasteczkami i delektować się widokami. Wędrówki piesze potrafią zmęczyć, ale na trasie trudno odczuć (z wyjątkiem Ścieżki Bogów), że jesteśmy w tak obleganym regionie.
Jeśli jesteście w odpowiedniej formie fizycznej (trudność sprawiają przede wszystkim schody), to warto przejść choć dwie lub trzy trasy. Więcej informacji o szlakach pieszych znajdziecie w dalszej części naszego przewodnika.
Warto też zdawać sobie sprawę, że najbardziej popularne miejscowości potrafią być przepełnione turystami. W centrach Amalfi, Positano czy Ravello czasem możemy mieć kłopot z wciśnięciem szpilki.
Inną kwestią jest komunikacja publiczna. Autobusy w sezonie potrafią być zapchane i w najgorszym przypadku mogą nie zatrzymywać się na przystankach pośrednich. Jeśli autobus rusza z Amalfi, to kolejki formują się na długo przed odjazdem, a dla osób przybyłych za późno może zabraknąć miejsc. Kilka razy musieliśmy skorzystać z autobusu relacji Amalfi-Sorrento i podróż potrafiła być znacznie bardziej męczącym doświadczeniem niż wdrapywanie się po setkach schodów.
Amalfi uważane jest za najważniejsze z miast wybrzeża. Dawniej stanowiło stolicę potężnej republiki morskiej Amalfi, od której cały region wziął swoją nazwę.
Do naszych czasów przetrwało zaledwie kilka śladów po dawnej potędze. Najważniejszym z zabytków jest górujący nad historycznym starym miastem zespół katedralny, w skład którego wchodzą:
Innymi dwoma obiektami przypominającymi o dawnej chwale miasta są Muzeum Papieru (utworzone w młynie z XIII stulecia) oraz arsenał (dawna stocznia wojenna), w której dziś działa muzeum opisujące związki Amalfi z morzem.
Bezpośrednio za miastem rozciąga się malownicza dolina Valle Delle Ferriere z wodospadami oraz ruinami średniowiecznych odlewni żelaza.
Amalfi leży na samym środku wybrzeża. Krzyżują się tu wszystkie linie autobusowe, którymi możemy wyruszyć na wschód, zachód czy północ (m.in. w stronę Ravello).
Miasto należy do najbardziej zatłoczonych - i właściwie nie ma się czemu dziwić, gdyż popularnością dorównuje mu jedynie Positano.
Więcej: Amalfi: atrakcje, zabytki, ciekawe miejsca. Co warto zobaczyć?
Panorama pnących się kaskadowo w górę domów Positano znana jest pewnie wszystkim miłośnikom Włoch. Widok ten pojawia się na okładkach wielu przewodników oraz folderów zachęcających do odwiedzin Półwyspu Apenińskiego.
Po wkroczeniu do centrum Positano możemy czuć się jednak lekko zawiedzeni. Miasto ma typowo turystyczny charakter i każdego dnia zalewane jest przez tłumy odwiedzających.
Turyści zainteresowani zabytkami powinni zwrócić uwagę na kościół Wniebowzięcia Najświętszej Marii Panny. (wł. Chiesa di Santa Maria Assunta), pod którym skrywają się ruiny rzymskiej willi. Stanowisko archeologiczne możemy zwiedzić w trakcie wycieczki z przewodnikiem, a jego największym skarbem jest dobrze zachowane kolorowe malowidło ścienne.
Przyjemnym pomysłem na spędzenie czasu w Positano jest znalezienie restauracji lub kawiarni z tarasem wychodzącym w stronę kaskadowej zabudowy miasta. Wysokie ceny może nam wtedy osłodzić niepowtarzalny widok.
Więcej: Positano: atrakcje, plaże, zabytki. Jak dojechać i co warto zobaczyć?
Położone na wysokim wzniesieniu Ravello zdobywa mniej uwagi niż Amalfi czy Positano, ale pod żadnym pozorem nie powinnismy go przegapić.
Ozdobą miasteczka są dwie wille, które dzięki środkom brytyjskich arystokratów zyskały w ostatnich dwóch stuleciach nowe życie.
Pierwszą z nich to Villa Rufolo, której początki związane są z jednym z najpotężniejszych lokalnych rodów. Tutejsze ogrody tak zachwyciły niemieckiego kompozytora Richarda Wagnera, że na ich podstawię zaprojektował scenerię ogrodu Klingsora w Parsifalu.
Villa Cimbrone to kompleks hotelowy z rozległym ogrodem botaniczno-krajobrazowym, który dostępny jest dla wszystkich turystów (po zakupie biletu). Jego ozdobą jest Terrazza dell’Infinito (pol. Taras Nieskończoności), z którego rozpościera się jeden z najpiękniejszych widoków na całe wybrzeże.
W Ravello zobaczymy też kilka zabytkowych kościołów - w tym katedrę z muzeum, w którym przechowywane są największe skarby diecezji. Inną z wartych uwagi świątyń jest kościół San Giovanni del Toro. Jego wnętrze skrywa ambonę ozdobioną mozaiką z geometrycznymi wzorami, którą zachwycał się (i czerpał z niej inspiracje) holenderski grafik M. C. Escher.
Więcej: Ravello: atrakcje, zabytki, ciekawe miejsca. Co warto zobaczyć?
Scala nie należy do najczęściej odwiedzanych miast wybrzeża, i to nawet pomimo faktu, że przejeżdża przez nią autobus relacji Amalfi - Ravello.
Warto jednak poświęcić chwilę i zwiedzić tutejszą katedrę św. Wawrzyńca (wł. Cattedrale di S. Lorenzo). Jej surowa bryła może nie zachęcać do odwiedzin, ale wnętrze świątyni skrywa bogate rokokowe zdobienia ścienne, pokryty malowidłami sufit oraz transept z podłogą z kolorowej majoliki. Nie przegapmy też jedynej gotyckiej krypty na całym wybrzeżu, ozdobą której jest pomnik nagrobny Marinelli Rufolo.
Mimo że samo historyczne centrum Scali (wł. Scala Centro) jest niewielkie, to administracyjnie miasteczko zajmuje znaczny obszar, ponieważ w jego skład wchodzi też kilka sąsiednich osad: Pontone, Minuta, Campidoglio, S. Pietro i S. Caterina.
Spacer po wszystkich sześciu miasteczkach (wliczając w to Scala Centro) może być interesującym pomysłem na odkrycie mniej znanej części wybrzeża, która zachowała więcej tradycyjnej atmosfery, ale będzie wymagać też od nas trochę wysiłku.
Szmaragdowa Grota to potoczna nazwa częściowo zalanej wodą jaskini, do której możemy wpłynąć podczas krótkiej wycieczki.
Miejsce to wyjątkowym czyni szmaragdowy kolor wody, od którego grota bierze swój przydomek. Zjawisko to występuje przez fakt, że światło słoneczne dostaje się do środka tylko poprzez podwodną szczelinę.
Grotta dello Smeraldo znajduje się nieopodal miasteczka Conca dei Marini. Możemy dostać się do niej autobusem (obok przystanku znajduje się darmowa winda) lub od strony morza z Amalfi.
Więcej: Grotta dello Smeraldo (Szmaragdowa Grota): gdzie się znajduje i czy warto ją zwiedzić?
Najbardziej malownicza z plaż wybrzeża znajduje się przy miasteczku Furore. Leży ona w głębokim wąwozie, który swoim wyglądem przypominać ma fiord - stąd też jego potoczna nazwa: Fiordo di Furore (pol. Fiord Furore).
Do niewielkiej (dość wąskiej i długiej na trochę około 25 metrów) plaży prowadzą schody, które co jakiś czas bywają niedostępne z powodu remontu. Nad plażą przebiega wysoki na około 30 m wiadukt. Tuż obok mostu znajduje się przystanek autobusowy (nie zapomnijcie powiadomić kierowcy chwilę wcześniej o chęci wysiadki).
Rezerwat przyrody Valle delle Ferriere (wł. Riserva Statale Valle delle Ferriere) należy do naszych ulubionych miejsc na całym wybrzeżu. Utworzono go w bujnie porośniętym wąwozie, przez który przepływa krystalicznie czysta rzeka Canneto.
Najpiękniejszy z fragmentów rezerwatu ustanowiono obszarem chronionym. Zamknięta część parku wyróżnia się unikalnym i różniącym się od reszty regionu krajobrazem.
Wejście na teren obszaru chronionego możliwe jest tylko w trakcie około 30-minutowej wycieczki z przewodnikiem. W sezonie odbywają się one regularnie, a ich koszt to 5€ za osobę. [stan na 2020]
W trakcie wycieczki zobaczymy m.in.: wysoki na 25 m wodospad, niezwykle malownicze skały porośnięte mchem, a także unikalne gatunki roślin, których historia sięga czasów prehistorycznych.
Zwiedzanie obszaru chronionego odbywa się w małym grupach, ale (przynajmniej we wrześniu) nie była to atrakcja bardzo oblegana. Wielu turystów zapewne zniechęcił fakt, że chcąc dostać się do rezerwatu musimy przejść szlakiem Valle delle Ferriere około 5 km (w obie strony).
Na wzniesieniu pomiędzy Amalfi oraz Atrani leży osada Pontone, która znalazła się na trasie popularnego szlaku pieszego Valle delle Ferriere. Przy miasteczku odnajdziemy ruiny dwóch historycznych zabytków.
Pierwszym z nich jest ruina bazyliki św. Eustachego (wł. Basilica Sant’Eustachio). Świątynię ufundował potężny ród d’Afflitto, który uważał się za bezpośrednich potomków świętego Eustachego. Do naszych czasów przetrwała tylna zewnętrza ściana z apsydami, fragmenty ścian bocznych oraz kilka kolumn. Bezpośrednio za ruinami rozciąga się ogród z panoramicznym widokiem na okolicę. Do bazyliki dojdziemy w kilka minut schodami z centrum miasteczka.
Drugim zabytkiem są ruiny XII-wiecznej wieży Torre dello Ziro, które leżą na skale oddzielającej od siebie Amalfi i Atrani. Okolice budowli są dobrym punktem widokowym. Do wieży dojdziemy szlakiem z centrum Pontone. Do pokonania będziemy mieć trochę schodów, a trasa tam i z powrotem powinna zając nam do godziny.
Więcej szczegółów o historii tych obiektów napisaliśmy w naszym przewodniku po Amalfi.
Na wschód od Amalfi leży Atrani. W czasach świetności republiki obie miejscowości były ze sobą ściśle związane - u mniejszego sąsiada mieściły się wille najbogatszych mieszczan, a w tutejszym kościele San Salvatore de Birecto odbywały się koronacje książąt.
Współczesne Atrani jest niewielkim i nieco sennym miasteczkiem. Ta spokojna atmosfera ma wiele zalet - podczas gdy Amalfi potrafi być przepełnione ludźmi, to w Atrani możemy spotkać zaledwie kilkunastu bądź kilkudziesięciu turystów.
Dla nas Atrani stanowiło miejsce wytchnienia po odkrywaniu zabytków Amalfi. Korzystaliśmy z tutejszej plaży (położonej u stóp wysokiego wiaduktu) oraz siadaliśmy w niezatłoczonych restauracjach. Z czystym sumieniem możemy polecić serwującą owoce morza A’Paranza.
Jeśli chodzi o zabytki i atrakcje, to Atrani z nich nie słynie. Centralnym punktem jest plac Umberto I (Piazza Umberto I), nad którym góruje historyczna kaplica koronacyjna (S. Salvatore de' Bireto). Od placu odchodzi szeroka ulica Via dei Dogi.
Minori należy do mniej znanych miejsc na wybrzeżu. W miasteczku znajdziemy dwa warte uwagi zabytki: ruiny rzymskiej willi (wł. Villa Romana e Antiquarium) oraz bogato zdobioną bazylikę św. Trofimeny (wł. Basilica di Santa Trofimena).
Rzymska rezydencja powstała prawdopodobnie w I wieku, w czasach rządów cesarza Tyberiusza, który mieszkał na pobliskiej wyspie Capri. Z willi zachował się parter, który został przysypany i na wiele wieków o nim zapomniano. Na nowo odkryto go dopiero w 1932 roku.
Ruiny możemy zwiedzić za darmo. [stan na 2020] Wizytę rozpoczynamy od pawilonu muzealnego, w którym zaprezentowano pojedyncze obiekty odkryte na miejscu - w tym fragmenty amfor. Następnie schodzimy na dół, gdzie możemy zajrzeć do pomieszczeń parterowych. Niewiele się co prawda w nich zachowało, ale warto zwrócić uwagę na: mozaiki podłogowe, pojedyncze fragmenty malowideł ściennych, charakterystyczne sklepienia oraz schody.
Wadą willi jest brak porządnych tablic opisowych czy wizualizacji, które przybliżyłyby nam historie nadmorskich rezydencji. Z tego względu jest to atrakcja, która zaciekawi przede wszystkim osoby pasjonujące się tym tematem, podczas gdy pozostali mogą czuć się lekko zawiedzeni. Na zwiedzenie muzeum oraz ruin wystarczy nam około 30-45 minut.
Odwiedzając Minori nie zapomnijcie zajrzeć do popularnej cukierni Sal De Riso (wł. Pasticceria Sal De Riso), w której można skosztować kilka lokalnych przysmaków, w tym słynne Delizia al Limone oraz Melanzane al cioccolato, czyli bakłażana w czekoladzie. Kawiarnia należy do drogich, ale przy zakupie na wynos zapłacimy mniej niż przy stoliku.
Minori słynie też z Ndunderi di Minori, jednego z najstarszych włoskich makaronów (past). Tutejszy makaron przypomina gnocchi, ale z tą różnicą, że wytwarzany jest z sera ricotta.
Tradycyjnie kluski ndunderi podawane są z sosem w stylu ragu (sos pomidorowy z mięsem), ale nam do gustu bardziej przypadła wersja w owocami morza.
Maiori znane jest z najdłuższej na całym wybrzeżu piaszczystej plaży (o długości zbliżonej do 1 km). Największym tutejszym zabytkiem jest Pałac Mezzacapo (wł. Palazzo Mezzacapo) wraz z przylegającymi ogrodami. Obecnie w jego wnętrzach mieści się biblioteka oraz siedziba lokalnych władz, ale możemy za darmo zajrzeć do środka i rzucić okiem na pokryty freskami sufit. Warty uwagi jest także sam ogród, w którym oczka wodne połączono ze sobą podziemnymi tunelami.
ZDJĘCIA: Maiori - ogrody pałacu Mezzacapo.
Maiori leży w sąsiedztwie wspomnianego w poprzednim punkcie Minori. Oba miasteczka łączy ze sobą niezwykle malowniczy szlak pieszy Sentiero dei Limoni (pol. Ścieżka Cytryn), który ciągnie się wzdłuż drzew cytrusowych oraz winorośli. Trasa ma długość niecałych 4 km i pokonany ją w około godzinę. Nie należy ona do najtrudniejszych, ale przy obu miasteczkach będzie wymagała od nas trochę wysiłku (wchodzenia i schodzenia).
ZDJĘCIA: Maiori - na tarasie kościoła Parrocchia S. Maria A Mare
Vietri sul Mare to wysunięte najdalej na wschód miasteczko Wybrzeża Amalfitańskiego. Miejsce to słynie z wyrobów z majoliki, które sprzedawane są w licznych sklepikach oraz galeriach. W mieście działa nawet muzeum majoliki (Museo della Ceramica Vietrense), które założono w wieży Villa Guariglia.
Najbardziej znanym z zabytków miasteczka jest późnorenesansowy kościół św. Jana Chrzciciela (wł. San Giovanni Battista). Jego znakiem rozpoznawczym jest ozdobiona majoliką kopuła.
Vietri sul Mare jako jedyne na wybrzeżu posiada stację kolejową. Zatrzymują się tu pociągi z Neapolu czy Salerno.
Turyści najczęściej poruszają się po wybrzeżu autobusami, samochodami, skuterami lub na pokładzie statków. Alternatywą są piesze wędrówki, które potrafią zmęczyć, ale jednocześnie zapewniają wspaniałe widoki oraz dają szansę na odkrycie mniej turystycznych i bardziej autentycznych obszarów regionu.
Miasteczka wybrzeża połączone są ze sobą siatką ścieżek pieszych, które prowadzą przez sady, ogrody i wzniesienia. Są one w większości utwardzone i charakteryzuje je niezliczona ilość schodów. Aż do momentu wybudowania w XIX wieku drogi krajowej były jedynym sposobem na poruszanie się po wybrzeżu.
Ścieżki należą do stosunkowo szerokich, ponieważ musiały swobodnie pomieścić muły, na plecach których transportowano towary - wciąż zresztą możemy natrafić na wykorzystywane w ten sposób zwierzęta. Trasy znajdują się w dobrym stanie - co nie powinno dziwić, w końcu jeszcze całkiem niedawno ich stan decydował o życiu lub śmierci - bez nich mieszkańcy nie mogliby doglądać swoich pól uprawnych ani transportować towarów. Współcześnie nie spotkamy jednak na nich zbyt wielu miejscowych.
Historyczne ścieżki nie zawsze znajdują się na mapach Google. Jeśli macie w planach piesze wędrówki to warto ściągnąć na telefon aplikację AllTrails, ewentualnie zakupić mapę wybrzeża lub pobierać mapki konkretnych odcinków w punktach informacji turystycznych.
Poniżej opisaliśmy kilka popularnych szlaków. Przeszliśmy wszystkie z nich i na żadnym nie napotkaliśmy większych trudności, nie licząc oczywiście zmęczenia po pokonaniu setek czy ponad tysiąca schodów. Jeśli wchodzenie po schodach nie jest dla Was, to możecie rozważyć pokonanie niektórych odcinków autobusami (np. z Nocelle do Positano).
Wybierając się w pieszą podróż powinniśmy zawsze mieć ze sobą nakrycie głowie, odpowiednie obuwie oraz podstawowy zapas wody, który możemy uzupełniać w fontannach pitnych.
Najbardziej znanym szlakiem wybrzeża jest słynna Ścieżka Bogów (Sentiero degli Dei), która łączy ze sobą miasteczka Bomerano i Nocelle. Trasa ma długość około 6 km i przez cały czas oferuje wędrowcom niepowtarzalne widoki.
Szlak należy do bardzo popularnych i stosunkowo prostych, więc codziennie przemierza go wiele osób. Jeśli wyruszymy jednak z samego rana, to tłumy nie powinny nam w żaden sposób doskwierać. Większość trasy prowadzi po nieutwardzonej powierzchni - najlepiej więc przygotować się podobnie jak do typowego trekkingu górskiego.
Po dojściu do miasteczka Nocelle możemy zejść do Positano (do pokonania jest około 1500 schodów!) lub ewentualnie zjechać autobusem.
Więcej: Sentiero degli Dei (Ścieżka Bogów): jak pokonać słynny szlak?
Valle delle Ferriere (pol. Dolina Hut) to nazwa ciągnącej się za Amalfi doliny oraz popularnego szlaku w formie pętli (o długości około 5 km), który rozpoczyna się w Amalfi przy Muzeum Papieru (Museo della Carta). Pierwszy etap (na długim odcinku nieutwardzony) prowadzi wzdłuż biegu rzeki Canneto. Ozdobą tej części trasy są wodospady oraz ruiny średniowiecznych odlewni żelaza.
W pewnym momencie, przy dużej grupie ruin, szlak skręca w kierunku miasteczka Pontone, z którego wrócimy schodami do Amalfi. Ta część trasy prowadzi po wzniesieniu i zapewnia wspaniałe widoki na leżącą poniżej dolinę.
Na pokonanie całej pętli warto zaplanować od 3 do 4 godzin.
Szlak możemy przedłużyć na dwa sposoby. Jedną z opcji jest odwiedzenie obszaru chronionego rezerwatu przyrody Valle delle Ferriere (opisywaliśmy go we wcześniejszej części naszego artykułu). Znajduje się on kawałek za północnym krańcem szlaku.
Drugą z opcji jest zejście z miasteczka Pontone do ruin wieży Torre dello Ziro.
Więcej informacji o szlaku i jego rozszerzeniach przeczytacie w naszym artykule o Amalfi.
Ścieżka Cytryn łączy ze sobą miasteczka Maiori i Minori. Trasa ciągnie się wzdłuż sadów cytrusowych (stąd jej nazwa) oraz winnic. Szlak oferuje wiele wspaniałych widoków i nie należy do zatłoczonych - my na trasie spotkaliśmy zaledwie dwoje turystów.
Długość trasy to niecałe 3 km. Na spokojne jej pokonanie warto zaplanować około 90 minut. Szlak w całości prowadzi po utwardzonej ścieżce i należy do łatwych, choć potrafi też zmęczyć - całkowita różnica wysokości na trasie to około 130 m.
Szlak w Maiori rozpoczyna się przy kościele Parrocchia S. Maria A Mare. Przed wyruszeniem warto odwiedzić taras przed tą świątynią, który oferuje panoramiczny widok na miasteczko. Trasa kończy się w Minori przy ulicy Via Giovanni XXIII.
Alternatywą dla poruszania się zatłoczonymi autobusami pomiędzy Amalfi i Ravello jest spacer. Przy okazji możemy też odwiedzić niewielkie Atrani oraz Minori.
Trasa Amalfi - Atrani - Ravello - Minori może być świetnym pomysłem na spędzenie aktywnego dnia. Kolejność odwiedzanych miasteczek zależy od tego co chcemy zwiedzić (godziny otwarcia atrakcji) oraz zakwaterowania. Jeśli nocujemy po zachodniej stronie wybrzeża, to łatwiej nam jest zakończyć w Amalfi, skąd będziemy mieć bezpośredni autobus powrotny.
Trasa nie należy do bardzo długich, ale jest wymagająca. Ravello powstało na wzniesieniu leżącym ponad 350 m n.p.m. i chcąc dostać się na górę (lub z powrotem na dół) musimy pokonać niezliczoną ilość schodów. Na szczęście ścieżka prowadzą przez niewielkie osady, w których możemy złapać trochę cienia.
ZDJĘCIA: Spacer pomiędzy Minori i Maiori.
Trasa skład się z trzech odcinków:
Na trasie na pewno się wymęczycie, ale piesze zwiedzanie daje dużo satysfakcji oraz oferuje wiele niezapomnianych widoków. Nie zapomnijcie jednak o nakryciu głowy (to podstawa!), zapasach woda (możecie je uzupełniać w pitnych fontannach) oraz odpowiednich butach.
Ścieżka piesza pomiędzy Amalfi i Atrani ma długość około 800 m i pokonany ja w około 20 minut. Jest to dobra opcja dla turystów, którzy nie chcą lub nie mogą udawać się na długie spacery. Różnica wysokości nie jest tu duża, więc powinny dać radę pokonać ją nawet osoby w słabej formie fizycznej.
Z powrotem możemy wrócić tunelem w około 15 minut, ale pamiętajmy, że krótki odcinek tej trasy (od strony Atrani) prowadzi wzdłuż głównej drogi nr 163.
Mimo że cypel nazywany Punta Campanella leży już poza granicami Wybrzeża Amalfitańskiego, to uznaliśmy, że warto o nim wspomnieć. Jest to wysunięty najdalej na południowy-wschód fragment całego półwyspu, który ustanowiony został obszarem chronionym.
Miejsce to zyskało sławę już w starożytności. W czasach greckich istniała tu świątynia poświęcona Atenie (cały przylądek nazywano zresztą imieniem tej bogini), a w czasach rzymskich czczono tu Minerwę.
Wzdłuż wybrzeża, zaczynając od miasteczka Termini, ciągnie się przyjemna trasa piesza wzdłuż gajów oliwnych i ogrodów warzywnych. W pierwszą stronę prowadzi ona w dół i oferuje świetny widok na oddaloną o zaledwie 5 km wyspę Capri.
Trasa ta doprowadzi nas do południowo-wschodniego krańca półwyspu, gdzie zobaczymy ruiny saraceńskiej wieży oraz nieliczne pozostałości po antycznej świątyni. Długość szlaku to ponad 2 km w jedną stronę - na spacer w jedną stronę warto zaplanować około godziny. Trasa należy do prostych, ale jest dość pochyła.
Alternatywny szlak prowadzi przez wysokie na blisko 500 m wzniesienie Monte San Constanzo - wymaga on jednak więcej wysiłku oraz lepszej formy.
ZDJĘCIA: 1. Widok z Termini na wyspę Capri; 2. Spacer po Punta Campanella.
Wybrzeże Amalfitańskie nie należy może do rajów dla plażowiczów, ale w każdym nadmorskim miasteczku znajdziemy kawałek darmowej plaży. Nie warto jednak liczyć na to, że w szczycie sezonu uda nam się znaleźć miejsce ukryte przed innymi turystami. Nawet plaże dostępne wyłącznie od strony morza przyciągają do siebie wielu chętnych.
Niemal wszystkie plaże podzielone są na dwa obszary: płatny oraz darmowy. Ten pierwszy jest znacznie większy i szczelnie wypełniają go płatne leżaki oraz parasole. Tuż obok niego znajdziemy mniejszy ogólnodostępny fragment, na którym możemy rozłożyć się bez opłat (o ile znajdziemy miejsce).
W najpopularniejszych miasteczkach dominują plaże kamieniste, więc warto rozważyć zabranie ze sobą butów do wody. Plaże piaszczyste odnajdziemy na wschodniej części wybrzeża. W przypadku plaż leżących poza miasteczkami często prowadzą do nich schody. W wodzie dość szybko robi się też głęboko.
Planując plażowanie warto pamiętać o charakterystyce wybrzeża. Większość plaż ma za sobą wysokie klify, przez co są one dobrze nasłonecznione tylko w godzinach porannych. Później słońce skrywa się za wysokimi wzniesieniami. Stosunkowo długo światło słoneczne dociera do plaż w Amalfi, Arienzo (koło Positano), Maiori, Praiano (plaża Gavitella jest jedną z nielicznych plaż, z której widać zachód słońca) czy Vietri sul Mare.
Poniżej wypisaliśmy niektóre z plaż wartych uwagi:
Costiera Amalfitana może pochwalić się jedną z najbardziej malowniczo położonych dróg w całej Europie. Przez całe wybrzeże, wzdłuż klifów oraz położonych nad morzem miasteczek, ciągnie się słynna droga krajowa nr 163 (wł. Strada Statale 163).
Trasa jest krętą, wąska (zwłaszcza na odcinkach prowadzących przez miasteczka), i potrafi nieźle zakręcić w głowie. Oprócz aut przemierzają ją duże autokary, które raz na jakiś czas się wzajemnie przyblokują, tworząc przy tym długi korek.
Drogę nr 163 wytyczono w pierwszej połowie XIX wieku, kiedy nikt nie mógł przypuszczać, że w przyszłości wybrzeże zaczną odwiedzać takie tłumy. Nie ma co się oszukiwać - poruszanie się autem w szczycie sezonu turystycznego potrafi dać w kość.
Dużym problemem dla zwiedzających wybrzeże samochodem jest mała liczba miejsc parkingowych - a te które są, potrafią być ekstremalne drogie (jak w przypadku Positano). Alternatywą może być wypożyczenie skutera, który zaparkujemy niemal wszędzie, i nie będziemy musieli stresować się wąską jezdnią.
Jedynym miasteczkiem ze stacją kolejową jest leżące najbardziej na wschodzie Vietri sul Mare. Transport pomiędzy pozostałymi miasteczkami obsługiwany jest przez autobusy firmy SITA SUD.
Po wybrzeżu jeździ kilka linii, a ich punktem przecięcia jest Amalfi. Dwie główne trasy to: Amalfi - Salerno oraz Amalfi - Sorrento. Nie istnieje jedna linia, która przewiezie nas przez całe wybrzeże, np. z Positano do Maiori.
Przebieg trasy Amalfi - Salerno
Przebieg trasy Amalfi - Sorrento
Inna z popularnych linii kursuje pomiędzy Amalfi i Ravello (zahaczając o miasteczko Scala).
Rozkłady oraz listę wszystkich linii znajdziemy na oficjalnej stronie firmy SITA SUD. U góry trzeba wybrać region Campania i następnie kliknąć w Orari. Znacznie wygodniejszą alternatywą jest skorzystanie z aplikacji Moovit, która jest naszym stałym towarzyszem w podróżach po Włoszech.
Ceny biletów różnią się w zależności od trasy. Pamiętajmy jednak, że musimy zakupić je zanim wejdziemy do autobusu, ponieważ kierowcy nie prowadzą sprzedaży biletów na pokładzie. Bilety dostępne są w kioskach (z oznaczeniem T od tabaccherie) lub przy specjalnych stanowiskach w barach.
Uwaga! Przy niektórych przystankach nie znajdziemy żadnego punktu sprzedającego bilety. Najlepiej więc od razu zakupić bilet powrotny.
Dostępne są również bilety 24-godzinne:
bilet COSTIERASITA w cenie 10€ umożliwia podróże wszystkimi liniami obsługiwanymi przez firmę SITA,
bilet COSTIERASITA w cenie 12€ umożliwia podróże wszystkimi liniami obsługiwanymi przez firmę SITA oraz autobusami kursującymi po okolicy Positano (obsługiwanymi przez firmę Mobility Amalfi Coast).
Kilka praktycznych porad i wskazówek:
Przystanki są na żądanie, więc musimy powiadomić kierowcę chwilę wcześniej o chęci wysiadki - zazwyczaj kierowcy sami wykrzykują nazwy następnych przystanków, więc nie powinniśmy ich przegapić.
Nie zawsze uda nam się znaleźć miejsce siedzące, a w szczycie sezonu autobusy potrafią być na tyle przeładowane, że nie zatrzymują się już na przystankach pośrednich (o ile ktoś akurat nie wysiada).
Jeśli mamy taką możliwość, to nie zapomnijmy o zajęciu miejsca od strony morza - dzięki czemu będziemy podziwiać piękne krajobrazy zamiast skał.
Oprócz firmy SITA na wybrzeżu działa też przewoźnik Mobility Amalfi Coast, który obsługuje połączenia wokół Positano. Autobusem tej firmy dostaniemy się np. z Nocelle (punkt końcowy słynnej Ścieżki Bogów) do Positano. Aktualny rozkład jazdy publikowany jest na stronie fb przewoźnika.
Przejazdy autobusem są najtańszym sposobem na przemieszczanie się po wybrzeżu. Alternatywą dla nich w sezonie turystycznym (od kwietnia do października) są rejsy. Podróż morska jest droższa, ale jednocześnie oferuje unikalne widoki na wybrzeże.
Jednym z popularnych armatorów jest firma Travelmar, która obsługuje rejsy pomiędzy miastami: Amalfi, Positano, Maiori, Minori, Cetara oraz Salerno. Ceny zależą od typu statku oraz linii. Szczegółową rozpiskę znajdziecie tutaj.
Do Amalfi oraz Positano dopłyniemy też z Sorrento. Trasy te obsługują m.in. firmy NLG oraz Alicost.
Większość turystów dostaje się na wybrzeże przez Neapol. Z lotniska w Neapolu udajemy się na dworzec, skąd możemy dojechać do jednej z dwóch miejscowości: Sorrento lub Salerno, gdzie przesiadamy się w autobus firmy SITA lub na statek.
W przypadku Sorrento najtaniej jest skorzystać z kolejki podmiejskiej Circumvesuviana. Więcej szczegółów znajdziecie na końcu naszego artykułu Sorrento: atrakcje, plaże, zabytki. Co warto zwiedzić i zobaczyć?
Przystanek autobusowy firmy SITA znajduje się bezpośrednio przed dworcem w Sorrento. Bilety zakupimy w barze lub przy mobilnym stanowisku (wyłącznie w sezonie letnim i przy dobrej pogodzie) obok autobusów. ]]>
Wyspa w powszechnej świadomości kojarzona jest jako kurort wakacyjny. Jest to połowa prawdy. Faktem jest, że turystyczne nadmorskie miasteczka jako żywo przypominają estetyką Władysławowo, lecz większość Zákynthos pokrywają malownicze góry oraz rozległe gaje oliwne, a całe zachodnie i północne wybrzeże to wysokie i strome klify.
Wyspę po raz pierwszy miał zasiedlić Zakynthos, syn Dardanosa (mitologicznego potomka Zeusa oraz Elektry), i to właśnie od niego ma wywodzić się jej nazwa.
Wzmianka o wyspie pojawiła się w Iliadzie oraz Odysei Homera. W księdze drugiej Iliady, w katalogu okrętów, wypisane są jednostki wypływające z Zakynthos na wojnę z Troją. Tutejsze siły miały też wspomagać Ateńczyków w trakcie wyprawy sycylijskiej (V wiek p.n.e., wojna peloponeska), która zakończyła się katastrofą strony atakującej, a większość uczestników trafiła do jaskiniowyh lochów nieopodal miasta Syrakuzy.
Niestety, niewiele starożytnych śladów przetrwało do naszych czasów. W trakcie odkrywania wyspy próżno szukać stanowisk archeologicznych czy ruin świątyń. Najważniejszym dowodem na antyczną historię Zakynthos są groby z okresu mykeńskiego, które odnajdziemy we wschodniej części wyspy.
Pod koniec XV wieku wyspa znalazła się pod panowaniem Wenecjan, którzy przemianowali ją na Zante. Do dziś nazwy Zante oraz Zákynthos występują naprzemiennie. Włosi rządzili wyspą do końca XVIII wieku i odcisnęli duże piętno na jej architekturze. Nadali jej przydomek Fior di Levante, czyli kwiat wschodu, czym nawiązali do jej malowniczego krajobrazu.
Pierwsza połowa XIX wieku to rządy Brytyjczyków, którym mieszkańcy zawdzięczają skok cywilizacyjny oraz rozbudowę infrastruktury. Ostatecznie w 1864 roku prawa do wyspy wróciły do Grecji, która zdobyła niepodległość w 1821 roku.
ZDJĘCIA: Zamek wenecki - Zakinos.
Wyspa przeszła przez II wojnę światową bez szwanku i większych strat w ludziach. Okupacja włoska przypominała bardziej sielankę oraz biesiadę, niż terror znany z naszej części Europy.
Wspominając o okresie wojennym nie można pominąć faktu, że dzięki odwadze biskupa Chrysostomosa oraz burmistrza Loukasa Karrera udało się ocalić niemal całą lokalną ludność żydowską. W odpowiedzi na niemieckie żądanie przygotowania listy wszystkich Żydów zamieszkujących wyspę przekazali oni krótki dokument, w którym znalazły się jedynie ich własne nazwiska. Wszyscy żydowscy sąsiedzi zostali ukryci w górskich wioskach, gdzie w liczbie zbliżonej do 300 szczęśliwie przeżyli ten tragiczny okres. W tym samym czasie ponad 80% wszystkich greckich Żydów zamordowano lub zamęczono w obozach.
Kres historycznej zabudowy przypadł na sierpień 1953 roku. Seria następujących po sobie, przez kilka dni z rzędu, trzęsień ziemi niemal doszczętnie zniszczyła wszystkie budowle (przetrwało mniej niż 10% z nich). W trakcie wstrząsów mieszkańcy w popłochu uciekali z wyspy, porzucając swój cały dobytek. Kilkuset z nich zginęło w gruzach zawalonych domów.
Część budynków odbudowano w stylu weneckim, ale zgodnie ze specjalnym prawem budowlanym, które określa dopuszczalną wysokość oraz technologię, w jakiej mogą powstawać budynki mieszkalne.
Zakynthos to trzecia co do wielkości wyspa archipelagu Wysp Jońskich (większe są Kefalinia oraz Korfu). Ma 40 km długości i około 20 km szerokości. Zamieszkuje ją mniej więcej 40 000 mieszkańców, z których większość utrzymuje się z turystyki lub rolnictwa. Leży nieopodal wschodniego wybrzeża Półwyspu Peloponez, który jest dobrze widoczny z wielu miejsc.
Wyspa charakteryzuje się nietypową topografią - jej południowo-wschodnia część jest nizinna i posiada płaskie wybrzeże, podczas gdy reszta jest typowo górzysta. Część nizinna to obszar najbardziej turystyczny, pełen krzykliwych hoteli, sklepów oraz restauracji nastawionych na przyjezdnych. Mniej turystyczna i masowa jest górzysta północ, choć odwiedzając ją w sezonie letnim będziemy raz za razem mijać samochody kierujące się w stronę punktu widokowego na słynną Zatokę Wraku.
ZDJĘCIA: Monastyr św. Jerzego (Zakynthos)
W górach znajdziemy jedynie niewielkie wioski, gdzie mieszkańcy na co dzień parają się produkcją żywności (m.in. oliwy z oliwek, serów kozich, miodów czy win), a także bardziej tradycyjne tawerny, w których z pokolenia na pokolenie pracują całe rodziny.
Piaszczyste plaże są domeną południa (w tym górzystego półwyspu Vassilikos). Całe zachodnie i północne wybrzeże to wysokie klify z wąskimi zatoczkami, w którym powstały niewielkie kamieniste lub skaliste plaże.
Na całym krajobrazie wyspy dominują gaje oliwne oraz w mniejszym stopniu winnice. Co chwilę natrafimy też na dziko żyjące koty oraz typowe greckie zwierzęta hodowlane, czyli swobodnie spacerujące kozy. Wybierając się na Zakynthos w ciepły miesiąc i nocując bliżej zieleni powinniśmy być świadomi faktu, że w ciągu dnia czekać nas będą koncerty cykad, które odbywają się od wschodu aż do zachodu słońca.
Najbardziej znanymi mieszkańcami są żółwie morskie karetta (caretta caretta), które upodobały sobie tutejsze wody, a piaszczyste plaże Zakynthos służą im jako miejsce składania jaj. Tak zwane rejsy na żółwie są jedną z najpopularniejszych atrakcji, ponieważ każdy odwiedzający pragnie zobaczyć te przeurocze stworzenia. W tym miejscu warto podkreślić, że masowy napływ turystów doprowadził do powstania wielu firm oraz agencji turystycznych, których pracownicy na każdym rogu "polują" na turystów. Zanim zdecydujemy się na rejs lub wycieczkę powinniśmy dokładnie zweryfikować warunki, cenę oraz alternatywne opcje. Niektórzy naganiacze mijają się z prawdą i oszukują, żeby tylko złapać turystów.
W ostatnich latach wyspę nawiedzają pożary, które potrafią zablokować trasy dojazdowe do niektórych atrakcji, a nieopodal trasy prowadzącej do Zatoki Wraki coraz częściej profilaktycznie stoi wóz strażacki. Niestety, nie zawsze pojawiają się one z przyczyn naturalnych - prawdopodobnie za niektóre z nich odpowiadają ludzie, którzy chcą pozbyć się drzew i wznieść w ich miejsce hotele oraz kompleksy turystyczne.
ZDJĘCIA: Monastyr Eleftherotria - żeński klasztor na Zakynthos.
Wody wokół Zakynthos zamieszkuje żółw morski z gatunku karetta (caretta caretta), którego samice składają jaja na piaszczystych plażach na południu wyspy (m.in. Gerakas, Kalamani, Marathonissi). Należy on do dużych gadów - jego pancerz osiąga długość nawet 90 cm, a waga całkowita przekracza 100 kg. Na obszarze zatoki Laganas ustanowiono park narodowy, którego zadaniem jest ochrona tego gatunku.
Okres lęgowy żółwi karetta przypada na czerwiec, lipiec oraz sierpień, czyli szczyt sezonu turystycznego. Samice składają jaja raz na kilkanaście dni. W tym czasie plaże pozostają zamknięte od zmierzchu do świtu, a duża ich część jest stale wydzielona i niedostępna dla turystów. Złożone jaja pozostają w piasku przez dłuższy czas. Ekolodzy każdego ranka oznaczają miejsca nowych gniazd, których każdego roku pojawia się pomiędzy 1 a 2 tys.
Dla wielu turystów największą atrakcją Zakynthos jest możliwość zobaczenia tych uroczych stworzeń na własne oczy. Mając trochę szczęścia dojrzymy je nawet stojąc w porcie Sostis, ale największe szanse będziemy mieć w wodzie i trochę dalej od brzegu.
Większość turystów wybiera krótkie rejsy turystyczne. Firm oferujących możliwość zobaczenia żółwi jest kilka - ich stanowiska znajdziemy przy przystani Port Sostis. Do wyboru są duże statki turystyczne (tańsze) lub mniejsze łódki dla maksymalnie kilkunastu osób (droższe). Większość firm gwarantuje zwrot środków w przypadku braku zobaczenia żółwi, ale pamiętajmy, że warunek ten zostanie spełniony nawet jeśli na powierzchnię wyłoni się sam pancerz. Rejsy takie trwają kilkanaście minut.
Lepszą (choć dużo droższą) alternatywą jest wynajęcie prywatnej łódki - ze sternikiem lub bez. W takim wypadku możemy spędzić w wodzie nawet 2 czy 3 godziny, w tym czasie zwiększając swoje szanse na zobaczenie żółwia z bliska. Na żółwie możemy trafić niedaleko brzegu - np. tuż obok wysepki Cameo czy niedaleko linii brzegowej plaży Laganas.
Plaże na wyspie najłatwiej podzielić na piaszczyste i żwirowe. Pierwsze z nich występują na południu i na południowym-wschodzie, zwłaszcza na półwyspie Vasilikos.
Wśród najbardziej znanych plaż warto wymienić:
Więcej informacji o plażach na Zakynthos znajdziecie w naszym artykule Plaże na Zakynthos: najlepsze (i nie tylko) miejsca do plażowania, w którym opisaliśmy bardziej szczegółowo 12 wybranych miejsc do plażowania.
Wyspa oferuje przede wszystkim atrakcje naturalne: majestatyczne klify, punkty widokowe, formacje skalne czy malownicze zatoki. O wiele mniej jest muzeów czy typowych zabytków. Wśród nich wyróżniają się pojedyncze pozostałości po bytności weneckiej oraz monastyry (klasztory) i nieliczne kościoły.
Poniżej zebraliśmy wybrane atrakcje, razem z informacjami praktycznymi odnośnie dojazdu, oraz mapą.
Stolicą wyspy jest portowe miasto Zakynthos (pol. Zakintos), które leży na południowo-wschodnim wybrzeżu, u stóp wysokiego wzgórza. Na co dzień zamieszkuje je około 10 000 osób, czyli blisko 25% całej populacji wyspy.
Stolica została niemal całkowicie zrównana z ziemią w trakcie serii tragicznych trzęsień ziemi w 1953 roku. Przez kolejne dekady udało się ją co prawda odbudować, lecz na zawsze utraciła swój historyczny blask.
Z perspektywy turysty miasto Zakynthos nie oferuje zbyt wielu atrakcji i spokojnie zwiedzimy je w kilka godzin/pół dnia. Dużym problemem dla turystów przyjeżdżających samochodem może być znalezienie miejsca parkingowego - tych jest ciągły niedostatek i mieszkańcy parkują po prostu wzdłuż głównych ulic.
Niemal przez całą długość miasta ciągnie się przyjemna promenada.
Poniżej przedstawiliśmy wybrane atrakcje stolicy, na które warto zwrócić uwagę przygotowując plan zwiedzania.
Kościół św. Dionizosa (gr. Άγιος Διονύσιος)
Kościół pod wezwaniem patrona wyspy jest największą świątynia na całej wyspie. Jego znakiem rozpoznawczym jest wysoka (i niezależna) dzwonnica, która stoi naprzeciwko nabrzeża.
Świątynia przetrwała trzęsienie ziemi w 1953 roku, ale nie oznacza to wcale, że budowla ta jest wiekowa. Wręcz przeciwnie - wzniesiono ją dopiero w 1948 roku.
Jej wnętrze pełne jest malowideł, żyrandoli oraz bogatych zdobień. Warty dłuższej uwagi jest również pozłacany ikonostas.
Plac Solomosa (gr. Πλατεία Σολωμού)
Największy plac w mieście. Nazwano go na cześć lokalnego poety Dionysiosa Solomosa, twórcy greckiego hymnu. Plac otaczają ważne miejskie budynki - w tym Muzeum Bizantyjskie oraz historyczny kościół św. Mikołaja.
Na środku stoi pomnik Solomosa.
Kościół św. Mikołaja z Molos (gr. Εκκλησία Άγιος Νικόλαος του Μώλου)
Historia kościoła św. Mikołaja sięga 1561 roku. Wzniesiono go na zlecenie gildii marynarzy na niewielkiej wysepce, którą w późniejszych dekadach dołączono do miasta. Początkowo świątynia była o wiele mniejsza i została rozbudowana w stylu renesansowym na początku XVII wieku.
Kościół św. Mikołaja jest unikalnym przykładem weneckiej architektury. Mimo poważnych zniszczeń w trakcie trzęsienia ziemi udało się go odrestaurować do stanu zbliżonego do oryginału. Do kościoła przylega dzwonnica w stylu bizantyjskim. Budowla ta również ucierpiała w 1953 roku, lecz została odbudowana w znacznie skromniejszym kształcie. Oryginalnie miała 17 metrów wysokości i przypominała kształtem piramidę.
Wnętrze świątyni cechuje skromny wygląd, jakże różniący się od pełnego przepychu kościoła św. Dionizosa. W środku zobaczymy m.in. XVIII-wieczne ikony. Tuż obok wejścia stoi drzewo, pod konarami którego możemy skryć się przed słońcem.
Muzeum Bizantyjskie (gr. Βυζαντινό Μουσείο Ζακύνθου)
W podłużnym budynku przy placu Solomosa mieści się muzeum z kolekcją post-bizantyjskiej sztuki sakralnej. Na dwóch piętrach zebrano w nim obrazy, freski, ikonostasy oraz pojedyncze fragmenty rzeźby, które udało się uratować podczas trzęsienia ziemi w 1953 roku.
Jednym ze skarbów placówki jest wiernie oddany model miasta sprzed 1953 roku, który znajduje się w sali wejściowej (przy kasie biletowej). Bezpośrednio nad kasą biletową powieszono scenę procesji pędzla Yannakisa Koraisa, który wzorował się na obrazie Gentile Belliniego pt Procesja na placu św. Marka.
W kolejnych salach zobaczymy m.in. ikonostasy (czyli ściany oddzielające ołtarz od obszaru dla wiernych w kościołach prawosławnych), które charakteryzują się stylem weneckim i ich wzornictwo przypomina te znane z kościołów katolickich.
Na wystawie wywieszono również wiele obrazów oraz fresków lokalnych artystów. W przypadku większości z nich doskonale widać wpływ świata zachodu na sztukę Wysp Jońskich - przez chwilę możemy poczuć się tak, jakbyśmy odwiedzali muzeum diecezjalne w którymś z włoskich miast.
Plac św. Marka i Muzeum Dionysosa Solomosa (gr. Μουσείο Σολωμού & Επιφανών Ζακυνθίων)
Odchodząc kawałek od placu Solomosa trafimy na otoczony knajpkami plac św. Marka, przy którym stoi muzeum poświęcone Dionysosowi Solomosowi oraz innym ważnym mieszkańcom Zakynthos.
W środku zobaczymy m.in.: meble, dokumenty, obrazy, ubrania oraz inne pamiątki. W jednej z sal utworzono mauzoleum dwóch poetów - wspomnianego Solomosa oraz Andreasa Kalwosa, którego patriotyczna twórczość wspierała walczący o niepodległość ruch filhelleński.
Zamek wenecki (gr. Ενετικό Κάστρο Μπόχαλης)
Najważniejszym śladem po bogatej historii wyspy jest górujący nad miastem zamek, a raczej jego ruiny. Wznieśli go Wenecjanie na przełomie XV i XVI wieku (w miejsce zamku z okresu bizantyjskiego oraz prawdopodobnie antycznego akropolu), ale część budowli powstała już w okresie brytyjskim (m.in. koszary). Niestety, niewiele przetrwało z historycznych zabudowań - całość bardziej przypomina otoczony murami las sosnowy niż ufortyfikowaną twierdzę.
W trakcie zwiedzania zamku zobaczymy zaledwie pojedyncze zachowane budowle (m.in. więzienie z czasów weneckich) oraz wszechobecne ruiny i fundamenty (w tym podstawy kościołów z XII, XIV oraz XV w). Podczas przekraczania bramy warto zwrócić uwagę na umieszczonego na jej szczycie lwa św. Marka, symbol Wenecji.
Wejście jest biletowane. Zamek zwiedzamy samodzielnie. Największą trudnością jest samo wdrapanie się (przy palącym słońcu) z centrum Zakynthos na wysokie wzgórze. Na szczęście po przekroczeniu zamkowej bramy przez większość czasu będziemy znajdować w cieniu.
Jeden z bastionów, widoczny już z oddali dzięki greckiej fladze, pełni funkcje tarasu widokowego. Trudno o lepsze miejsce na obejrzenie stolicy oraz otaczającego ją krajobrazu.
Taras widokowy w miasteczku Bochali
Bezpośrednio nad stolicą w górę pnie się niewielkie miasteczko Bochali, które słynie z tarasu widokowego oferującego panoramiczny widok na okolicę i miasto Zakynthos.
Wzdłuż tarasu rozstawiono stoliki należące do okolicznych knajpek. Na jego końcu stoi kościół wraz z dzwonnicą.
Na miejsce dostaniemy się pieszo z centrum, ale w ciepły dzień może kosztować nas to trochę wysiłku.
Wzgórze Stranis (gr. Λόφος του Στράνη)
Mniej więcej kwadrans spaceru dzieli taras widokowy w miasteczku Bochali od wzgórza Stranis, na szczycie którego utworzono niewielki park pamięci. To właśnie tam poeta Dionisios Solomos miał napisać grecki hymn, o czym przypomina jego popiersie oraz płaskorzeźba na cokole reprezentująca wolność.
Na wzgórzu przygotowano kilka ławeczek, na których możemy odpocząć. Miejsce to nie oferuje jednak tak zachwycającego widoku jak opisany w poprzednim punkcie taras widokowy, ponieważ skierowane jest w stronę centrum wyspy.
Na szczyt wzgórza prowadzi przyjemna ścieżka wzdłuż drzew oliwnych.
Na szczycie mierzącej około 500 m góry Skopos stoi kościół otoczony ruinami klasztoru Panagia Skopiotissa (gr. Ιερά Μονή Παναγιά Σκοπιώτισσα), do którego dostaniemy się jedynie pieszo (chyba, że wypożyczyliśmy samochód terenowy). Na miejsce możemy dojść z dwóch stron: od wschodu ścieżką z miasteczka Argassi (po drodze miniemy ruiny bizantyjskiego kościoła św. Mikołaja) lub od zachodu trasą z miasteczka Kalamaki.
My ostatecznie nie podjęliśmy się wejścia odsłoniętą ścieżką przy temperaturze ponad 30 stopni, ale wędrówka na szczyt może być dobrym pomysłem na aktywny dzień poza sezonem letnim.
O plaży już wspomnieliśmy, ale dla większości turystów odwiedzających Zakynthos atrakcją numer jeden jest możliwość zobaczenia słynnej Zatoki Wraku z góry.
Zatoka Wraku znajduje się w północno-zachodnim krańcu wyspy. Dojazd jest typowy dla Zakynthos - ostatnia część trasy to kręta serpentyna. Na miejscu czekają na nas: niewielki taras widokowy, z którego nic jednak nie widać, oraz dziki szlak wzdłuż klifu, który oferuje znane z folderów reklamowych widoki.
Szlak nie należy co prawda do najtrudniejszych, ale warto mieć na sobie wygodne obuwie z utwardzoną podeszwą.
Więcej: Zatoka Wraku na Zakynthos: jak się do niej dostać?
Uwaga! Pamiętajmy, że nie ma możliwości przedostania się z punktu widokowego bezpośrednio na plaże. Dostęp na Plażę Wraku możliwy jest tylko od strony morza.
Po drodze do punktu widokowego na Zatokę Wraku warto podjechać do męskiego klasztoru św. Jerzego (gr. Μονή Αγίου Γεωργίου Κρημνών), którego historia sięga 1535 roku.
Wśród zabudowań wyróżnia się XVI-wieczna wieża obronna z okresu weneckiego, która chroniła zakonników przed atakami piratów, oraz kościół, którego wnętrze wypełnione jest nawiązaniami do postaci patrona klasztoru. Wejście na teren kompleksu jest darmowe.
Klasztor wciąż pełni swoją oryginalną funkcje. Na miejscu spotkamy zakonników, którzy sprzedają pamiątki oraz witają odwiedzających.
Po zwiedzeniu klasztoru możemy ruszyć kawałek na zachód, gdzie na wzniesieniu (z krzyżem) znajdziemy przyjemny punkt widokowy.
Przed klasztorem spotkaliśmy dwa osiołki. Niestety, ich łańcuch był bardzo krótki i widać było, że się męczyły...
Historia klasztoru Anafonitria (gr. Μονή Αναφωνήτριας Ζάκυνθος) sięga XV wieku. Miejsce to ma szczególne znaczenie dla rdzennych mieszkańców wyspy, ponieważ swoje ostatnie lata spędził w nim patron Zakynthos św. Dionizos. To właśnie tu miał on spotkać się z zabójca swojego brata, któremu udzielił schronienia i ostatecznie przebaczył. Przebaczenie jest głównym atrybutem Dionizosa w kościele prawosławnym.
Część zabudowy klasztoru przetrwała tragiczne trzęsienie ziemi z 1953 roku. Symbolem architektonicznym założenia jest kamienna dzwonnica. Masywna wieża wzniesiona na planie kwadratu była ważnym elementem systemu obronnego wyspy - w trakcie ataku piratów broniła dostępu do klasztoru oraz pozwała na komunikacje z innymi osadami.
Obecnie kompleks nie pełni już swojej oryginalnej funkcji i nie przebywają w nim zakonnicy. Kościół stał się kościołem parafialnym miasteczka Anafonitria, które w 1915 roku otrzymało swoją nazwę na cześć klasztoru. Największym skarbem świątyni jest ikona Matki Bożej, którą w 1453 roku cudownie uratowano i wywieziono z Konstantynopola po upadku miasta.
Żeński klasztor Eleftherotria (gr. Παναγία Ελευθερώτρια - Γυναικείο Μοναστήρι) powstał na wzniesieniu leżącym na trasie z nizinnego południa do górzystej części wyspy. Widoczny już z oddali kompleks powstał dopiero w 1962 roku, lecz jego wnętrza są interesującym przykładem sztuki neobizantyjskiej. Wnętrza kościoła oraz korytarza prowadzącego do ogrodu pełne są malowideł oraz mozaik, które kojarzą się z okresem wczesnochrześcijańskim.
Kościół przy klasztorze podzielony został na dwie części. W pierwszej z nich zobaczymy wspaniały ikonostas z XVI wieku. Był on elementem wyposażenia istniejącego wcześniej w tym miejscu kościoła, który został zniszczony w trakcie trzęsienia ziemi w 1953 roku. Największym skarbem drugiej sali jest ikona Matki Bożej z dzieciątkiem z pierwszej połowy XIX wieku, której kopie dostępne są w przyklasztornym sklepiku.
Będąc na miejscu warto zajrzeć do niewielkiego i wypełnionego roślinami ogrodu, który oferuje przyjemny widok na okolicę, a jego mieszkańcami są kolorowe papużki.
Uwaga! Chcąc wejść do klasztoru musimy być odpowiednio ubrani - musimy mieć zasłonięte nogi. Dotyczy to obu płci. Na miejscu dostępne są sukienki dla kobiet oraz pojedyncze spodnie do założenia dla mężczyzn.
Uwaga! Klasztor jest zamknięty od 12:00 do 16:00. [stan na lipiec 2020]
ZDJĘCIA: Widoki z miejsca postojowego przy klasztorze żeńskim (Monastyr Eleftherotria) - Zakynthos.
Górzysta północ wyspy charakteryzuje się wieloma rozproszonymi miasteczkami. Są one do siebie bardzo podobne i nie posiadają zbyt wielu zabytków czy atrakcji, a po tragicznym trzęsieniu niewiele w nich historycznych budynków. Najczęściej po prostu przez nie przejedziemy, zatrzymując się najwyżej na chwilę po coś do przekąszenia lub w celu zobaczenia kościoła albo dzwonnicy. Dużą atrakcją mogą być bardziej tradycyjne tawerny, z których część oferuje stoliki z przyjemnym widokiem.
Niektóre z miejscowości wartych uwagi:
ZDJĘCIA: 1. Kościół św. Mikołaja w miasteczku Koiliomenos; 2. Wolnostojąca dzwonnica w miasteczku Koiliomenos.
Exo Chora, gdzie przy głównym placu stoi wiekowe drzewo oliwne; generalnie cały końcowy odcinek trasy z Maires do Exo Chora to powykręcane, sędziwe drzewa.
Loucha - niewielka osada, w której zachowało się kilka tradycyjnych budynków z kamienia oraz wąskich brukowanych uliczek.
Mieszkańcy górzystej północy zajmują się przede wszystkim produkcją żywności: oliwy z oliwek, miodów, win czy serów. W sezonie letnim wystawiają oni swoje kramy w oczekiwaniu na turystów - trudno o miasteczko, w którym nie spotkamy choćby jednego sprzedawcy.
Nam szczególnie do gustu przypadły przysmaki sprzedawane w miasteczku Exo Chora przez małżeństwo prowadzące farmę Lekkas. Ich stoisko znajduje się naprzeciw wspomnianego wcześniej drzewa oliwnego. Trochę więcej napisaliśmy o nich w dalszej części artykułu, w sekcji Przysmaki Zakynthos.
Jednym z ukrytych sekretów zachodniej części wyspy jest stojąca na wzniesieniu ruina nazywana Torre Veneziana (pol. wieża wenecka), ze stóp której rozciąga się malowniczy widok na sąsiednie klify oraz formacje skalne.
Co ciekawe, konstrukcja ta nie pochodzi wcale z czasów weneckich - podczas II wojny światowej wznieśli ją okupujący Zakynthos Włosi i służyła im jako strażnica. Z budowli zachowały się mury oraz dwie wieżyczki, w których możemy skryć się przed palącym słońcem.
Do Torre Veneziana prowadzi kręta, lecz asfaltowa droga, której o dziwo nie było na naszej papierowej mapie. Trasa rozpoczyna się w opisanym już przez nas wcześniej miasteczku Exo Chora (tuż obok wiekowego drzewa oliwnego). Tak jak wspomnieliśmy na początku artykułu - obecność włoska w Grecji przypominała bardziej odwiedziny u rodziny niż krwawą okupację. Po przejściu na stronę aliantów Włosi musieli ewakuować się z Zakynthos, ale niektórzy z nich pozostali w Exo Chora i są przodkami niektórych mieszkańców miasteczka.
W latach 1971-1972 przeprowadzono prace archeologiczne na zachód od miasteczka Kampi. W ich trakcie odkryto niewielką nekropolię z okresu mykeńskiego, na którą składa się czternaście wydrążonych w skale wapiennej prostokątnych grobów. Tylko dwa z nich nie zostały wcześniej ograbione, ale artefakty w nich odnalezione (m.in. dzbanki i słoiki) pozwoliły na potwierdzenie hipotezy, że wyspa Zakynthos było zamieszkana już w epoce brązu.
Teren stanowiska archeologicznego znajduje się bezpośrednio przy drodze prowadzącej do krzyża na klifie Shiza. Po minięciu znaku informacyjnego (po lewej stronie) możemy podjechać jeszcze kawałek do niewielkiej zatoczki, przy której zaparkujemy samochód.
Stanowisko archeologiczne nie jest w żaden sposób zabezpieczone i warto uważać, żeby nie wpaść do któregoś z grobów. O historii tego miejsca opowiada jedynie jedna tablica informacyjna. Nie wystraszmy się też, gdy nagle znikąd wyskoczy… kot.
Po zwiedzeniu nekropolii możemy ruszyć dalej w kierunku wysokiego krzyża. Postawiono go w hołdzie ofiarom wojny domowej, która opanowała Grecję niedługo po zakończeniu II wojny światowej i kosztowała życie wielu mieszkańców. Przy krzyżu nie ma typowego punktu widokowego - możemy albo przejść kawałek na dziko, albo zająć stolik w sąsiedniej tawernie, która oferuje stoliki ze wspaniałym widokiem. Sami niestety nic tam nie zamawialiśmy i nie możemy ocenić jakości serwowanych dań.
Studnie Androniosa to jedno z bardziej nietypowych miejsc na wyspie. Po dojechaniu na miejsce czekać na nas będzie 11 studni (pochodzących z czasów weneckich), które znajdują się pośrodku rozległej winnicy. Nie jest co prawda atrakcja w stylu nie przegap, ale jeśli mamy więcej czasu i chcielibyśmy zobaczyć na własne oczy winorośle rosnące w pięknym otoczeniu przyrody, to warto tu podjechać.
Według lokalnej legendy studnie te powstały w trakcie potyczki lokalnego wodza Damianosa ze smokiem nazywanym Androniosem. Miało ich być dwanaście, tyle ile miesięcy w roku, a jedna z nich znajduje się pod ziemią.
Po drodze do studni miniemy jeden z najprzyjemniejszych punktów widokowych na wyspie - niewielki taras z kapliczką, drzewem oraz ławeczką. Samochód możemy zaparkować przy drodze, tuż za kapliczką znajdziemy szerszy kawałek pobocza.
Taras widokowy oferuje zapierający dech w piersiach widok na wybrzeże. Jeśli spojrzymy uważnie na północ to zobaczymy też otwartą z obu stron jaskinię Damianosa. Jaskinię również możemy odwiedzić, choć w środku nie jest ona zbyt zadbana.
Leżący na południowym zachodzie wyspy przylądek Keri to jedno z bardziej malowniczych miejsc na Zakynthos. Tutejszy krajobraz charakteryzuje się wysokimi klifami oraz monumentalnymi formacjami skalnymi, które niektórym czytelnikom mogą na myśl przywodzić wystające z morza skały sąsiadujące z włoską wyspą Capri.
ZDJĘCIA: 1. i 2. Widok na formację skalną (Przylądek Keri); 3. Widok na maszt największej greckiej flagi (Przylądek Keri).
Na miejscu czeka na nas kilka punktów widokowych, tawerna z cudownym widokiem oraz (jeśli mamy szczęście) możliwość zobaczenia największej na świecie greckiej flagi.
Pierwszy punkt widokowy, który wychodzi wprost na boczną część wspomnianych formacji skalnych, znajdziecie pod współrzędnymi 37.651415, 20.816451. Samochód możemy zaparkować na niewielkiej zatoczce (współrzędne: 37.655692, 20.810330). Następnie ruszamy niecały kilometr pieszo drogą szutrową i po około 10 minutach jesteśmy na miejscu.
Drugi punkt obserwacyjny, wychodzący wprost na słynne skały, znajdziecie w restauracji "Lighthouse". Część stolików oferuje panoramiczny widok, a do tego właściciele przygotowali dla gości wiszący taras widokowy. Mimo że restauracja ta nie należy do najtańszych, to jakość serwowanych potraw oraz trudny do opisania widok rekompensują zmniejszenie zawartości portfela. My możemy polecić grillowaną ośmiornicę (jedna z lepszych jaką jedliśmy) oraz tiramisu przygotowane z wykorzystaniem lokalnego sera. Deser jest mocno kremowy i zdecydowanie wart grzechu, a porcja należy do dużych.
Ciekawym atrybutem restauracji jest znajdująca się przy parkingu grecka flaga o rozmiarach 18,10x36,90 m, którą w 2007 roku wpisano na listę rekordów Guinnessa. Ufundowali ją właściciele restauracji. Niestety, podczas naszego pobytu nie była ona wywieszona.
Na wzniesieniu powyżej poziomu restauracji znajdziemy latarnię morską oraz niewielki bar. Podczas naszej wizyty bar był zamknięty, ale wystarczyło przejść kawałek na północ wzdłuż płotu, żeby odnaleźć świetny punkt widokowy na klify oraz turkusowe morze (współrzędne: 37.656221, 20.807666).
Uwaga! Dojazd do przylądka Keri ze stolicy nie należy do ciężkich, ale fragment od miasteczka Keri w stronę latarni jest stosunkowo wąski.
Położony w malowniczej zatoczce port Agios Nikolaos niemal każdego dnia wypełniony jest turystami. To właśnie z niego wyrusza najwięcej rejsów do słynnej Zatoki Wraku. Po dotarciu na miejsce nie powinniśmy mieć najmniejszego problemu ze znalezienie przewoźnika - już na rogatkach miasta, na środku ulicy, czyhają naganiacze. Warto jednak dokładnie zweryfikować ich ofertę - np. część z firm oferuje bardzo krótki rejs, a inne pozwalają na późniejszy powrót.
Agios Nikolaos to typowe miasteczko portowe, z jedną długą ulicą, przy której działają sklepy, knajpki oraz firmy oferujące rejsy turystyczne. Na miejscu znajdziemy też niewielką i kamienistą plażę.
Znakiem rozpoznawczym portu jest leżąca nieopodal wyspa, na której wypatrzymy ruiny zabudowań: wieży strażniczej, kościoła oraz klasztoru. Najłatwiej przyjrzeć się im podczas wypływania z portu.
Ze wspomnianego już portu Agios Nikolaos wyruszają również rejsy na sąsiednią wyspę Kefalinię (znaną lepiej jako Kefalonia), która może pochwalić się kilkoma niepowtarzalnymi atrakcjami, w tym jaskinią Melissani oraz plażą Myrtos.
Więcej: Kefalonia (Kefalinia): atrakcje, ciekawostki, mapa
Kefalinia jest większa niż Zakynthos i bardziej górzysta. Możemy wybrać się na nią sami (rejs z samochodem należy jednak do drogich i nie każda wypożyczalnia na to zezwala) lub z wycieczką zorganizowaną. Niestety, port dla statków przypływających z Zakynthos znajduje się daleko od głównych atrakcji większej sąsiadki i nie damy rady zwiedzić jej komunikacją publiczną.
W sezonie letnim odbywa się zaledwie kilka kursów pomiędzy Zakynthos i Kefalonią. Ich rozkład jest mało sprzyjający ambitnemu zwiedzaniu i pozwala spędzić na miejscu maksymalnie około 7 godzin. Lepszym rozwiązaniem może być zostanie na noc, dzięki czemu będziemy mogli zobaczyć więcej.
Wycieczki korzystają z usług tego samego przewoźnika co osoby prywatne. Z jednej strony jest to oczywiście wada, ponieważ mają one napięty harmonogram. Z drugiej jednak trudno nam wyobrazić sobie sytuacje, że osoba prywatna będzie w stanie samodzielnie lepiej wykorzystać ten krótki czas. Podsumowując - jeśli interesuje nas jednodniowy wypad na sąsiednią wyspę, to lepiej rozejrzeć się za wycieczką zorganizowaną. Przy dłuższym pobycie warto wziąć pod uwagę samodzielną wyprawę.
Blue Caves to grupa wyrzeźbionych w klifach jaskiń, które znajdują się w północnej części wschodniego wybrzeża. Bez problemu zobaczymy je od strony morza - praktycznie wszystkie firmy organizujące rejsy do Zatoki Wraku z portu Agios Nikolaos do nich podpływają. Niektóre z firm zatrzymują się przy nich na dłużej i umożliwiają turystom krótką kąpiel.
Do jednej z jaskiń można wpłynąć i niektóre firmy mają to w ofercie. Muszą to być jednak małe jednostki, ponieważ większy statek nie da rady dostać się do środka.
Przy Blue Caves znajduje się skalista plaża, na którą dostaniemy się schodami rozpoczynającymi się przy restauracji Potamitis Windmill.
ZDJĘCIA: Przylądek Skinari (Zakynthos) - widok z tawerny Potamitis Windmill
Przylądek Skinari to wysunięty najdalej na północ fragment wyspy. To właśnie tu znajduje się wspomniana w poprzednim punkcie tawerna oraz skalista plaża wychodząca bezpośrednio w stronę Blue Caves.
Tawerna Potamitis Windmill posiada kilka stolików ustawionych wprost w stronę wybrzeża. Symbolem tego miejsca są jednak dwa wiatraki - jeden ceglany, drugi biało-błękitny, które zamieniono na miejsca noclegowe. Przy tawernie znajdziemy duży parking.
Innymi atrakcjami są latarnia morska oraz możliwość podjechania do samego końca przylądka, gdzie znajdziemy niewielki port (ruszają z niego rejsy do Zatoki Wraku i Blue Caves, ceny są wyższe niż w Agios Nikolaos) oraz niezidentyfikowaną przez nas ruinę. Zaraz za nią odnajdziemy punkt widokowy na fragment północnego wybrzeża oraz leżącą naprzeciwko Kefalinię.
Na przylądek Skinari prowadzi krętą i stroma droga, która rozpoczyna się bezpośrednio za Agios Nikolaos.
ZDJĘCIA: Przylądek Skinari (Zakynthos) - widok podczas zejścia z tawerny Potamitis Windmill w stronę skalistej plaży przy Blue Caves.
Jednym z lepszych sposobów na zwiedzanie wyspy są rejsy turystyczne, podczas których zobaczymy formacje skalne oraz klify. Do wyboru mamy kilka wariantów, z których część opisaliśmy już wcześniej.
Z portów w Agios Nikolaos oraz przylądka Skinari ruszają rejsy w stronę Zatoki Wraku oraz jaskiń Blue Caves. Tutaj zmiennych jest kilka: długość pobytu na plaży w Zatoce Wraku, możliwość pływania przy Blue Caves, możliwość wpłynięcia do małej jaskini przy Blue Caves (tylko małe jednostki). Wszystkie z nich trwają kilka godzin (około 3-4).
Z portu Sostis popłyniemy "na żółwie", na wyspę Marathonisi oraz do jaskiń Keri. Tutaj również występuje kilka wariantów. Dostępne są np. tylko krótkie wypady na żółwie karetta, które trwają do 30 minut. Teoretycznie mamy gwarancje ich zobaczenia, ale wystarczy, że żółw wyłoni się na sekundę, i warunek uznany jest za spełniony. W przypadku wyspy Marathonisi jest często tak, że możemy zostać na niej jak długo chcemy, a na koniec wzywamy łódkę, która po nas wróci.
Ostatnią kwestią są jaskinie Keri, które leżą po zachodniej stronie wyspy. Tutaj warto uważać - niektóre z firm reklamują się słowem caves, ale chodzi im o jaskinie wyspy Marathonisi. Jeśli zależy nam na rejsie do jaskiń Keri powinnismy to zweryfikować. Rejsy na wyspę Marathonisi oraz na żółwie trwają około 3 godzin, wliczając w to czas spędzony na plaży.
Przy obu portach (Agios Nikolaos i Portu Sostis) działa kilka firm i w sezonie turystycznym trudno je przegapić.
Alternatywną opcją są długie rejsy (nazywane całodniowymi). Kilka firm w stolicy oferuje rejsy dookoła wyspy, podczas których za jednym razem zobaczymy wszystkie najważniejsze formacje skalne i miejsca.
ZDJĘCIA: Podczas rejsu na wyspę Marathonisi (Zakynthos).
W kilku miejscach na wyspie stworzono niewielkie darmowe muzea, w których wystawiono historyczne sprzęty wykorzystywane do wyciskania oliwy. Placówki te mają charakter reklamowy - sprzętów jest najczęściej niewiele, a głównym celem jest sprzedaż oliwy w sklepie przy muzeum.
Największą z placówek tego typu jest Olive Press Museum Zante firmy Aristeon. Na zewnątrz wystawiono kilka dużych maszyn z opisami po angielsku, pośród nich stoi też wiekowe drzewo oliwne. W środku zobaczymy współczesną tłocznię, z nowoczesnym osprzętem.
Miejsce to jest jednak nastawione na masowych turystów - co chwilę przyjeżdżają autokarowe wycieczki, a ceny produktów są wysokie. Zauważyliśmy, że w sklepie turystycznym nieopodal naszego noclegu oliwy tej firmy (o objętości 100 ml) były blisko połowę tańsze niż w sklepie w muzeum. Sami polecamy spróbować ich oliwę o smaku pomarańczowym, która charakteryzuje się bardzo przyjemnym, nieco słodkawym smakiem.
Odwiedzając Zakynthos warto spróbować niektórych produktów, które powstają na wyspie. Typowym wyrobem regionalnym jest oliwa z oliwek; dostępna także w wersjach smakowych: cytrynowej, pomarańczowej czy czosnkowej. Co warte podkreślenia - powstaje ona w sposób naturalny, a owoce dodawane są w trakcie tłoczenia.
Oprócz oliwy miejscowi rolnicy produkują również miód, ser feta (nie powinny nas więc dziwić wszechobecne kozy) czy wina. Praktycznie w każdym górskim miasteczku znajdziemy sklep lub stoisko któregoś z producentów.
My z naszej strony możemy polecić wyroby z farmy Lekkas. Jej właściciele (urocze małżeństwo) przez cały sezon letni prowadzą duże stoisko w miasteczku Exo Chora (naprzeciwko drzewa oliwnego). Są bardzo otwarci, znają język angielski, i z pasją opowiadają o swoich produktach i procesie produkcji (w tym tłoczenia oliwy). Można się od nich wiele dowiedzieć, próbując przy tym ich przysmaków.
Z naszej strony możemy polecić kilka produktów, które udało nam się skosztować, w tym: oliwę z oliwek, fetę (przechowywaną w oliwie), dżemy (zwłaszcza z dodatkiem czekolady), wino oraz anchois. To ostatnie jest jednak stosunkowo drogie i jeśli nie jesteście pewni, czy polubicie ten specyficzny smak, to warto spróbować przed zakupem.
Co ciekawe, poza sezonem właściciele wysyłają swoje produkty kurierem, w tym do Polski.
Ciekawym pomysłem na spędzenie gorącego popołudnia jest wybranie się do jednej z winnic. My odwiedziliśmy leżącą na południu wyspy winnicę Grampsas, gdzie organizowane są krótkie wycieczki z przewodnikiem w języku angielskim. Zwiedzanie jest darmowe i trwa dosłownie chwilę - celem wycieczki jest zachęcenie do zakupu produktów lub do wzięcia udziału w degustacji.
Degustacja organizowana jest w krytym ogródku z widokiem na winorośle i w bardzo przyjemnej atmosferze. Do wyboru mamy wersje z 4 lub 6 rodzajami wina. Do alkoholu podawany jest talerz smacznych przystawek. Cena degustacji to odpowiednio 5€ i 10€ od osoby. [stan na lipiec 2020] Na miejscu możemy zakupić również butelkę w cenie od około 10€ (jest kilka win w tej cenie) do ponad 20€.
Nam do gustu najbardziej przypadły półsłodkie Oinocence oraz słodkie wino dojrzewające Hlioy Fos.
Na poniższej mapie zebraliśmy wszystkie miejsca, które pojawiają się w artykule.
Jeśli wybieramy się na wyspę samodzielnie, to największym dylematem może stać się wybór miejsca noclegowego. My co prawda nie zaproponujemy Wam konkretnych obiektów, ale przedstawimy charakterystykę wybranych miejsc na wyspie.
Wiele osób zatrzymuje się w miasteczkach Laganas lub Argassi. Są to typowe kurorty turystyczne, w których nie znajdziemy nic lokalnego czy tradycyjnego. Laganas to Władysławowo na dopingu - pełno krzykliwych restauracji (niekoniecznie z tradycyjnym jedzeniem), dużych hoteli oraz sklepów sprzedających mydło i powidło. Dwie zalety to: bliskość do lotniska oraz dostęp do piaszczystej plaży, która nam jednak nie przypadła do gustu. Jeśli zapytamy mieszkańca Zakynthos co sądzi o Laganas, to co najwyżej przewróci oczami. Argassi to Laganas w miniaturze, z gorszą plażą i z trudniejszym dojazdem.
Najlepsze piaszczyste plaże (z wolno opadającym dnem) znajdują się na górzystym półwyspie Vasilikos. Obszar ten wyróżnia typowo wiejski krajobraz oraz bardziej sielski klimat, pełen gai oliwnych i zwierząt hodowlanych. Przy znalezieniu noclegu blisko którejś z popularnych plaż (np. Banana Beach) możemy dochodzić do niej pieszo. Nie powinniśmy też mieć problemu ze znalezieniem tradycyjnej tawerny w odległości spaceru (czasem długiego).
Najwieksza wada Vassilikos? Mimo teoretycznie bliskiej odległości od stolicy, to droga prowadzącą przez półwysep jest kręta, czasem stroma i przejazd nią zajmuje dużo czasu. Polscy przewodnicy czasem określają Vassilikos przydomkiem Alcatraz, ale dojazd (w porównaniu z poruszaniem się po górzystej północy) nie jest aż tak kłopotliwy.
Jeśli nie wypożyczamy samochodu, i nie chcemy korzystać ze zorganizowanych wycieczek, to dobrym pomysłem na nocleg może być stolica wyspy. Niestety, komunikacja publiczna nie jeździ za często - o czym dowiecie się więcej z kolejnej sekcji naszego artykułu.
Turyści, którzy chcieli by podzielić swój wyjazd pół na pół, czyli połowę czasu poświęcić na plażowanie, a drugą na zwiedzanie, mogą rozważyć nocleg w dwóch miejscach. Część plażową możemy spędzić na Vasilikos, a następnie przenieść się bliżej centrum wyspy, dzięki czemu nie będziemy musieli tyle czasu tracić w samochodzie.
Zakynthos nie posiada rozwiniętej siatki komunikacji publicznej. Lokalny przewoźnik KTEL Zakynthos obsługuje co prawda kilka linii, ale autobusy kursują rzadko, a do tego praktycznie wszystkie startują ze stolicy. Jeśli zatrzymaliśmy się gdzieś dalej, to zwiedzanie wyspy komunikacją publiczną jest praktycznie niemożliwe - kursów jest na tyle mało, że nie uda nam podróżować z przesiadkami.
Komunikacja może przydać się nam w przypadku dojazdu z lotniska (o ile przylatujemy rano - więcej: Lotnisko Zakynthos (ZTH): dojazd do stolicy i innych miejsc) lub dojazdu na chwilę do stolicy (albo krótkiego wypadu ze stolicy do któregoś z miejsc).
Pełną listę tras można znaleźć tutaj. Autobusy są nowoczesne i klimatyzowane. Bilet za przejazd kosztuje 1,70/1,80€ i zakupimy go u kierowcy. [stan na sierpień 2020]
Pozostają nam więc dwie możliwości zwiedzania wyspy: wzięcie udziału w zorganizowanej wycieczce lub wypożyczenie samochodu. My skupimy się na drugiej opcji.
Samochód możemy odebrać na lotnisku (ułatwi nam to dojazd do miejsca zakwaterowania) lub wypożyczyć w jednej lokalnych z firm, które działają w każdej większej miejscowości turystycznej. Drogi na Zakynthos są w większość utwardzone i w stosunkowo dobrym stanie, choć wybierając się na północ musimy liczyć się z krętymi serpentynami bez barierek, dziurami w nawierzchni, częstymi podjazdami oraz wąskimi uliczkami. Dla turystów znających Półwysep Bałkański warunki te nie będą nowością, ale osoby bez doświadczenia z greckimi górskimi drogami mogą początkowo trochę spocić się ze stresu.
Praktycznie na całej wyspie obowiązuje ograniczenie prędkości do 50 km/h, które gdzieniegdzie w miasteczkach czy na wysokich podjazdach zmniejszane jest do 30 km/h. Nie ma więc sensu wypożyczanie szybkiego samochodu, ponieważ nie ma nawet gdzie się rozpędzić (a do tego możemy trafić na policję i otrzymać mandat).
Naszym zdaniem najlepiej wypożyczyć jak najmniejsze auto z jak najmocniejszym silnikiem, żeby bez problemu podjeżdżać pod górki, i jednocześnie nie mieć problemu z pokonywaniem wąskich zakrętów. Po drodze widzieliśmy kilka większych pojazdów (najczęściej turystów przypływających promem z własnym autem), których kierowcy mieli duże problemy na krętych i wąskich dróżkach. Nie zdziwmy się też, gdy wprost pod koła wejdzie nam... koza.
Dużym problemem przy podróżowaniu samochodem są miejsca parkingowe. W miasteczkach wszyscy parkują wzdłuż ulic, analogicznie w przypadku popularnych plaż bez parkingów. Dla przykładu - w szczycie sezonu niemal cała (stroma) uliczka prowadzącą do plaży Porto Limnionas potrafi zostać zastawiona.
ZDJĘCIA: Zatoka / plaża Porto Limnionas (Zakynthos)
Zauważyliśmy, że wielu turystów wypożycza quady czy motocykle, i dojeżdża nimi w każdy zakątek wyspy. Tutaj niedogodnością może być jednak słońce i brak klimatyzacji.
Uwaga! Tankowanie w Grecji rzadko jest samoobsługowe. Nie zdziwmy się więc, gdy po dojechaniu na stacje podejdzie do nas pracownik, który naleje za nas zamówioną ilość paliwa.
ZDJĘCIA: Zatoka / plaża Porto Limnionas (Zakynthos)]]>
Kefalinia sąsiaduje z Itaką, mitologiczną ojczyzną Odyseusza. Obecnie część badaczy skłania się nawet ku tezie, że bohater Odysei Homera pochodził z Kefalonii i to właśnie tu znajdowały się jego pałace.
Kefalinia jest wyspą górzystą. Najwyższy jej szczyt, góra Ainos, wznosi się na wysokość 1628 m n.p.m. Wyspa może pochwalić się klifowym wybrzeżem oraz plażami z niezwykle malowniczą turkusową wodą. Jazda wzdłuż wybrzeża oferuje widoki nie do opisania, lecz jednocześnie może być stresująca dla osób niedoświadczonych w kierowaniu na takiej wysokości. Niedoświadczonych turystów najłatwiej poznać po tym, że jadą powoli niemal środkiem drogi.
ZDJĘCIA: Miasteczko Assos
Wyspa od połowy XV aż do końca XVIII wieku znajdowała się pod panowaniem weneckim. Niewiele zabudowań przetrwało jednak z tego okresu, gdyż niemal wszystkie budynki zawaliły się podczas serii tragicznych trzęsień ziemi w sierpniu 1953 roku.
Kefalinia skutecznie opiera się masowej turystyce. Mimo że jest dwukrotnie większa od Zakynthos, to mieszka tu mniej więcej tyle samo osób (około 40 000). Nie ma tu zbyt wielu hoteli, nie znajdziemy też typowo turystycznych i przaśnych kurortów wakacyjnych. Wyspa może być idealnym miejscem na aktywny wypoczynek (wiele tras spacerowych) z dala od tłumów. Pamiętajmy jednak, że najpopularniejsze atrakcje w sezonie letnim są oblegane.
Wyspa charakteryzuje się zielonym krajobrazem: wszechobecnymi drzewami, gajami oliwnymi, winnicami oraz wszechobecnymi i żyjącymi na pół dziko kozami, które wręcz uwielbiają wchodzić na drogę, gdy akurat samochód probuje przez nią przejechać. Mając trochę szczęścia możemy trafić też na dzikie mustangi, które żyją na zboczach góry Ainos. Inną lokalną ciekawostką jest fakt, że niektóre tutejsze kozy mają... złote zęby. No, może nie są one z czystego złota, ale dzięki glebie bogatej w metale nieorganiczne ich zęby nabierają koloru zbliżonego do sztabki złota.
ZDJĘCIA: Jaskinia Drogarati
W naszym artykule zebraliśmy tylko niewielką wycinek atrakcji całej wyspy, ponieważ zwiedzaliśmy ją w trakcie jednodniowego wypadu. Nasz tekst powinien jednak pomóc tym czytelnikom, którzy planują krótki wypad, a nie długie kefalońskie wakacje.
Największą atrakcją wyspy jest jaskinia Melissani, wewnątrz której znajduje się słynące z nietypowej właściwości jezioro - jest mieszanką słonej wody morskiej oraz słodkiej wody gruntowej. A skąd bierze się ten fenomen? Słona woda dostaje się do wnętrza przez znajdujące się po wschodniej stronie wyspy szczeliny (katavothres) , następnie wędruje przez dwa tygodnie, pod koniec łącząc się z wodą gruntową w jeziorach Melissani oraz nieodległym Karavomilos, żeby ostatecznie trafić znów do morza.
To, co jeszcze czyni jaskinię wyjątkową, to zawalony w trakcie trzęsienia ziemi strop, przez który do środka wpadają promienie słoneczne, nadając wodzie niepowtarzalny kolor. Najbardziej malowniczo jaskinia wygląda około południa, gdy słońce znajduje się bezpośrednio nad wlotem.
Jaskinię Melissani zwiedzamy w trakcie krótkiego (mniej niż 10 minut) rejsu. Jego organizacja nie każdemu przypadnie do gustu (jest to typowa masówka), ale widok wnętrza jaskini jest niepowtarzalny i wart oczekiwania w długiej kolejce.
Więcej: Jaskinia Melissani na Kefalonii: jedno z najbardziej malowniczych miejsc w Grecji
Drogarati to druga z jaskiń udostępnionych turystom. Nie znajdziemy w niej jeziora ani krętych tuneli - ma za to formę rozległej komnaty pełnej stalaktytów i stalagmitów (po bokach oraz na suficie). Miejsce to słynie ze swojej akustyki (można ją sprawdzić samemu), a czasami organizuje się tu nawet koncerty dla kilkuset widzów (występował w niej sam Luciano Pavarotti). Przykład można zobaczyć tutaj.
Jaskinia powstała 100 milionów lat temu, lecz odkryto ją całkiem niedawno - około 300 lat temu, gdy trzęsienie ziemi odsłoniło wejście. Dla turystów udostępniono ją w 1963 roku. W środku w oczy rzucają się niemal równo przycięte stalaktyty. Nie wiadomo jak do tego doszło, ale z dużą dozą prawdopodobieństwa można założyć, że ucięli je miejscowi.
Wnętrze jaskini zwiedzamy samodzielne. Na zejście na dół (do pokonania jest ponad 100 schodów) oraz przejście jej całej wystarczy nam spokojnie około 15-20 minut. Podczas zwiedzania warto uważać pod nogi - powierzchnia potrafi być wilgotna.
A czy warto wchodzić do środka? Cena nie należy do wysokich - dla osoby dorosłej wynosi 5€. [stan na sierpień 2020], choć dla wielu amatorów jaskiń nie będzie ona niczym niezwykłym. W Polsce, czy w innych miejscach Europy, bez problemu znajdziemy wiele większych. Naszym zdaniem warto jednak ją zwiedzić. Jaskinia Drogorati leży całkiem niedaleko Melissani.
Kefalonia może pochwalić się jedną z najbardziej malowniczych plaż w całej Grecji. Myrtos leży w małej i otoczonej wysokimi klifami zatoczce. Wyróżnia ją turkusowy kolor wody oraz malownicze położenie. Plaża słynie też z silnych fal, które mogą powalić nawet osobę dorosłą.
Wysoko nad poziomem morza, na drodze w kierunku miasteczka Assos, znajdziemy punkt widokowy, z którego obejrzymy plażę w całej okazałości.
Więcej: Myrtos, słynna plaża na Kefalonii
Myrtos jest najbardziej znaną z kefalońskich plaż, ale nie jedyną, która oferuje pastelowy kolor wody oraz piękny krajobraz. Innym przykładem jest znajdująca się w głębokiej zatoce plaża Antisamos.
Malownicze Assos jest jedną z perełek wyspy. Położone w urokliwej zatoczce miasteczko wyróżnia się pastelowymi kolorami domów, przepiękną turkusową barwą wody oraz nieco senną atmosferą. Pomimo zaledwie kilku uliczek miejsce to jest zdecydowanie warte odwiedzenia. W mieście znajdziemy dwie kamieniste plaże oraz kilka knajpek oraz tawern.
ZDJĘCIA: W drodze do Zamku Assos (Kefalonia).
Do Assos prowadzi krętą droga, na początku której znajdziemy punkt widokowy (współrzędne: 38.364279, 20.551175), z którego rozpościera się przepiękny widok na charakterystyczny górzysty półwysep leżący za miastem Assos oraz wysokie klify.
Uwaga! Przy punkcie widokowym nie ma żadnej zatoczki, a samochody oraz autobusy po prostu zatrzymują się tu na światłach awaryjnych.
Miasteczko Assos znajduje się dosłownie kawałek od plaży Myrtos.
Bezpośrednio za miasteczkiem Assos rozciąga się górzysty półwysep, na szczycie którego Wenecjanie zbudowali twierdzę nazywaną zamkiem Assos (gr. Κάστρο της Άσσου). Budowlę wzniesiono w XVI wieku. Jej głównym celem było wsparcie istniejącego już od kilku stuleci zamku św. Jerzego, który samodzielnie nie był w stanie obronić wyspy w przypadku tureckiego najazdu. Najważniejszym śladem po Wenecjanach jest ich symbol, lew św. Marka, który znajduje się nad główną bramą.
Zamek pełnił funkcję obronne również po nastaniu Brytyjczyków oraz po odzyskaniu przez Greków niepodległości. Po wojnie zamieniono go na więzienie. W jego murach przetrzymywano więźniów greckiej wojny domowej, która trwała pomiędzy 1946 a 1949 rokiem. Konflikt ten jest mało znany w Polsce, a sami Grecy niechętni do niego wracają. Bratobójcza walka kosztowała ich kraj blisko 70 000 ofiar.
Zamek otoczono długim murem, który przetrwał do naszych czasów w dobrym stanie. Niestety, zabudowa wewnątrz cytadeli została niemalże całkowicie zniszczona w trakcie trzęsień ziemi. Zachował się katolicki kościół, jeden z budynków oficerskich oraz ruiny pozostałych zabudowań.
Obecnie twierdza udostępniona jest zwiedzającym za darmo. Na teren zamku możemy wejść jedną z dwóch bram: główną wschodnią lub boczną zachodnią. Do bramy wschodniej prowadzi wybrukowana i szeroka ścieżka o stosunkowo delikatnej stromiźnie, którą pokonują ludzie w każdym wieku. Największym problemem w dostaniu się na szczyt może być gorąca grecka pogoda - większa część trasy jest odsłonięta, więc około 30-minutowy spacer z centrum Assos może nam dać się we znaki. Alternatywą do głównej ścieżki jest trasa boczna, która prowadzi przez krzaki i nierówne kamienie. Obie trasy są dobrze oznaczone i trudno je przegapić.
Nawet jeśli nie planujecie wchodzić na teren twierdzy, to warto podejść chociażby kawałek ścieżką w stronę bramy wschodniej - widoki w stronę miasteczka Assos są trudne do opisania.
Na jednym ze wzgórz w południowej części wyspy odnajdziemy ruiny weneckiego zamku św. Jerzego (gr. Κάστρο Αγίου Γεωργίου). Początki twierdzy sięgają XII wieku i okresu bizantyjskiego, ale obecny kształt nadali jej Wenecjanie w XVI wieku. W trakcie ich rządów zamek stanowił odrębne miasto i do 1757 roku pełnił nawet funkcję stolicy wyspy. Lokalizacja na wysokim wzniesieniu nie jest przypadkowa - Włosi bali się ataków piratów i chcieli jak najbardziej utrudnić im próby splądrowania wyspy.
Konstrukcja ucierpiała znacznie podczas tragicznego trzęsienia w 1953 roku. Obecnie stanowi trwałą ruinę i atrakcję turystyczną, którą możemy zwiedzić za darmo. Z zamku rozpościera się wspaniały widok na okolicę.
Stolicą Kefalonii jest miasteczko Argostoli (gr. Αργοστόλι). Nie ma w nim zbyt wielu atrakcji z kategorii nie przegap - ot typowe greckie miasteczko średniej wielkości, z promenadą oraz siatkowym układem ulic. Miasto powstało dopiero w 1757 roku, gdy Wenecjanie przestali obawiać się najazdów piratów i mogli bezpiecznie przenieść swoją administrację bliżej morza.
Dużą gratką (dla fanów architektury) może być kamienny most De Bosset z początków XIX wieku, który przerzucono nad zatoką. Jego całkowita długość to 689 m, co czyni go najdłuższym kamiennym mostem tego typu na świecie. Na niewielkiej wysepce przy moście stoi pamiątkowy obelisk, który wzniesiono jeszcze za czasów panowania brytyjskiego.
Czytelnicy posiadający więcej czasu oraz lubiący piesze wędrówki, a do tego zainteresowani antyczną historią Grecji, mogą mogą udać się na górujące nad miastem wzgórze, gdzie zachował się fragment murów cyklopowych z okresu VII wieku p.n.e. (współrzędne: 38.171160, 20.522287). Nie ma tego co prawda wiele, ale ich rozmiar pozwala uświadomić sobie, dlaczego dawniej uważano, że musieli wznosić je potężni cyklopi. Argostoli powstało w miejscu, gdzie znajdowało się Krani, jedno z czterech antycznych państw miast. Pozostałe to: Sami, Pale and Pronni.
Podczas spaceru wzdłuż promenady warto bacznie spoglądać na wodę. Nam co prawda nie udało się żadnego wypatrzyć, ale w sieci znajdziecie wiele zdjęć żółwi karetta (caretta caretta), które czasami podpływają blisko brzegu.
Św. Gerasimos jest patronem Kefalonii oraz osób z problemami psychicznymi. Pochodził on z arystokratycznej rodziny i podróżował po świecie szukając uświęconych miejsc (m.in. spędził ponad dekadę w Jerozolimie). Był szanowany również przez katolików. Ostatecznie w 1555 roku trafił na Kefalonię, gdzie pomagał wiernym z problemami mentalnymi.
Gerasimos po przyjeździe przez blisko sześć lat mieszkał i na stałe przebywał w jaskini. Trudno powiedzieć skąd taka decyzja - możliwe, że ascetyczny tryb życia miał mu pomóc w kontaktach z tymi, których chciał ratować. Duchowny zmarł 15 sierpnia 1579 roku. Jego ciało ekshumowano dwa razy - najpierw po dwóch latach, potem po kolejnych trzech. Ciało kapłana się nie rozłożyło, co zostało przez miejscowych uznane za dowód, że wszedł on w poczet świętych.
Relikwie Gerasimosa przechowywane się w kościele w klasztorze św. Gerasimosa. Cały kompleks jest stosunkowo nowy - poprzednie zabudowania zostały zniszczone w tragicznym trzęsieni ziemi w 1953 roku. Ciało Gerasimosa umieszczono w srebrnym sarkofagu. Święto Gerasimosa celebrowane jest 16 sierpnia. W tym dniu na wyspę przybywają tysiące wiernych z całego kraju i zagranicy.
Nierozłożone ciało Gerasimosa nie jest jednak największą religijną ciekawostką Kefalonii. Każdego roku, pomiędzy 6 a 15 sierpnia, na wyspie pojawiają się niewielkie węże, nazywane Wężami Matki Bożej. Ich znakiem rozpoznawczym jest charakterystyczny krzyż na głowie. Gady są przyjazne dla ludzi. Po wyjściu na powierzchnię zawijają się wokół ikon i mają podobno zbawienny wpływ na tych, którzy je dotkną. Wielu pątników przybywa na Kefalonię tylko po to, żeby dotknąć jednego z nich.
A skąd właściwie wzięły się kefalońskie węże? Tego nie wiadomo. Według tradycji pojawiły się one po raz pierwszy w 1705 roku w damskim klasztorze przy miasteczku Markopoulo. Wyspę nawiedzili wtedy piraci, którzy plądrowali wszystko na swojej drodze. Przerażone siostry zakonne modliły się o łaskę do Matki Bożej. Gdy piraci wkroczyli do klasztoru, mieli zostać wystraszeni przez wychodzące spod ziemi i pełzające w ich kierunku węże.
Od tamtego czasu gady podobno pojawiają się każdego roku, a ich brak ma zwiastować nieszczęście. Dotychczas nie wyszły tylko dwukrotnie: w 1940 roku (akurat wtedy Grecja została wciągnięta do wojny) oraz w 1953 roku (tragiczne trzęsienie ziemi).
Według miejscowych dawniej pojawiało się ich wiele, ale obecnie są to pojedyncze sztuki, które są bacznie wypatrywane przez mieszkańców. Kefalońskie węże możemy zobaczyć na filmach w serwisie YouTube (np. tutaj).
Na poniższej mapie zebraliśmy wszystkie miejsca, które pojawiają się w artykule.
Podczas pobytu na wyspie możemy spróbować typowo greckich przysmaków: oliwek, kozich serów, owoców morza. Pyszną lokalnym smakołykiem są mandoles, czyli karmelizowane migdały o kolorze czerwonym, które spotkamy na całej wyspie.
Kefalonia słynie również z produkcji win. Występują tu trzy odmiany winorośli: Robola, Mavrodaphne oraz Muscat. Dwie ostatnie spotkamy również w innych greckich regionach (Mavrodaphne kojarzone jest bardziej z Peloponez), ale odmiana Robola występuje tylko na Kefalonii i została sprowadzona na wyspę przez weneckich kupców wiele wieków temu.
Mając więcej czasu możemy wybrać się do jednej z winnic, gdzie organizowane są wycieczki oraz degustacje.
Sierpień 1953 roku przyniósł najtragiczniejsze chwile w historii wyspy. Seria trzęsień ziemi niemal w całości zniszczyła tutejszą zabudowę. Zginęło kilkuset mieszkańców, a tysiące emigrowało stąd na zawsze. W ich miejsce sprowadzono wielu przybyszów z zagranicy (m.in. z Albanii i innych państw bałkańskich).
Grecja została wciągnięta do wojny w 1940 roku. W nocy 28 października 1940 roku premier Joanis Metaksas otrzymał od ambasadora Włoch żądanie wyrażenia zgody na wkroczenie na ziemie greckie wojsk włoskich. Pochodzący z Itaki przywódca odpowiedział stanowczo, używając zaledwie jednego słowa - ochi - co po grecku oznacza po prostu nie, w efekcie czego siły Mussoliniego wdarły się do jego ojczyzny, rozpoczynając konflikt nazywany dziś wojną włosko-grecką. Odwaga premiera stała się symbolem greckiego ducha, a dzień 28 października ustanowiono świętem państwowym i jest uroczyście celebrowany.
ZDJĘCIA: Okolice Assos
Grecy ostatecznie nie sprostali najeźdźcom i musieli pogodzić się z wkroczeniem na ich terytorium wojsk okupacyjnych. Okupacja ta wyglądała jednak całkowicie inaczej niż w Polsce. Ludność włoska i grecka od zawsze miały się ku sobie, więc zwykli żołnierze czuli się w Grecji jak u siebie w domu - zamiast terroru były wspólne śpiewy i picie wina do późnych godzin nocnych.
ZDJĘCIA: Miasteczko Assos
Na Kefalonii przebywała w tym czasie dywizja dywizja Acqui, licząca około 10 000 żołnierzy. Ich sielanka trwała do września 1943 roku, gdy Włosi oficjalnie przeszli na stronę Aliantów. Wojska niemieckie podjęły decyzję o rozbrojeniu swoich dawnych sprzymierzeńców i zablokowaniu ich powrotu do domu. Dowództwo niemieckie obawiało się, że żołnierze zostaną wykorzystani w walce przeciwko nim.
ZDJĘCIA: Miasteczko Assos
Dowódcą sił włoskich był w tym czasie pro-niemiecki Antonio Gandin, który zasłużył się w walce na froncie wschodnim (otrzymał nawet krzyż żelazny). Był on w kropce - nie chciał zarówno walczyć z niedawnymi sojusznikami, jak i przeciwstawić się rozkazom własnego króla. Po serii tragicznych zdarzeń (w tym ostrzelaniu niemieckich statków), które doprowadziły do eskalacji napięcia, podjął niespotykaną decyzję - zorganizował pośród żołnierzy referendum z pytaniem o to, co robić: dołączyć do Niemców, poddać się, a może stawić im czoła. Wygrać miała ta trzecia opcja, która doprowadziła do krwawych starć. W walce zginęło około 1300 Włochów, a ponad 5000 zostało rozstrzelanych będąc już w niewoli. Blisko 3000 żołnierzy utopiło się podczas katastrofy statku przewożącego jeńców. O historii tej opowiada melodramat Kapitan Corelli.
ZDJĘCIA: Jaskinia Drogarati
Po tragicznym trzęsieniu ziemi w 1953 roku wiele z ciał pojawiło się na powierzchni. Zaskoczeni tym widokiem Grecy powiadomili o tym fakcie Włochów, którzy byli nie mniej zszokowani, nie zdając sobie sprawy z tego, co tak naprawdę wydarzyło się na wyspie. Rozpoczęto masowe ekshumacje, dzięki którym udało się pochować z honorami około 3000 żołnierzy, którzy spoczęli na cmentarzu wojennym w Bari.
Masakra w Kefalonii była jedną z największych zbrodni na jeńcach wojennych w czasach II wojny światowej i jednym z najważniejszych przykładów włoskiego oporu przeciw zbrodniczej machinie niemieckiej.
ZDJĘCIA: Jaskinia Drogarati]]>
Wymieniając najważniejsze atrakcje Słupska nie sposób nie wspomnieć o urokliwych muralach ozdabiających bramy i fasady starego miasta, a także o szlaku Niedźwiadków Szczęścia. Jego przejście może sprawić mnóstwo frajdy, i to nie tylko najmłodszym odwiedzającym.
Historia miasta rozpoczęła się w VIII wieku, kiedy na jednym z pagórków wzniesiono gród obronny. Powstał on na rozwidleniu rzeki Słupi, od której nota bene wywodzi się nazwa Słupsk. Twierdza ta istniała do XIII wieku i nie ma już po niej śladu. Prawdopodobnie znajdowała się w miejscu, gdzie stoi dziś kościół św. Ottona - nazwany tak na cześć Ottona z Bambergu, który przybył w 1124 roku na Pomorze Zachodnie z misją chrystianizacji tych ziem.
ZDJĘCIA: 1. mural; 2. Zamek Książąt Pomorskich; 3. Brama Młyńska.
Słupsk prawa miejskie (na prawie lubeckim) otrzymał z rąk księcia gdańskiego Świętopejka II w 1265 roku. Niedługo później powstały klasztory sióstr norbertanek oraz braci dominikanów. Po śmierci ostatniego księcia Pomorza Gdańskiego Mściwoja II w 1294 roku Słupsk na 14 lat włączono w granicach Rzeczypospolitej. W 1307 roku, w efekcie zdrady pomorskiego rodu Święców, władzę nad regionem przejęli Brandenburczycy, którzy w 1310 roku dokonali ponownej lokacji miasta. Zaledwie 7 lat później Słupsk znowu zmienił barwy narodowe, tym razem trafiając w ręce książąt zachodniompomorskich. Kolejne zmiany w tożsamości narodowej przyniósł mieszkańcom 1329 rok, kiedy to z powodu problemów finansowych miasto wydzierżawiono zakonowi krzyżackiemu na okres 12 lat.
Dług, korzystając z hojnego wsparcia ze strony mieszczan oraz najważniejszych miejskich możnych, wykupił książę Bogusław V. Ten sam władca w 1368 roku podarował miastu przywilej menniczy, który pozwolił na powstanie samodzielnego Księstwa Słupskiego (ze Słupskiem w roli książęcej rezydencji).
W 1525 roku w mieście wybuchły krwawe zamieszki religijne. Mieszkańcy popierający reformację rabowali i niszczyli świątynie katolickie, a księża i zakonnicy musieli pośpiesznie opuścić miasto.
W XVI wieku przy Wyspie Młyńskiej powstał Zamek Książąt Pomorskich, początkowo jako rezydencja obronna, a następnie renesansowa rezydencja.
ZDJĘCIA: 1. Rzeźba "Otwarta Głowa" - Jan Stanisław Wojchiechowski; 2. Pomnik Bogusława X Wielkiego przed Zamkiem Książąt Pomorskich.
Słupsk pozostawał pod rządami dynastii Gryfitów aż do upadku Księstwa Pomorskiego, które nastąpiło w efekcie wojny trzynastoletniej. Wschodnia część Pomorza Zachodniego, w tym Słupsk, przypadła Brandenburgii.
Od 1653 roku aż do zakończenia II wojny światowej miasto znajdowało się granicach niemieckich (pod nazwą Stolp).
Słupsk stał się miejscem krwawych zmagań w trakcie wojen napoleońskich. Siły polskie rozpoczęły oblężenie 18 lutego 1807 roku, ponosząc przy tym duże straty, ale ostatecznie zdobywając miasto . Krwawe walki toczyły się m.in. przy Bramie Młyńskiej. Tylko jeden z poległych Polaków znany jest z imienia i nazwiska, to Bonawentura Jezierski.
ZDJĘCIA: Widok na budynek z muralem przy Skwerze Pierwszych Słupczan.
W XIX wieku Słupsk stał się jednym z najbogatszym i najszybciej rozwijających się miast w regionie. W tym czasie powstawały fabryki, browary, prężnie działali też rzemieślnicy. O okresie rozkwitu przypominają neogotyckie budowle, takie jak nowy ratusz czy poczta.
Kres historycznej zabudowy przypadł na marzec 1945. Armia Czerwona bez większych skrupułów podpalała zabudowania na terenie starego miasta, efektem czego z powierzchni ziemi zniknęła większość zabytkowej tkanki miejskiej. Po wojnie miasto znalazło się w granicach Polski. Część budynków udało się odbudować, ale stare miasto na zawsze utraciło historyczny charakter.
Historyczna i turystyczna część Słupska jest na tyle niewielka, że spokojnie możemy poruszać się po niej jedynie pieszo.
W historycznym budynkach leżących w południowo-wschodniej części starego miasta powstało Muzeum Pomorza Środkowego, na które składają się dwie (oddzielnie biletowane) placówki:
Inną z płatnych atrakcji jest możliwość zwiedzenia ratusza z przewodnikiem. Podczas wycieczki wchodzi się na taras widokowy, z którego rozpościera się widok na miasto oraz okolicę.
Na zwiedzenie wszystkich najważniejszych zabytków i atrakcji Słupska najlepiej zaplanować cały dzień.
Jeśli przyjeżdżamy do Słupska samochodem, to wygodnie jest zostawić auto na rozległym parkingu przed ratuszem. Pamiętajmy tylko, że od poniedziałku do piątku w mieście funkcjonuje strefa płatnego parkowania. Więcej informacji znajdziecie tutaj.
Początki słupskiego zamku sięgają I połowy XIV wieku. Pierwszą budowlę o charakterze obronnym ufundował książę pomorski Bogusław X zwany Wielkim, którego pomnik stoi na zamkowym dziedzińcu. Pierwotna budowla była znacznie skromniejsza niż obecnie - składały się na nią jednopiętrowe skrzydło zamkowe oraz sąsiadująca z nim wieża.
Dopiero pod koniec stulecia, z inicjatywy księcia pomorskiego Jana Fryderyka (zwanego z kolei Mocnym), zamek rozbudowano o jeden poziom, jednocześnie przebudowując go na typowo renesansową rezydencję. Za projekt odpowiadał architekt Wilhelm Zachariasz Italus, który zasłynął przebudową zamku w Szczecinie.
W XVII wieku zamek spełniał funkcję rezydencji wdowiej. Najpierw przebywała w nim wdowa po Janie Fryderyku Erdmuta, a po jej śmierci do Słupska przeniosła się księżniczka Anna, ostatnia przedstawicielka dynastii Gryfitów.
Po śmierci Anny i jej dziedzica (syna Ernesta Bogusława) zamek trafił w ręce elektora brandenburskiego, w następstwie czego większość cennego wyposażenia wywieziono do Berlina. W kolejnych wiekach rezydencja stopniowo traciła na znaczeniu, ostatecznie pełniąc tak mało zaszczytne funkcje jak magazyn soli czy zboża.
Zamek Książąt Pomorskich znacznie ucierpiał w trakcie II wojny światowej. Pod koniec lat 50. rozpoczęła się trwająca do 1965 roku odbudowa obiektu. Niestety, wojny nie przetrwała żadna dokumentacja, na podstawie której można by odtworzyć szczegóły detali architektonicznych elewacji - z tego powodu odpowiedzialni za odbudowę musieli wzorować się na wspomnianym już zamku w Szczecinie.
Obecnie w zamkowych komnatach przechowywane są zabytki przedstawiające historię miasta oraz Pomorza Środkowego.
Wystawiana na zamku kolekcja Muzeum Pomorza Środkowego powinna zadowolić wszystkich turystów pragnących zanurzyć się w historii miasta oraz regionu. Wystawa regionalna zajmuje parter oraz pierwsze piętro. Drugie piętro skrywa z kolei niezwykle interesującą kolekcję... sztućców. Na spokojne zwiedzenie muzeum warto zaplanować przynajmniej 75-90 minut.
Na parterze przygotowano dwie wystawy. Pierwsza z nich nosi nazwę "Skarby Książąt Pomorskich". Dominują na niej obiekty pochówkowe ostatniej przedstawicielki rodu Gryfitów księżnej Anny de Croy oraz jej syna Ernesta Bogusława. Wśród eksponatów są m.in.: bogato zdobione cynowe sarkofagi, chorągwie pogrzebowe Anny czy ubrania oraz obiekty wyjęte z ich grobów.
W sali tej zobaczymy również srebrny ołtarz darłowski ze scenami biblijnymi fundacji księcia Filipa II oraz bogato zdobiony piec kaflowy.
Druga z wystaw skupia się na historii Słupska. Ekspozycję podzielono tematycznie, przedstawiając wiele aspektów funkcjonowania miasta: od obiektów sakralnych, przez rzemieślników i władze miejskie, aż po codzienne życie mieszkańców. Wystawa zaskakuje różnorodnością - wśród artefaktów zobaczymy m.in.: drewnianą rurę kanalizacyjną z XVI wieku, tarcze zegarowe ze starego ratusza, rzeźbę z nieistniejącej kaplicy św. Ducha czy statuty miejskie z pierwszej połowy XVII wieku. Wiele z obiektów nawiązuje do działających w mieście cechów. Wisienką na torcie jest kolekcja archiwalnych zdjęć i pocztówek.
Pierwsze piętro w całości zajmuje wystawa pt. Sztuka dawna Pomorza od XIV do XVIII wieku. Większość eksponatów pochodzi z terenów Pomorza Środkowa (z okolic Słupska, Darłowa, Koszalina czy Kołobrzegu). Niektóre z dzieł sztuki ściągano z zachodu - w przeszłości zdobiły one książęcą rezydencję oraz pałace arystokracji. Wiele z obiektów potrafi przyciągnąć uwagę na dłużej.
Podczas zwiedzania zobaczymy m.in.:
Szalenie ciekawa wystawa czeka na odwiedzających na drugim piętrze. W dwóch pomieszczeniach zaprezentowano tam kilkaset przykładów sztućców (łyżeczek, łyżek, widelców czy noży), które wyprodukowano w: niemieckich, polskich, francuskich czy angielskich wytwórniach. Każdy z obiektów był zazwyczaj powiązany z zaledwie jednym produktem - i przyznamy szczerze - zastosowania wielu z nich byśmy się w życiu nie domyślili!
Ostatnim elementem zwiedzania jest Sala Rycerska, we wnętrzu której zobaczymy gobeliny przedstawiające wydarzenia z historii Polski i Pomorza. Ich autorką jest Helena Gałkowska.
Z Sali Rycerskiej możemy przejść do pomieszczeń, w których organizowane są wystawy czasowe.
Zwiedzając zamek w sezonie letnim możemy wdrapać się na wieżę zamkową, ze szczytu której rozpościera się widok na okolicę. Wieża jest dodatkowo płatna.
Wejście na wieże znajduje się w Sali Rycerskiej. Do tarasu widokowego prowadzi 147 schodów.
Uwaga! Na czas pandemii koronawirusa wieża jest zamknięta.
Naprzeciwko zamku stoi wyjątkowy w skali Polski zabytek techniki - Młyn Zamkowy - będący jednym z najstarszych obiektów przemysłowych w Polsce. Budowlę wzniesiono w pierwszej połowie XIV wieku, na długo przed sąsiednim zamkiem. Młyn spełniał swoją pierwotne funkcję jeszcze w pierwszych latach po wojnie, gdy mielono w nim zboże na mąkę.
Co ciekawe, przez długi czas sądzono, że młyn powstał dopiero w XIX wieku. Dopiero po odkuciu elewacji odnaleziono fragmenty gotyckiej oraz renesansowej licówki, która zdradziła jego prawdziwy wiek. W latach 60. podjęto się ambitnego projektu przywrócenia młynowi historycznej formy.
Współcześnie w młynie mieści się oddział Muzeum Pomorze Środkowego (posiada wspólny bilet z Zamkiem Książąt Pomorskich). Na dwóch pierwszych poziomach znajduje się stała wystawa etnograficzna i ludowa, a na trzecim poziomie organizowane są wystawy czasowe.
Eksponaty podzielone są na dwie grupy. Pierwsza skupia się na dawnej ludności lokalnej (m.in. Kaszubach i Słowińcach), a druga na osadnikach przybyłych na Ziemię Słupską już po 1945 roku (m.in. z Kurpiów, Łowicza czy Wileńszczyzny).
Na zwiedzenie wystawy stałej wystarczy nam około 20 minut.
Po południowej stronie młyna prowadzi niezwykle urokliwy mosteczek.
Niektórych może zaskoczyć fakt, że to właśnie w Słupsku zobaczymy największą na świecie kolekcję prac malarskich i rysunkowych Stanisława Ignacego Witkiewicza, znanego lepiej jako Witkacy. Muzeum Pomorza Środkowego posiada w swoich zbiorach ponad 250 prac słynnego artysty.
A jak jego dzieła znalazły się na Pomorzu, skoro on sam prawdopodobnie nigdy nawet nie zajechał do Słupska? O wszystkim zadecydowało zrządzenie losu.
Wszystko zaczęło się w 1924 roku w Zakopanem, kiedy lekarz Teodor Białynicki-Birula poznał Witkacego. Panowie szybko złapali wspólny język i serdecznie się zaprzyjaźnili. Doktor zaczął gromadzić dzieła artysty, których zebrał ponad 100.
Jego zbiory odziedziczył syn, Michał Białynicki-Birula, który osiadł w Lęborku, mieście leżącym całkiem niedaleko Słupska. Wieść o kolekcji dotarła do Muzeum Pomorza Środkowego. W 1965 roku władze muzeum podjęły decyzję o wykupie składającej się ze 109 portretów kolekcji. Współcześnie trudno wyobrazić sobie zakup tak dużej liczby prac jakiegokolwiek popularnego artysty, ale pamiętajmy, że w tamtych czasach malarstwo Witkacego nie osiągnęło jeszcze apogeum popularności. Transakcja okazała się strzałem w dziesiątkę, a w następnej dekadzie udało się zdobyć kolejne dzieła słynnego portrecisty. Jednym ze sprzedających był dentysta Witkacego, który rozliczał się z nim barterem - zamiast gotówki przyjmował płatność w... portretach. Kolekcja muzeum sukcesywnie się powiększa - całkiem niedawno pięć dzieł podarował Maciej Witkiewicz, stryjeczny wnuk artysty.
Od 2019 roku obrazy Witkacego wystawiane są w specjalnie przystosowanym do tego budynku Białego Szpichlerza, o którym również warto napisać kilka słów. Budowla powstała w pierwszych dwóch dekadach XIX wieku, i jak na tamte czasy była jednym z największych i najnowocześniejszych magazynów w Słupsku. Szpichlerz aż do zakończenia II wojny światowej spełniał swoją pierwotną funkcje, a po 1945 rok wykorzystywano go do najróżniejszych celów - w tym jako tymczasowe więzienie. Budowlę w 2012 roku przejął samorząd wojewódzki i rozpoczął jej rewitalizację. Co warte pochwały - odrestaurowany budynek zachował swój industrialny charakter. Oficjalnie otwarcie muzeum nastąpiło 11 lipca 2019 roku.
Musimy przyznać, że Biały Szpichlerz zrobił na nas duże wrażenie. Wspaniale odrestaurowany budynek przemysłowy, nowoczesny sposób organizacji wystaw, przyjazna otoczka - wszystko to sprawia, że muzeum zwiedza się z przyjemnością.
Muzeum rozciąga się na 5 kondygnacjach. Nasze zwiedzanie rozpoczynamy od najwyższego poziomu, na którym przygotowano niewielką wystawę przybliżającą historię miasta oraz jego mieszkańców.
Następnie rozpoczyna się właściwa galeria sztuki. Zaczynamy od rozciągającej się na dwa piętra wystawy pt. W nawiązaniu do Witkacego. Ideą tej części muzeum jest zestawienie osiemnastu wybranych motywów z życia i twórczości Witkacego z pracami innych artystów. Na wystawie zobaczymy około 200 obrazów, rzeźb i innych dzieł plastycznych. Nam do gustu najbardziej przypadła część z plakatami, od której trudno nam było się oderwać. Jest to punkt obowiązkowy dla każdego, kto chciałby lepiej zrozumieć skąd wzięło się określenie polska szkoła plakatu.
Na wystawie zebrano dzieła artystów z różnych okresów i szkół. Są klasycy poprzedzający Witkacego (Zabójstwo biskupa Szczepanowskiego Jana Matejki i Stefan Czarnecki pod Kołdyngą Juliusza Kossaka), współcześni mu artyści oraz urodzeni już po jego śmierci. Wśród najbardziej znanych twórców możemy wymienić m.in.: Jacka Malczewskiego, Magdalenę Abakanowicz, Olgę Boznańską, Sławomira Mrożka (w kolekcji znajduje się jeden, dość zaskakujący rysunek) czy Wojciecha Weissa.
Dopiero na drugim piętrze trafimy na wystawę stałą z ponad 130 dziełami Witkacego ze wszystkich okresów jego twórczości. Dominują portrety, ale są też inne motywy, które wyszły spod pędzla artysty - w tym pejzaże oraz prace powstałe w trakcie jego podróży. Wystawę przemyślano tak, że chronologicznie prezentuje ewolucję działalności Witkacego. Kolekcję dopełniają rękopisy, listy oraz książki. Wartym uwagi eksponatem jest spisany regulamin studia portretowego, przy którym nietrudno uśmiechnąć się pod nosem.
Ostatnim etapem zwiedzania muzeum jest pierwsze piętro z przestrzenią zarezerwowaną na wystawy czasowe. W 2020 roku prezentowano tam ponad 100 prac Witkacego w ramach wystawy Witkacy inaczej.... Wśród obrazów dominowały portrety pastelowe. Interesująco przedstawiono wizje prac Witkacego, gdyby wyszły z ręki innych znanych artystów, np. Andy’ego Warhola.
Na spokojną wizytę w Białym Szpichlerzu warto zarezerwować przynajmniej 75 do 90 minut.
Z Białym Szpichlerzem sąsiaduje inny zabytkowy magazyn - Czerwony Szpichlerz, który wzniesiono na początku XX wieku z czerwonej cegły. Obiekt ten również został przejęty przez samorząd i po rewitalizacji będą się w nim mieścić biura muzeum oraz pracownia.
Średniowieczny Słupsk otoczony był pierścieniem murów obronnych, które dawały schronienie jego mieszkańcom. Dostęp do miasta możliwy był tylko przez jedną z bram (lub furt), z których dwie przetrwały do naszych czasów.
Najbardziej o średniowiecznej świetności miasta przypomina Brama Młyńska z XIV wieku, która stoi nieopodal Zamku Książąt Pomorskich, naprzeciwko młyna.
Budowla miała dużo szczęścia. Udało jej się przetrwać XIX-wieczne zmiany w krajobrazie Słupska, gdy rozbierano niepraktyczne już fortyfikacje. W tym czasie obudowano ją domami mieszkalnymi. Brama ucierpiała znacznie pod koniec II wojny światowej. W latach 70. udało się ją odbudować i przywrócić jej historyczny wygląd. Obecnie w jej wnętrzach mieści się pracownia konserwatorska.
Do bramy przylega współczesny budynek stylizowany na budowlę szachulcową (nazywany dworkiem), w którym mieści się dział biblioteczny oraz biura.
Naprzeciwko Bramy Młyńskiej stoi odnaleziony w 2016 roku głaz. Na kamieniu, z dwóch stron, wyryto malowidła oraz nazwy ulic (a także datę 1933). Po jednej stronie umieszczono lisa, a po drugiej trzy gęsi.
Datowany na XVIII wiek Spichlerz Richtera jest jednym ze skarbów słupskiej Wyspy Młyńskiej. Współcześnie mieści się w nim herbaciarnia z klimatycznym wystrojem, która oprócz szerokiego wachlarza herbat posiada w swojej ofercie również smakową (i nie tylko) kawę. Bezsprzecznie jest to idealne miejsce na chwilę wytchnienia oraz na krótki odpoczynek pomiędzy zwiedzaniem Zamku Książąt Pomorskich i Białego Szpichlerza.
Nie każdy zdaje sobie sprawę, że kraciasty budynek z muru pruskiego powstał w całkowicie innym miejscu. Zbudowano go przy ulicy Kopernika i pierwotnie pełnił funkcję magazynu. Na obecne miejsce, czyli na historyczny Rynek Rybacki, przeniesiono go dopiero w latach 90. poprzedniego stulecia.
Baszta powstała latach 1411-1415 jako część miejskich fortyfikacji i przez pierwsze dwa stulecia pełniła funkcje typowo obronne. Dopiero w XVII wieku zmieniono jej przeznaczenie, przebudowując na więzienie dla kobiet oskarżonych o czary. Pierwszymi skazanymi były dwórki księżnej Anny, Scholastyka i Runga. Ich proces odbył się w 1651 roku. Na podstawie dostępnych źródeł udało się ustalić, że w mieście zgładzono przynajmniej 18 domniemanych czarownic.
Najbardziej znaną słupską czarownicą jest Trina Papisten. Jej prawdziwe imię to Kathrin Zimmermann, a Papisten było jedynie złośliwym przydomkiem używanym w stosunku do katolików. Kobieta była prawdopodobnie Polką pochodzenia kaszubskiego, a na smierć skazał ją niemiecki sąd. Ostatecznie spłonęła na stosie w 1701 roku. Ostatnią ofiarą inkwizycji była Anna Kosbad z Rowów, którą zgładzono w 1714 roku.
Aż do II wojny światowej budowla pełniła najróżniejsze funkcje, w tym magazynu. W trakcie działań wojennych wewnętrzna część baszty została zniszczona - w dobrym stanie zachowała się jedynie zewnętrzna ściana. Zabytkowy budynek odbudowano w latach 70. z przeznaczeniem na galerię sztuki. Wewnętrzną ścianę budynku oszklono. Na szczycie baszty powiewa wiatrowskaz w kształcie czarownicy, przypominający o mrocznej historii tego miejsca.
Obecnie w budynku mieści się Bałtycka Galeria Sztuki Współczesnej, która organizuje wystawy czasowe. Oprócz wakacji (lipiec i sierpień) wejście do baszty jest darmowe. [stan na listopad 2020] Program galerii można znaleźć na tej stronie.
Naprzeciwko Zamku Książąt Pomorskich stoi gotycki kościół datowany na początek XV wieku. Świątynia do początków XVI wieku była kościołem klasztornym Dominikanów, którzy przybyli do Słupska niedługo po założeniu miasta w XIII wieku. Kres ich bytności przypadł na okres reformacji (1524 lub 1525 rok). Krwawe zamieszki religijne zmusiły zakonników do niezorganizowanej ucieczki z miasta. Należący do nich kościół został splądrowany i przez wiele dekad stał zrujnowany.
Świątynia odzyskała swoją dawną funkcję dopiero na początku XVII wieku. Dzięki staraniom księżnej Erdmuty, która zamieszkała w sąsiednim zamku, kościół przekształcono w kaplicę zamkową i przebudowano w stylu późnorenesansowym. Odbudowanej świątyni nadano wezwanie św. Jana, prawdopodobnie na część małżonka Erdmuty, księcia Jana Fryderyka.
W świątyni zachowało się kilka wartych uwagi zabytków: płyty nagrobne przedstawicieli rodu Gryfitów (w tym epitafium ostatniej przedstawicielki rodu księżnej Anny), ołtarz główny ufundowany przez księżną Erdmutę czy zachowane w stanie oryginalnym barokowe organy.
Wspomniana już księżna Anna, ostatnia z rodu Gryfitów, została pochowana razem z synem Ernestem Bogusławem w krypcie pod ołtarzem. Ich bogato zdobione nagrobki zobaczymy na parterze muzeum w Zamku Książąt Pomorskich.
W 1325 roku rozpoczęto budowę murów obronnych, które miały zastąpić łatwą do sforsowania drewnianą palisadę. Po wzniesieniu fortyfikacji do miasta można było dostać się tylko jedną z czterech bram (Nową, Młyńską, Holsteinów, Kowalską) lub jedną z furt (Sowia, Mnisia). Niemal do końca XVII wieku każde z wejść zamykano na noc. Fortyfikacje straciły na znaczeniu dopiero po rozrośnięciu się miasta poza obręb murów.
Fragmenty średniowiecznych fortyfikacji przetrwały do naszych czasów. O trzech najbardziej imponujących pozostałościach (Brama Młyńska, Nowa Brama oraz Baszta Czarownic) napisaliśmy w oddzielnych punktach. Oprócz nich przetrwały m.in.:
Słupski ratusz jest jedną z najbardziej imponujących budowli tego typu w naszym kraju. Wyróżnia się zarówno monumentalnym rozmiarem, jak i mnogością zdobień. Budowla powstała na przełomie XIX i XX wieku w stylu neogotyckim. Budynek do użytku oddano w 1901 roku. W tym samym czasie wzniesiono zabytkowe ogrodzenie.
Obecny ratusz powstał poza murami średniowiecznego miasta. Wcześniejszy stary ratusz stał pośrodku głównego rynku (współcześnie Stary Rynek). Rozebrano go na początku XX wieku, a część środków potrzebnych do przeprowadzenia rozbiórki wyłożyli miejscowi kupcy, którzy potrzebowali większej przestrzeni handlowej.
W trakcie demontażu uratowano część zabytkowych elementów oraz obiektów. Niektóre z nich, jak tarcze zegarowe, można zobaczyć w opisywanym przez nas wcześniej muzeum w Zamku Książąt Pomorskich.
Ratusz jest możliwy do zwiedzenia w trakcie wycieczki z przewodnikiem, którą najlepiej zarezerwować wcześniej kontaktując się z Centrum Informacji Turystycznej. W trakcie zwiedzania wejdziemy na taras widokowy, z którego rozpościera się widok w kierunku starego miasta.
Wycieczki organizowane są w dni powszednie i soboty o każdej pełnej godzinie. Od poniedziałku do piątku od 10:00 do 15:00, a w soboty od 10:00 - 14:00 (ostatnie wejście). Koszt biletu to 5 zł dla dorosłych (3 zł ulgowy). [stan na październik 2020]
Bez wątpienia najbardziej charakterystycznym symbolem Słupska jest niedźwiadek. Aż w kilkunastu punktach na terenie miasta możemy natrafić na pomalowanego misia. Każdego z nich pokrywa inny motyw: czasami jest to nawiązanie do postaci (niedźwiadek w stylu witkacowskim), innymi razem do regionu (niedźwiadek w stylu kaszubskim), a czasami do lokalizacji (niedźwiadek, który dużo czyta lub lubi pizzę).
A dlaczego akurat niedźwiadek? Chcąc poznać odpowiedź na to pytanie musimy cofnąć się w czasie do 1887 roku, kiedy to podczas kopania torfu odnaleziono niewielką figurkę przedstawiającą bursztynowego niedźwiadka. Okazało się, że jest to amulet sprzed około 3700 lat, który należał prawdopodobnie do łowcy niedźwiedzi. Od tego czasu niedźwiadek stał się jednym z symboli miasta, a od 2017 roku jego odlewy ozdabiają ulice Słupska. Kopię słynnego amuletu możemy zobaczyć w trakcie wycieczki po ratuszu.
Podążanie Szlakiem Słupskiego Niedźwiadka Szczęścia może być przyjemną atrakcją zarówno dla młodszych, jak i starszych odwiedzających. Nawet jeśli nie będziemy poszukiwać pomalowanych rzeźb z mapą w ręce, to na pewno wpadniemy na kilka z nich zupełnym przypadkiem.
Niektóre z niedźwiadków szczęścia:
Przy każdej z rzeźb umieszczono tablicę informacyjną.
Mapę ze wszystkimi niedźwiadkami otrzymamy w punkcie informacji turystycznej.
Zapewne niewielu turystów wie, że w Słupsku urodził się awangardowy artysta żydowskiego pochodzenia Otto Freundlich. Jego prace wystawiane są w kilku najważniejszych muzeach sztuki na świecie (m.in. w paryskim Centre Georges Pompidou czy w nowojorskim Museum of Modern Art). Spod ręki artysty wyszło około 550 dzieł, z których tylko niewielka część przetrwała do naszych czasów. Po dojściu do władzy nazistów Freundlicha potępiono, a wiele z jego prac zniszczono. Aż do 1943 roku udało mu się ukrywać we Francji, lecz ostatecznie został odnaleziony i przewieziony do obozu na Majdanku, gdzie zmarł 9 marca.
Jedną z wizji artysty było stworzenie dwóch ciągów rzeźb (wysokich i widocznych z oddali monumentów), które miały połączyć Zachód ze Wschodem i Północ z Południem. Projektu tego nie udało mu się zrealizować, ale dzięki staraniom stowarzyszenia Europejska Droga Rzeźb Pokoju znalazł on swoich kontynuatorów. Jedna z rzeźb (Otwarta Głowa autorstwa Jana Stanisława Wojciechowskiego) stoi w Słupsku, bezpośrednio za ratuszem. Jest ona znacznie mniejsza niż planowane przez Friedricha 20 metrowe monumenty.
Nieopodal ratusza skrywa się skwer im. Pierwszych Słupszczan, jeden z największych sekretów miasta. Ozdobą placu jest przepiękny mural pokrywający sąsiadujące ze sobą budynki, który w niesamowicie żywiołowy sposób przedstawia tętniącą życiem ulicę z elementami architektury Słupska. Wśród postaci (m.in. rycerzy czy mieszkańców spędzających błogo czas w kawiarni) możemy wypatrzyć osoby związane z miastem, m.in.: Jerzego Waldorffa (krytyka muzycznego), Witkacego czy Heinricha von Stephana (urodzonego w Słupsku pomysłodawcę kartki pocztowej).
Na środku placu ustawiono rzeźbę dłuta niemieckiego rzeźbiarza Fritza Klimscha. Dzieło o nazwie Upokorzony sprowadziła do Domnicy w 1919 roku rodzina von Gamp. Pierwotnie praca ozdabiała pomnik nagrobny ku czci poległych w I wojnie światowej członków rodu. Symbolika rzeźby jest nad wyraz czytelna - skulony, klęczący na jednym kolanie mężczyzna przypomina o klęsce oraz postanowieniach traktatu wersalskiego, który w świadomości niemieckiej upokorzył ich naród. Po zakończeniu II wojny światowej nagrobek stopniowo popadał w zapomnienie i niszczał. Zabytkiem zainteresowali się historycy sztuki, którzy w latach 70. przewieźli go do Słupska i odrestaurowali.
Będąc na miejscu nie przegapmy muralu przedstawiającego urodzonego w Słupsku artystę Otto Freundlicha, który znajduje się nad przejściem podziemnym.
Nowa Brama jest jednym z dwóch zachowanych punktów wjazdowych do średniowiecznego Słupska. Budowla powstała pod koniec XIV wieku w stylu gotyckim. W XVI wieku ozdobiono ją barokowym hełmem. Przez bramę do miasta wkraczali przybywający od strony Szczecina. W późniejszych wiekach konstrukcja służyła m.in. jako więzienie.
Współcześnie gotycki łuk bramny jest zabudowany, a w środku mieści się klimatyczna Galeria Sztuki Współczesnej (sklep).
Z Nową Bramą sąsiaduje historyczny dom towarowy "Słowiniec" z początków XX wieku, który w latach swojej świetności uchodził za synonim luksusu. Budowla w ostatnich latach została gruntownie zmodernizowana i znów jest jedną z wizytówek miasta. W budynku znajduje się zabytkowa winda (jedna z najstarszych działających drewnianych wind w Europie), ale niestety nie jest ona dostępna dla turystów.
Warto jednak zajrzeć do mieszczącego się w budynku banku, w którym zobaczymy wyremontowany korytarz i wnętrze. Na ścianach wiszą grafiki oraz zdjęcia starego Słupska.
Stojący pośrodku deptaka tramwaj przypomina o tym, że od 1910 do 1959 roku pod gotyckim łukiem Nowej Bramy i przez ulicę Nowobramskiej przebiegała linia tramwajowa.
We wnętrzu pojazdu utworzono Przystanek Ceramikarnia. W środku dowiemy się więcej o historii miasta oraz zakupimy wyroby lokalnej pracowni ceramicznej. W sezonie zimowym tramwaj otwarty był w weekendy od 11:00 do 17:00 [stan na listopad 2020].
Kościół Mariacki (kościół farny pw. NMP Królowej Różańca Świętego) powstał w pierwszej połowie XIV wieku. Budowla w swojej historii była niszczona i kilkukrotnie przebudowywana. W XIX wieku usunięto z niej nowożytne dekoracje i prawie wszystkie dobudowane elementy, przywracając jej oryginalną gotycką bryłę. Wyjątek stanowi barokowy hełm wieży (zniszczony podczas II wojny światowej i odbudowany dopiero w 2004 roku).
Niestety, oryginalne wnętrze świątyni nie przetrwało do naszych czasów. Większość średniowiecznego wyposażenia zniszczono w trakcie zamieszek luterańskich w 1525 roku.
Do kościoła przylega wysoka wieża, która odchylona jest od pionu o 89 centymetrów. Krzywiznę dobrze widać spoglądając z okolicy zbiegu ulic Łukasiewicza i Mikołajskiej.
Jeśli spojrzymy z kolei na współczesne bloki stojące bezpośrednio za świątynią, to zauważymy, że ich zwieńczenia wzorowane są na architekturze historycznej.
Słupsk już w latach 70. zasłynął z imponujących murali (reprodukcji obrazów oraz dzieł sztuki), które ozdabiały szare na co dzień bloki. Do tradycji tej powrócono w 2015 roku, rozpoczynając ambitny projekt pokrywania ścian i przejść muralami nawiązującymi w różnorodny sposób do dziejów miasta oraz ważnych wydarzeń.
Jedne z piękniejszych malowideł odnajdziemy w przejściu pomiędzy ulicami Nowobramską i gen. Józefa Bema (na wysokości kościoła Mariackiego). Praca w całości nawiązuje do Teatru Lalki "Tęcza" - prezentując nie tylko głównych "aktorów", ale również rzemieślników niezbędnych do przygotowania przedstawienia.
Nie mniej imponujący mural, tym razem pokrywający całą ścianę budynku, zobaczymy na wschodnim krańcu wspomnianej już ulicy gen. Józefa Bema. Przedstawia on rudowłosą kobietę, z rozwianymi włosami, obejmującą Basztę Czarownic. W dolnej części dzieła artyści (przy malowaniu muralu pracowało ponad 20 osób!) uwiecznili najbardziej charakterystyczne zabytki miasta.
Inny z murali w bramie znajduje się w przejściu pomiędzy ulicami gen. Józefa Bema i Ludwika Zamenhofa - malowidło w całości nawiązuje do muzyki.
Chcąc odnaleźć więcej murali wystarczy po prostu spacerować ulicami Słupska. Dotychczas powstało blisko 40 prac (liczba ta wciąż rośnie) i w trakcie zwiedzania trudno nie natrafić na przynajmniej kilka z nich, zwłaszcza oddalając się trochę od głównego szlaku.
Olbrzymi wkład w rozwój współczesnego systemu pocztowego miał rodowity słupczanin Heinrich von Stephan, który zajmował tekę ministra poczty Cesarstwa Niemieckiego. Bez większej przesady można by go nawet nazwać twórcą nowoczesnego systemu pocztowego, ponieważ to właśnie on opracował jego założenia, na podstawie których powołano Światowy Związek Pocztowy.
Inną z inicjatyw Stephan’a był projekt budowy dwóch tysięcy gmachów pocztowych na terenie Niemiec. Jeden z nich powstał też w Słupsku - jest to neogotycki budynek z 1879 roku, stojący tuż obok kościoła Mariackiego.
Stephan zasłynął również jako pomysłodawca karty pocztowej. Idea ta nie do końca przypadła do gustu władzom niemieckim, które zarzuciły rozwiązaniu słupczanina naruszanie zasady tajności korespondencji. Opieszałość Niemców wykorzystała Austria, która jako pierwsza wprowadziła kartę pocztową do obiegu.
Już od czasów średniowiecza Stary Rynek stanowił centralny punkt miasta. Kwitł na nim handel, do 1902 roku w jego centralnej części stał ratusz, a cały plac otaczały pięknie zdobione kamienice ze sklepami w części parterowej.
Niejednokrotnie na przestrzeni wieków zabudowania przy rynku niszczyły pożary, lecz za każdym razem je odbudowywano. Ostateczny kres historycznej zabudowy przypadł na marzec 1945, kiedy to wojska rosyjskie spaliły niemal całe stare miasto. Przetrwały pojedyncze budynki w zachodniej pierzei rynku, które dzięki odbudowie i restauracji przypominają o bogatej historii tego miejsca.
Rynek po wojnie nie odzyskał już dawnego blasku. W latach 60. przy placu powstało nowoczesne (jak na tamte czasy) kino, w którym współcześnie mieści się dyskont. W centralnej części placu stoi fontanna.
Niewiele bibliotek może poszczycić się tym, że ich siedziba mieści się w gotyckiej świątyni - a sytuacja taka ma miejsce w Słupsku. Zacznijmy jednak od początku. Kościół św. Mikołaja był najstarszym budynkiem kościelnym w mieście. Prawdopodobnie już w XIII wieku powstała drewniana świątynia ufundowana przez gdańskiego księcia Świętopełka II. W XIV wieku istniejącą budowlę zastąpiono gotyckim kościołem, przy którym wzniesiono również ceglany klasztor.
Świątynia pełniła funkcje sakralne do drugiej połowy XVIII wieku. W 1772 roku budynek zamieniono na szkołę z internatem. Oryginalny gotycki kościół spłonął w 1945 roku. Odbudowa świątyni ruszyła w 1965 roku i trwała pięć lat. Od początku planowano, że w murach historycznego kościoła działać będzie biblioteka publiczna, i do tej funkcji zaadaptowano budynek. O świeckim charakterze odbudowanej budowli świadczą przede wszystkim okna. Od frontu wygląda jednak jak kolejna gotycka świątynia.
Jednym z ukrytych skarbów Słupska jest pracownica ceramiczna Ceramikarnia (adres: Szkolna 4). Właścicielką i założycielką firmy jest pani Janina Dylewska, emerytowana nauczycielka, która postanowiła spełnić swoje marzenie i otworzyła własną pracownię ceramiczną.
W pracowni organizowane są zajęcia ceramiczne dla dzieci, młodzieży i dorosłych. Na piętrze mieści się galeria, w której zakupimy lokalne wyroby ceramiczne.
Budynek siedziby Ceramikarni wyróżnia się już z oddali. Jego fasadę ozdabia mozaika inspirowana wzorami ceramiki słupskiej, czym nawiązano do bogatej historii lokalnego garncarstwa i zduństwa (rzemiosła zajmującego się budową pieców i kominków). Nie każdy zdaje sobie sprawę, że na przełomie XIX i XX wieku w mieście działało ponad 20 garncarzy i zdunów.
Do ozdobienia fasady wykorzystano oryginalne XIX-wieczne odłamki naczyń, które odnaleziono w trakcie prac porządkowych i archeologicznych. Wejście do budynku flankują: kotka Glinka oraz pies Kafel.
Pomnik poświęcony największemu polskiemu zrywowi stanął po wschodniej stronie Słupi, w miejscu przedwojennego pomnika słupskich huzarów poległych w trakcie I wojny światowej.
Pierwszy, prowizoryczny monument ustawiono już we wrześniu 1945 roku. Trwały pomnik autorstwa plastyka Stanisława Kołodziejskiego odsłonięto 15 września 1946 roku.
Jest to pierwszy w Polsce pomnik poświęcony Powstaniu Warszawskiemu.
W Słupsku, podobnie jak w Krakowie, część terenów będących integralną częścią miejskich fortyfikacji zamieniono na pasy zieleni. Słupskie planty przy alei Sienkiewicza są przyjemnym miejscem na krótki odpoczynek, zwłaszcza w słoneczny dzień. W ich południowym końcu znajdziemy fontannę oraz pomnik Henryka Sienkiewicza, który ustawiono na cokole będącym dawniej podstawą monumentu na cześć Otto von Bismarcka.
Przy ulicy zachowało się kilka historycznych kamienic.
Będąc na miejscu możemy podejść do ronda "Solidarności", gdzie przy zjeździe w ulicę Wojska Polskiego ustawiono napis SŁUPSK oraz niedźwiadka szczęścia w motywie amerykańskim.
Wzdłuż ulicy Władysława Jagiełły ciągnie się przyjemny park (planty) nazwany imieniem Jerzego Waldorffa, krytyka muzycznego i jednego z największych ambasadorów słupskiego Festiwalu Pianistyki Polskiej. W parku ustawiono pomnik-ławeczkę na jego cześć, a czarne ławki z pomalowanym na biało chodnikiem przypominają klawiaturę pianina.
Wzdłuż parku (przy ulicy Jagiełły) ciągnie się jeden z najlepiej zachowanych fragmentów średniowiecznych murów miejskich.
Park im. Jerzego Waldorffa na dwie nierówne części rozdziela ulica Dominikańska. Po wschodniej stronie znalazł się niewielki plac Błogosławionego Bronisława Kostkowskiego. Jego ozdobą jest zabytkowa kaplica św. Jerzego z XV wieku. Budowla pełniła funkcję kościoła przy nieistniejącym już średniowiecznym szpitalu św. Jerzego. Sam szpital, z powodu potencjalnego zagrożenia epidemicznego, położony był poza murami średniowiecznego miasta.
Kaplica ma formę ośmioboku. Swój kopulasty dach z wieżyczką otrzymała podczas odbudowy po tragicznym pożarze z 1681 roku. W XIX wieku stary szpital rozebrano, pozostawiając jednak niewielką świątynię, która wtopiła się w miejski krajobraz. W 1912 roku budowlę przeniesiono na obecne miejsce.
Odchodząc kawałek z parku ulicą Prostą w kierunku południowym trafimy na jeden z miejskich murali.
Bibliografia:
Współczesny Kazimierz Dolny jest miejscem typowo turystycznym, do którego w każdy weekend przybywają tysiące turystów. Nie powinno nas to jednak zrażać - wystarczy wybrać się w dzień powszedni lub poza sezonem turystycznym, żeby na miejscu nie było zbyt tłoczno.
Początki osadnictwa na tych terenach sięgają około XI wieku. W tamtym czasie istniała niewielka osada nazywana Wietrzną Górą, którą w 1181 roku książę Kazimierz Sprawiedliwy podarował siostrom norbertankom z podkrakowskiego Zwierzyńca. Zakonnice w podzięce swojemu dobrodziejowi przemianowały nazwę osady na Kazimierz. Nazwę Dolny dodano później chcąc odróżnić osadę od sąsiadującego z Krakowem Kazimierza (obecnie jest on dzielnicą grodu Kraka).
Kazimierz powoli się rozwijał i zyskiwał na znaczeniu jako ważny punkt na szlaku handlowym. W XIII wieku na polecenie Władysława Łokietka wzniesiono na jednym ze wzgórz wieżę cylindryczną (zwaną dziś potocznie basztą), która oprócz szlaku handlowego broniła i jednocześnie służyła jako latarnia rzeczna: na jej szczycie miano rozpalać ognisko, które wskazywała statkom na Wiśle kierunek. Budowla ta przetrwała do naszych czasów w stanie niemal nienaruszonym, a na jej szczycie znajduje się punkt widokowy.
Osada prawa miejskie otrzymała w pierwszej połowie XIV wieku decyzją króla Kazimierza Wielkiego, który ufundował murowany zamek nieco poniżej wieży. U Jana Długosza znajdziemy taką oto wzmiankę:
…miasto królewskie Kazimierz i zamek ku jego obronie przez króla Polski Kazimierza są wybudowane…
Według lokalnej legendy słabość króla do Kazimierza związana była z postacią mieszkającej tu Esterki, pochodzącej z ludu pięknej Żydówki, w której władca był nieszczęśliwie zakochany.
Po lokacji miasta na prawach magdeburskich w trakcie rządów Władysława Jagiełło w 1406 roku Kazimierz wkroczył w czas dynamicznego rozwoju - w centrum miasta wytyczono rynek oraz zaplanowano układ przestrzenny jego okolicy.
Od 1519 do 1644 roku Kazimierz rządzony był przez ród Firlejów. Był to najlepszy okres w historii miasta, które rozkwitało dzięki handlu zbożem (a także drewnem i solą) spławianym Wisłą do Gdańska. Bogaci kupcy wznosili pięknie zdobione kamienice w centrum miasta oraz szpichlerze wzdłuż Wisły. Nie bez przyczyny uważa się, że Kazimierz był obok Lublina najważniejszym ośrodkiem kształtującym architekturę renesansu lubelskiego. Przez port rzeczny w Kazimierzu w pierwszej połowie XVII wieku przechodziła niemal połowa wszystkich produktów eksportowanych przez Rzeczpospolitą.
Kres złotej ery miasta przypadł wraz z nadejściem potopu szwedzkiego. W lutym 1656 roku wojska króla szwedzkiego Karola Gustawa spaliły i splądrowały większość zabudowy. Po przejściu szwedzkiej nawałnicy liczba murowanych domów zmniejszyła się o blisko 90%! Kazimierz już nigdy nie odzyskał swojej pozycji, a handel rzeczny niemal całkowicie zanikł po odcięciu Gdańska od Polski.
XIX i pierwsza połowa XX wieku to ponury czas w historii miasta. Mieszkańców spotkały reperkusje po udziale w obu powstaniach - styczniowym i listopadowym, a w 1869 roku Kazimierz utracił nawet prawa miejskie. Z perły Korony i jednego z najważniejszych portów miasto przemieniło się w osadę zamieszkaną głównie przez biedotę. W trakcie II wojny światowej Niemcy przeprowadzili masową eksterminację żydowskiej ludności, która od średniowiecza żyła tu wspólnie z chrześcijańskimi sąsiadami. W ostatnich latach wojny zniszczono istotną część tkanki miejskiej.
Po II wojnie światowej miasto powoli zaczynało odzyskiwać swój dawny blask. W odbudowie miasta pomogła dwójka architektów: Jan Witkiewicz (który mieszkał w Kazimierzu w latach 1919-1925) oraz Karol Siciński. Konserwatorzy przywracali zabytkom ich historyczny wygląd.
W ostatnim stuleciu urokliwe miasteczko nad Wisłą upodobali sobie artyści, którzy do dziś tłumnie przybywają do Kazimierza. Spacerując ulicami starego miasta raz po raz natrafimy na prywatne galerie sztuki.
ZDJĘCIA: 1. Synagoga; 2. Rzeźba przed Starą Chatą.
Dla czytelników wybierających się do Kazimierza mamy jedną radę. Jeśli w dzikim tłumie nie czujecie się jak ryba w wodzie, to omijajcie weekendy oraz inne dni wolne od pracy (zwłaszcza w ciepłe dni). Wszechobecny tłum turystów potrafi być wtedy nieznośny, a znalezienie miejsca parkingowego będzie nie ladą wyzwaniem. W dni powszednie miasto nie jest tak oblegane, a różnice widać nawet pomiędzy piątkiem a sobota.
Turyści zainteresowani historią mogą wybrać się do Muzeum Nadwiślańskiego, które posiada cztery placówki:
Jeśli zależy nam na oszczędności możemy przyjechać do Kazimierza w dniu wolnego wstępu - na przykład w kwietniu 2022 roku był to wtorek. Aktualne informacje sprawdzicie na oficjalnej stronie muzeum.
Wybierając się do Kazimierza nad Wisłą samochodem warto zdawać sobie sprawę z małej dostępności parkingów. Płatny parking w ścisłym centrum znajduje się przy budynku Starej Łaźni (współrzędne: 51.322780, 21.945041). Płatne parkingi (płatne za cały dzień około 20 zł lub kilka złotych za godzinę) rozlokowane się też wzdłuż drogi dojazdowej do miasta.
Na wizytę w Kazimierzu powinno nam wystarczyć od kilku godzin do maksymalnie dwóch dni. Same stare miasto jest niewielkie i zwiedzimy je w dosłownie 3 godziny (wliczając w to wizytę na zamku, wejście na basztę czy na Górę Trzech Krzyży). Dodatkową godzinę możemy dołożyć na zobaczenie kilku szpichlerzy nieopodal Wisły, a kolejne dwie na atrakcje oddalone od centrum: stary cmentarz żydowski, Starą Chatę czy wąwóz Korzeniowy Dół. Nawet jeśli ruszylibyśmy na spacer kilkoma wąwozami dookoła miasta, to powinien wystarczyć nam na to wszystko maksymalnie jeden dzień.
Znakiem rozpoznawczym Kazimierza Dolnego są głębokie (nawet na kilkanaście metrów) lessowe wąwozy, które oplatają miasto siecią malowniczych tras spacerowych. Mając więcej czasu możemy ruszyć na dłuższy spacer i obejść miasto na około, a jeśli jesteśmy jedynie na krótko - to warto wybrać się do wąwozu nazywanego Korzeniowym Dołem, który wygląda niczym wprost wyjęty z baśniowej scenerii.
Wąwozy nie należą do trudnych do przejścia, ale planując dłuższy spacer lepiej jest mieć na sobie buty sportowe bądź trekkingowe.
Popularne wąwozy w Kazimierzu Dolnym:
Pomysły na krótsze i dłuższe spacery:
Korzeniowy Dół i Norowy Dół (około 2,3 km) - trasę rozpoczynamy od wejścia do Korzeniowego Dołu. Po około 500 metrach wychodzimy z wąwozu i ruszamy trasą wzdłuż pól uprawnych: najpierw na zachód, a następnie na północ. Po wyjściu na ulicę Góry ruszamy wzdłuż drogi w stronę zachodnią aż dojdziemy do skrzyżowania z ul. Zbożową, gdzie znajdziemy wejście do wąwozu Norowy Dół. Nasz spacer kończymy przy Szpichlerzu Bliźniaków.
Plebanka oraz Małachowskiego (około 2,5 km) - innym pomysłem na aktywną trasę jest spacer wąwozami Plebanka oraz Małachowskiego, które połączone są ścieżką od południa. Po drodze miniemy krzyż epidemiczny oraz Dom Kuncewiczów. Jeśli ruszymy wąwozem Plebanka, to kierujemy się na północ, aż do skrętu na wschód (51.311241, 21.941259), który doprowadzi nas do wąwozu Małachowskiego.
pętla przez trzy wąwozy (na Niezabitowskich, Korzeniowy Dół, Norowy Dół) ze startem i metą na rynku (około 8-9 km) - bardziej ambitna trasa, którą przejdziemy miasto dookoła i zobaczymy najbardziej malownicze z wąwozów.
pętla przez pięć wąwozów (Plebanka, Małachowskiego, na Niezabitowskich, Korzeniowy Dół, Norowy Dół) ze startem i metą na rynku (około 11 km) - trasa przez wszystkie opisane przez nas wąwozy.
Warto pamiętać, że wąwozy to nie tylko Kazimierz, ale także bliższa i dalsza okolica. Z wąwozów słyną również wsie Parchatka oraz Bochotnica. Do Bochotnicy z Kazimierza Dolnego dojdziemy pieszo - do pokonania w jedną stronę jest około 5 kilometrów.
Korzeniowy Dół to najbardziej znany z kazimierskich wąwozów. Na jego całej długości (około 400 metrów) ze ścian wystają poskręcane w najróżniejsze kształty korzenie drzew, które na myśl przywodzą bajkowy lub tolkienowski krajobraz. Co warte wzmianki - Korzeniowy Dół nie jest typowym wąwozem dolinnym, a głębocznicą, która powstała na skutek działalności człowieka.
Wysokość wąwozu to w niektórych miejscach nawet kilka metrów. Trasa prowadzi lekko w górę, ale nawet osoby w słabszej formie fizycznej powinny przejść go bez większych problemów. Na pokonanie wąwozu tam i z powrotem potrzebujemy maksymalnie 30 minut.
Wejście do wąwozu znajduje się tuż obok kawiarni Przystanek Korzeniowa. Wąwóz oddalony jest od rynku o ponad 2 kilometry (około 30 minut spacerem). Kawałek obok znajduje się płatny parking. (współrzędne: 51.319269, 21.977363)
Centralnym punktem miasta jest średniowieczny rynek, którego zabudowa na przestrzeni wieków zmieniała się kilkukrotnie: najpierw otaczały go budowle drewniane, a po pożarach nawiedzających miasto w XVI wieku wzniesiono renesansowe kamienice. Rynek składa się z dwóch części: starszej, leżącej wyżej (przy kościele farnym), oraz nowszej, większej i położonej niżej.
Budowle otaczającą nowszą część rynku nie przetrwały niestety w stanie oryginalnym do naszych czasów. Nawiedzające miasto kataklizmy oraz wojny odcisnęły swoje piętno na historycznej zabudowie, ale po zakończeniu II wojny światowej najważniejsze kamienice odbudowano i odrestaurowano. Najbardziej znanymi z budowli są kamienice pod św. Mikołajem i Krzysztofem. Ufundowali je bracia Mikołaj oraz Krzysztof Przybyłowie, którzy na fasadach umieścili wizerunki patronów. Kamienice Przybyłów powstały w 1615 roku i uważane są za jeden z najważniejszych przykładów polskiego manieryzmu.
Innym wartym uwagi budynkiem jest odbudowana po wojnie Kamienica Gdańska (adres: Rynek 18, pierwszy budynek wschodniej pierzei od północy). Budowla barokowych cech nabrała po przebudowie w 1795 roku. Nazwa kamienicy nawiązuje do czasów świetności Kazimierza, kiedy to kwitł handel z Gdańskiem.
Na środku niższej części rynku stoi studnia z dachem krytym gontem, będąca jednym z symboli miasta. Jej obecny wygląd datowany jest na XIX wiek, ale ujęcie wody w tym miejscu istniało już w wiekach średnich. Druga studnia znajduje się w południowo-wschodnim rogu placu.
Rynek otoczony jest kawiarniami, hotelami oraz sklepikami, a w sezonie letnim na środku placu zobaczymy występujących ulicznych artystów oraz malarzy tworzących szybkie portrety.
Podczas wizyty na rynku nie przegapmy pomnika psa Werniksa, który dumnie stoi tuż obok... Kebaba pod Psem. Przedstawiająca poczciwego kundelka rzeźba przyciąga rzesze turystów, którzy robią sobie z nim zdjęcie i głaszczą po nosie, licząc, że przyniesie im to szczęście.
A kim w rzeczywistości był pies Werniks? Jednym z niezliczonych kundelków-uliczników, które przemierzały ulice Kazimierza. Według popularnej legendy miał on być nawet przywódcą wszystkich tutejszych kundelków, a te podążały za nim jak zahipnotyzowane. Według innej przytaczanej przez przewodników opowieści Werniks codziennie miał przypływać z Janowca, żeby towarzyszyć artystom odwiedzającym miasto.
Burka ostatecznie przygarnął malarz Zbigniew Szczepanek i zabrał ze sobą do Gdańska. Werniks wraz ze swoim opiekunem wrócili do Kazimierza, a sytuację wykorzystał lokalny rzeźbiarz Bogdan Markowski, który wiernie uwiecznił postać zwierzęcia.
ZDJĘCIA: 1. pomnik psa Werniksa; 2. Kamienica Cejlowska.
Kawałek nad poziomem rynku leży najważniejsza z miejskich świątyń: kościół farny św. Jana Chrzciciela i św. Bartłomieja. Od strony kościoła rynek jest niezabudowany, dzięki czemu budowla jest nieodzownym elementem kazimierskiego krajobrazu.
Pierwsza świątynia w tym miejscu powstała w około 1325 roku. Murowany budynek przetrwał do pożaru w 1561 roku. Kościół odbudowywano do 1591 roku. Z XIV-wiecznej budowli przetrwał zaledwie fragment muru wraz z portalem w zachodniej części kościoła. W latach 1610-1613 świątynie rozbudowano w stylu renesansowym i powiększono o dodatkowe kaplice. Za projekt odbudowy odpowiedzialny był Jakub Balin.
Wnętrze świątyni skrywa w sobie unikalny skarb: najstarsze zachowane w całości organy w Polsce. Instrumentu wykonał prawdopodobnie Szymon Lilius około 1625 roku.
Podczas zwiedzania świątyni warto zwrócić uwagę na kamienną chrzcielnicę z 1587 roku, którą wykonano prawdopodobnie w warsztacie Santi Gucciego we Florencji. Nietypowym atrybutem świątyni jest zawieszony nad nawą żyrandol z porożem jelenia. Według lokalnej legendy właśnie po upolowaniu jelenia król Kazimierz Wielki podjął decyzję o ufundowaniu kościoła.
Tuż obok głównego rynku znajdziemy mniejszy plac nazywany Małym Rynkiem. Przed wybuchem II wojny światowej było to centralny punkt dzielnicy żydowskiej.
Mniejszość (a pewnym momencie nawet niewielka większość) żydowska przebywała w Kazimierzu już od czasów średniowiecza. Pierwsza murowana synagoga powstała w XVII wieku, ale drewniany dom modlitwy istniał tu znacznie wcześniej. Legenda głosi, że pierwszą synagogę ufundował król Kazimierz Wielki. Miał być to prezent dla jego niespełnionej miłości Esterki.
Istniejąca dziś murowana synagoga datowana jest na XVIII wiek. Budynek nie przetrwał niestety w oryginalnym stanie - wycofujący się z Kazimierza Niemcy niemal doszczętnie zniszczyli świątynię. Synagogę odbudowano i odrestaurowano pod nadzorem Karola Sicińskiego niedługo po zakończeniu wojny.
Obecnie w synagodze działa hotel. Na dolnym piętrze świątyni przygotowano biletowaną wystawę.
Za najpiękniejsze budynki w Kazimierzu Dolnym uchodzą kamienice Przybyłów, ale położona przy ulicy Senatorskiej kamienica Celejewska niewiele im ustępuje. Budynek w stylu manierystycznym wzniesiono w XVI wieku na zamówienie bogatego kupca Bartłomieja Celeja. Najbardziej charakterystycznym atrybutem budowli jest attyka, która charakteryzuje się wieloma detalami rzeźbiarskimi. Kamienica nazywana jest także pod św. Bartłomiejem, czym nawiązuje się do figury patrona umieszczonej w prawej części attyki. Dziś w jej wnętrzu mieści się galeria sztuki będąca jednym z oddziałów Muzeum Nadwiślańskiego
ZDJĘCIA: Kamienica Cejlowska - Kazimierz Dolny
Dalej na północ przy ulicy Senatorskiej zobaczymy kolejne dwa historyczne budynki: Kamienicę Białą z XVII wieku (prosty wygląd, również z attyką) oraz Starą Łaźnię z 1921 roku.
Placówka ta skupia się na bogatej historii złotnictwa, a jej zbiory podzielone zostały na kolekcję złotnictwa dawnego (niemal 700 eksponatów) i kolekcję złotnictwa współczesnego (około 750 obiektów).
Na najwyższym kazimierskim wzgórzu, leżącym na wschód od starego miasta, zobaczymy pozostałości po średniowiecznym zespole obronnym. Do naszych czasów przetrwała (w stanie bliskim oryginałowi) XIII-wieczna wieża cylindryczna (potocznie zwana basztą) oraz ruiny zamku. Oba kompleksy oddalone są od siebie o niecałe 200 metrów. Zamek i wieżę zwiedzimy kupując wspólny bilet. Podczas naszej wizyty wejściówka dostępna była jedynie na zamku.
Pierwsza powstała murowana wieża. Nie ma pewności co do dokładnej daty jej wzniesienia, ale zakłada się, że ufundował ją Władysław Łokietek w drugiej połowie wieku. Wieża stanęła na najwyższym punkcie wzgórza. Budowla powstała na planie koła o średnicy 10 m, a jej mury w dolnej części osiągają grubość blisko 4 m. Do budowy wykorzystano lokalny budulec: opokę wapienną.
Współczesna wysokość wieży to blisko 20 m. W okresie średniowiecza budowla była jednak wyższa i posiadała stożkowy dach. Zakłada się, że otaczała ją drewniana fortyfikacja, z którą tworzyły wspólnie pierwszy zamek.
Podstawowym zadaniem wieży była ochrona szlaku komunikacyjnego i handlowego prowadzącego ze Śląska, Wielkopolski i Pomorza na Ruś. Prawdopodobnie wieża służyła również jako latarnia rzeczna - na jej szczycie rozpalano ogień, który wskazywał drogę statkom przemierzającym Wisłę.
Na pierwszym poziomie (poniżej wejścia) znajdował się loch, w którym według miejscowej legendy śmiercią głodową zmarł Maćko Borkowic herbu Napiwon, skazany za spisek przeciwko królowi Kazimierzowi Wielkiemu. Bardziej rozpowszechniona z legend mówi jednak, że Wielkopolanin żywota dokonał na zamku w Olsztynie (województwo śląskie).
Obecnie wieża udostępniona jest turystom. Na szczycie budowli utworzono taras widokowy, z którego rozpościera się widok na malowniczą dolinę Wisły oraz ruinę zamku w Kazimierzu. W oddali zobaczymy również pozostałości po zamku w Janowcu. Wieża widokowa nie oferuje za to możliwości spojrzenia na kazimierskie stare miasto. Podczas wchodzenia na taras widokowe miniemy kilka tablic informacyjnych opisujących życie w średniowiecznej wieży.
Poniżej wieży przetrwały ruiny średniowiecznego zamku z XIV wieku, którego fundatorem miał być Kazimierz Wielki. Budowlę wielokrotnie przebudowywano. W pierwszej połowie XVI wieku, z inicjatywy hetmana koronnego Mikołaja Firleja, zamek przebudowano w stylu renesansowym. Twierdzę zniszczyli Szwedzi w trakcie potopu, a w kolejnych dekadach zamek powoli popadał w dalszą ruinę. Do naszych czasów przetrwał jedynie obręb murów, fundamenty, a także ruiny wież oraz budynku mieszkalnego. Na turystów zwiedzających zamek czekają pojedyncze tablice informacyjne oraz punkt widokowy z tarasu ulokowanego na pozostałościach Wieży Zachodniej.
Na zwiedzenie zamku oraz wieży (licząc z dojściem od jednego budynku do drugiego) wystarczy nam do 45-60 minut.
Nad kazimierskim starym miastem wznosi się Góra Trzech Krzyży, która w przeciwieństwie do zespołu zamkowego zapewnia świetny widok na panoramę Rynku oraz kazimierskiego starego miasta.
Pagórek ma wysokość 190 m n.p.m. i znajduje się około 90 m nad poziomem rynku. Trzy umieszczone na szczycie krzyże przypominają o cudownym uleczeniu mieszkańców z morowej zarazy na początku XVIII wieku. Każdy z nich waży blisko 500 kg. Ich wysokość to 8,5 i 7,5 m.
Historia krzyży na wzgórzu jest jednak o wiele starsza. Wzniesienie nazywane było dawniej Górą Krzyżową, co może świadczyć o tym, że mogło znajdować się tam wczesnośredniowieczne miejsce kultu. Najstarsze wzmianki o tym miejscu pochodzą 1577 roku.
Wejście na wzgórze jest biletowane (koszt wejściówki to 4 zł, płatne gotówką) Na szczyt możemy dostać się na dwa sposoby. Krótsza trasa prowadzi z ulicy Krzywe Koło (skręcamy w nią tuż obok fary). Dłuższą znajdziemy w okolicy skrętu na zamek.
Jeśli planujemy zwiedzić zarówno Górę Trzech Krzyży, jak i zespół zamkowy, to możemy zrobić pętle: najpierw udać się ulicą Zamkową na zamek, następnie leśną dróżką do Góry Trzech Krzyży, a na koniec wrócić ścieżką do ulicy Krzywe Koło.
Zespół klasztorny o. Franciszkanów powstał na wzniesieniu kawałek na zachód od starego miasta. Prawdopodobnie właśnie to wzgórze nazywane było Wietrzną Górą, i to na nim rozpoczęła się historia Kazimierza. Do kompleksu prowadzą zadaszone schody z drewnianymi stopniami. Na dziedzińcu klasztoru stoi zadaszona drewniana studnia.
Częścią klasztoru jest ufundowany przez Mikołaja Przybyła pod koniec XVI wieku kościół Zwiastowania Najświętszej Marii Panny, stanowiący Sanktuarium Matki Bożej Kazimierskiej.
Podążając trasą z wąwozu Korzeniowy Dół do starego miasta łatwo przegapić historyczna perełkę Kazimierza, która stoi nieco w cieniu tuż przy głównej drodze. Kryty strzechą drewniany budynek pochodzi z przełomu XVII/XVIII wieku i należy do zabytków klasy zerowej. Nie ma pewności co do dokładnej daty jego powstania, ale technika budowy bez użycia piły wskazuje na rok 1700.
Chata służyła rodzinie Kobiałków, właścicielom nieistniejącego już dworku, jako schronienie w pobliżu istniejących tu 200 pszczelich uli.
Budynek został odrestaurowany w latach 80. poprzedniego wieku: postawiono go na nowych fundamentach i poddano renowacji. W sezonie letnim możemy zajrzeć do środka i spróbować jednego z przysmaków.
Założony w 1851 roku i wykorzystywany aż do 1939 roku kirkut (cmentarz żydowski) oddalony jest o nieco ponad kilometr od kazimierskiego rynku. Leży on na niewielkim wzgórzu na skraju lasu przy ulicy Czerniawy.
Przed wybuchem II wojny światowej Kazimierz był miastem wielokulturowym - niewielką większość stanowili w nim Żydzi, którzy od wieków mieszkali tuż obok chrześcijańskich sąsiadów. Po wkroczeniu Niemców do miasta rozpoczęła się masowa eksterminacja ludności żydowskiej. W trakcie wojny zgładzono nawet 3000 Żydów zamieszkujących Kazimierz i okolice.
Niemcy podjęli decyzję o zniszczeniu cmentarza i zabraniu z niego macew (nagrobków), które posłużyły im do wybrukowania drogi prowadzącej do urządzonej na terenie klasztoru o. Franciszkanów siedziby Gestapo, a następnie wykorzystywali zbezczeszczony kirkut jako miejsce egzekucji ludności żydowskiej i polskiej.
W 1984 roku przy wejściu na teren zniszczonego przez Niemców cmentarza postawiono pomnik w formie długiej i wysokiej ściany (nazywanej kazimierską "ścianą płaczu"), na której umieszczono odzyskane nagrobki: po lewej należące do kobiet, po prawej do mężczyzn. Pomnik przecięty jest szczeliną, która w uderzający sposób symbolizuje wyrwę, jaka powstała w mieście po wymordowaniu niemal całej ludności żydowskiej. Autorem monumentu był inż. arch. Tadeusz Augustynek.
Trudnym do opisania doświadczeniem jest przejście przez szczelinę i wejście na teren dawnego cmentarza. Po minięciu wąskiego przesmyku wkraczamy do zaciemnionego leśnego zakątka, gdzie ustawiono na nowo niektóre z odzyskanych macew. W trakcie odwiedzin cmentarza warto zwrócić uwagę na różnorodną heraldykę na nagrobkach.
Tuż obok ścieżki prowadzącej na teren cmentarza znajduje się niewielki parking (współrzędne: 51.314008, 21.952731).
Tak jak już wcześniej wspominaliśmy, Kazimierz swój złoty wiek zawdzięcza handlowi zbożem, które spławiano Wisłą do Gdańska. Od XVI do XVII wieku wznoszono wzdłuż Wisły i przy porcie rzecznym monumentalne szpichlerze, w których przechowywano zboże oraz inne produkty oczekujące na kupca.
W szczytowym okresie istniało nawet 60 szpichlerzy, z których do naszych czasów przetrwało niewiele więcej niż 10. Nie znajdziemy ich jednak bezpośrednio przy brzegu, a kawałek dalej, ponieważ na przestrzeni wieków koryto rzeki zostało przesunięte.
Jeden z najpiękniejszych magazynów, Spichlerz Ulanowskich (adres: ul. Puławska 54), leży nieopodal starego miasta (około 10 minut spacerem). Budynek pochodzi z końca XVI wieku i został wzniesiony na zamówienie Mikołaja Przybyła. Obecnie mieści się w nim Muzeum Przyrodnicze. Tuż obok stoi szpichlerz Krzysztofa Przybyła.
Kawałek dalej odnajdziemy Spichlerz Bliźniaczy (adres: ul. Puławska 68, obecnie mieści się w nim hotel), który swoją nazwę zawdzięcza bliźniaczemu budynkowi, który stał obok i nie przetrwał do naszych czasów.
Spacerując ulicami miasteczka raz po raz napotkamy na stoiska sprzedające kazimierskie koguty. Ten przypominający swoim smakiem chałkę wypiek jest jednym z symboli miasta. Tradycyjnym producentem tego przysmaku jest piekarnia Sarzyński, która posiada kawiarnię oraz sklep firmowy nieopodal rynku (ul. Nadrzeczna 6).
Ich koguty są plecione ręcznie i wypiekane z użyciem prawdziwego masła oraz świeżego mleka i jaj. Koguta możemy zjeść samego, lub posmarować go dżemem albo miodem.
A skąd kształt akurat koguta? O tym opowie legenda, którą znaleźć można na odwrocie opakowania, w którym sprzedawane są popularne koguty we wspomnianej wcześniej piekarni.
]]>Dawno, dawno temu, gdy na Wietrznej Górze rósł wielki, dębowy las, mieszkańcy Kazimierza Dolnego odprawiali na jego skraju pradawne, pogańskie rytuały i palili ogniska.
Pewnej nocy nad lasem przelatywał diabeł i bardzo mu się spodobały płonące ogniska. Kiedy nastał świt, zobaczył piękno całej okolicy i postanowił osiedlić się w Kazimierzu na dłużej.
Zamieszkał w jamie wąwozu, wśród starych, rozłożystych dębów. Diabłu bardzo podobało się w miasteczku. Stale się rozrastało, było więc idealnym miejscem do kuszenia ludzi.
Pewnego dnia czart zobaczył w Kazimierzu koguta. Był piękny, dorodny i wydawał się wielce szczęśliwy. Diabeł postanowił go zjeść. Kogut okazał się tak doskonały w smaku, że od tamtej pory żywił się tylko tymi ptakami. Wszystkie koguty w okolicy znalazły się w wielkim niebezpieczeństwie.
Nadszedł czas, w którym został tylko jeden, jedyny kogut. Był stary, lecz bardzo mądry. Aby ocalić życie, postanowił przechytrzyć diabła i ukrył się wraz z piękną kurą w przygotowanej wcześniej kryjówce.
Diabeł użył całej swojej mocy, aby odnaleźć ptaka. Na nic się jednak zdała jego determinacja. Nieoczekiwanie z pomocą pośpieszyli kogutowi zakonnicy. Poświęcili diabelską norę i wszystko wokół. Gdy czart wrócił z poszukiwań, nie mógł znieść zapachu święconej wody i uciekł w popłochu.
Ocalony kogut wyszedł z ukrycia i dumnie spacerował ulicami miasteczka. Na pamiątkę tego wydarzenia w Kazimierzu zaczęto wypiekać koguty z drożdżowego ciasta.
Choć powiat łowicki nie jest specjalnie bogaty we wzgórza, pagórki czy jeziora, to sympatycy natury również znajdą tu coś dla siebie: Bolimowski Park Krajobrazowy, który rozpoczyna się tuż za kompleksem pałacowym w Nieborowie.
Historyczne Księstwo Łowickie słynie też z dobrej kuchni - w ostatniej części artykułu opisaliśmy nasze ulubione miejsca, w których zjecie smacznie i obficie.
ZDJĘCIA: Skansen Ziemi Łowickiej w Maurzycach
Jedno jest pewne - Ziemia Łowicka oferuje tyle atrakcji, że na pewno nie uda nam się zobaczyć wszystkich w jeden dzień. Jeśli mieszkamy na tyle blisko, że możemy przyjechać samochodem w ciągu jednodniowej wycieczki, to spokojnie możemy rozbić zwiedzanie powiatu łowickiego na 3 dni i odkrywać go bez pośpiechu. Jeśli mieszkamy o wiele dalej, to warto rozważyć wyjazd dwudniowy z noclegiem.
ZDJĘCIA: Zamek w Oporowie
Przy dwudniowej wizycie jeden dzień możemy poświęcić na kompleks pałacowy w Nieborowie, sąsiedni park romantyczny w Arkadii oraz poznanie Łowicza, a kolejny na skansen w Maurzycach, Muzeum Ludowe w Sromowie oraz zamek w Oporowie.
Bezsprzeczną chlubą regionu łowickiego jest ukryty pośród zieleni przepiękny zespół pałacowy w Nieborowie. Fundatorem barokowego kompleksu był kardynał Michał Stefan Radziejowski, który w 1694 roku zakupił istniejący w tym miejscu szlachecki dwór i bez zbędnej zwłoki rozpoczął ambitny projekt jego przebudowy.
Bryła pałacu zachowała swój barokowy rys, ale wnętrza były kilkukrotnie przebudowywane i stanowią mieszankę stylów. W komnatach pojawiają się elementy rokokowe czy klasycystyczne. W trakcie zwiedzania pałacu zajrzymy m.in. do biblioteki, Sali Białej, Salonu Czerwonego czy Sypialni Wojewody.
W jednym z budynków nieopodal pałacu zorganizowano wystawę poświęconą wytwórni majoliki jaka działała niegdyś w Nieborowie.
Atrakcją kompleksu są również rozległe ogrody, które składają się z kilku istotnych części. Najstarsza z nich to ogród kardynalski pochodzący z czasów Radziejowskiego. Otacza go młodsza o kilka dziesięcioleci część francuska. Oba ogrody rozdziela aleja lipowa. Kanał oddziela oba ogrody od krajobrazowego ogrodu angielskiego. Pomiędzy pałacem a budynkami gospodarczymi (m.in. Nową Oranżerią, w której dziś mieści się restauracja) umiejscowiono ogródki francuskie przeznaczone do hodowli roślin.
Więcej: Pałac i ogrody w Nieborowie - historia, zwiedzanie oraz informacje praktyczne
Fascynujące spotkanie z historią podczas zwiedzania pałacu w Nieborowie warto dopełnić wizytą w pobliskiej Arkadii. To niezwykłe założenie ogrodowe skłania do zadumy nad pomysłowością ludzi tamtej epoki, ale też pozwala odpocząć po trudach zwiedzania.
Dzieje parku są nierozerwalnie związane z osobą Heleny Radziwiłłówny. Ta jedna z najbardziej wpływowych kobiet epoki (kochanka ostatniego króla Polski) urządziła w swojej posiadłości przepiękny park zgodny z najnowszymi europejskimi trendami.
Efekt jej wysiłków jest godny podziwu, a wyglądu parku nie powstydziliby się arystokraci pochodzący z Półwyspu Apenińskiego.
Więcej: Park romantyczny w Arkadii: historia, zwiedzanie, zabytki
Podczas odwiedzin powiatu łowickiego nie można choć na chwilę nie zajrzeć do jego stolicy. Miasto to może pochwalić się bogatą historią, której najważniejszym symbolem jest bazylika katedralna Wniebowzięcia NMP i św. Mikołaja, w kryptach której pochowano wielu arcybiskupów gnieźnieńskich i prymasów Polski.
W kościele działa muzeum diecezjalne, a na jednej z wież utworzono punkt widokowy. Jeśli chcielibyście zwiedzić muzeum i popatrzeć na miasto z góry, to powinniście udać się do księgarni katedralnej, która znajduje się po zachodniej stronie ulicy Stary Rynek. Zwiedzanie jest darmowe. [stan na maj 2020]
Po wschodniej stronie Starego Rynku, w gmachu dawnego seminarium Księży Misjonarzy, utworzono Muzeum w Łowiczu, które może pochwalić się bogatymi zbiorami regionalnymi i etnograficznymi. Podczas zwiedzania placówki zobaczymy m.in. słynne łowickie wycinanki oraz wnętrza chłopskiej chaty. Na tyłach umieszczono miniskansen (trzy zagrody łowickie).
Jednak prawdziwą perełką muzeum jest barokowa kaplica pw. św. Karola Boromeusza z pięknymi freskami iluzjonistycznymi (malarstwo naśladuje elementy architektoniczne) autorstwa Michała Anioła Palloniego. Łowiccy przewodnicy opowiadają, że cały budynek chcieli zniszczyć naziści, ale miejscowy ksiądz oświadczył im, że malowidła są dziełem Michała Anioła, nie precyzując że chodzi o Palloniego, a nie Buonarottiego.
Turyści z napiętym planem swoją wizytę w Łowiczu mogliby zakończyć na Starym Rynku, gdyż bazylika katedralna oraz muzeum są najważniejszymi atrakcjami miasta.
Jeśli nie goni nas jednak czas, to warto poświęcić chwilę i pospacerować po okolicy. Unikalnym w skali kraju miejscem jest Nowy Rynek, który jest jednym z nielicznych trójkątnych rynków na kontynencie. Według tablic informacyjnych wywieszonych w mieście istnieją jeszcze tylko dwa rynki o takim kształcie w Europie (w Bonn oraz Paryżu).
Zdjęcia: Dworek Kalinowskich - Łowicz
Nieopodal Nowego Rynku, przy Parku Sienkiewicza, stoi nieco zaniedbany Dworek Kalinowskich z połowy XIX wieku. Budowla kontrastuje z okolicznymi blokami z wielkiej płyty i szkoda, że nie jest w żaden sposób wykorzystywana turystycznie.
Innym wyróżniającym się budynkiem jest Galeria Browarna przy ulicy Podrzecznej, która mieści się we wzniesionym w połowie XIX wieku kościele ewangelicko-augsburskim.
Więcej: Łowicz - zwiedzanie, zabytki i atrakcje turystyczne
W Muzeum w Łowiczu poznamy historię regionu oraz dowiemy się więcej tutejszych zwyczajach, a w skansenie w niedalekich Maurzycach zobaczymy jak wyglądało życie wsi łowickiej w XIX oraz na początku XX wieku.
Na terenie skansenu zebrano około 40 budynków z całego regionu. Najwięcej jest pomalowanych na niebiesko chat, we wnętrzu których odwzorowano pomieszczenia mieszkalne. Wszystkie z nich ozdobione są wycinankami czy pajączkami. Do większości chat mieszkalnych możemy zajrzeć.
Ale to nie wszystko. Na terenie muzeum zobaczymy też wiatrak, szkołę z wyposażeniem z okresu międzywojennego, piece chlebowe, drewniany kościół ze stojącą niezależnie dzwonnicą, zagrody wiejskie oraz pomieszczenia gospodarcze. Nietypową część wystawy stanowią historyczne wozy strażackie.
Budynki zostały zgrupowane w dwóch zespołach, których celem jest zaprezentowanie różnych układów przestrzennych. Pierwszy z nich ma kształt zbliżony do owalnicy z centralnym placem wioskowym, który występował do połowy XIX wieku. Drugi to powszechna w drugiej połowie XIX wieku ulicówka.
Skansen powstał przy lesie i otaczają go pola uprawne. Na spokojne zwiedzenie całości warto zaplanować około 75-90 minut.
Najważniejszym zabytkiem techniki Ziemi Łowickiej jest pierwszy na świecie most spawany, który zaprojektował Stefan Bryła w 1929 roku. Most ten jest obecnie nieużywany i stoi tuż obok trasy, którą codziennie przemierzają tysiące samochodów.
Konstrukcja stoi po północnej stronie drogi. Współrzędne parkingu to: 52.139535, 19.871893
Niewiele jest miejsc, gdzie już po przekroczenia progu czuć prawdziwą pasję oraz miłość do swojego rzemiosła. Muzeum Ludowe w Sromowie założyli Julian oraz Wanda Brzozowscy. Julian był rolnikiem, który odnalazł swoje prawdziwe powołanie w rzeźbieniu w drewnie. Tworzył figury ludzi oraz zwierząt, a także modele budynków czy krajobrazu, z których następnie układał ambitne kompozycje. Czas na swoje hobby znajdował głównie w okresie zimowym, gdy gospodarstwo wymagało mniej pracy. Jego pierwsze rzeźby powstały w latach 50. poprzedniego stulecia. Wanda Brzozowska parała się sztuką ludową, wykonywała wycinanki oraz popularne pająki, które w regionie łowickim zastępowały żyrandole.
Po jakimś czasie Julian zapragnął zaprezentować swoje dzieła światu. Własnymi siłami i ze prywatnych środków wzniósł w 1972 roku pierwszy pawilon, w którym mógł wystawiać wykonane przez siebie rzeźby. Samodzielnie stworzył też mechanizmy, które umożliwiają ruch figurek. Podczas wizyty w muzeum zobaczymy m.in.: procesję Bożego Ciała, rowerzystów na trasie, łowickie wesele w trakcie biesiady, a nawet polskich skoczków w locie. Wszystkie sceny nawiązują do łowickich i polskich tradycji oraz ważnych wydarzeń w historii naszego kraju.
Oficjalne otwarcie muzeum nastąpiło 30 lipca 1972 roku. Kolejne pawilony powstawały w 1980, 1985 oraz 2001 roku. Obecnie w dwóch z nich wystawiane są ruchome sceny, na które składa się ponad 600 figur (400 z nich jest ruchomych). W trzecim pawilonie przechowywana jest kolekcja ludowa. Składa się na nią około 30 rzeźb naturalnej wielkości, ubranych w stroje ludowe, przedstawiających tradycyjne sceny.
W ostatnim pawilonie na trasie zwiedzania znajduje się imponująca kolekcja ponad 30 zaprzęgów (powozów, bryczek i sań). W sali tej również wykorzystano rzeźby naturalnej wielkości (w tym niesamowicie realistyczną figurę konia). W zbiorach muzeum znajduje się również 20 tradycyjnych malowanych skrzyni posagowych, a także dziesiątki wycinanek czy pająków.
Po śmierci założycieli ich dziedzictwo przejął syn Wojciech Brzozowski, który podobnie jak ojciec jest wziętym rzeźbiarzem. Pan Wojciech każdego roku powiększa kolekcję muzeum o nowe figury i elementy. Córka Maria zajmuje się z kolei malarstwem. Wszystkie malowidła wewnątrz i zewnątrz muzeum są jej autorstwa.
Co warte docenienia, muzeum zostało w całości sfinansowane i wciąż jest utrzymywane jedynie z środków prywatnych. Jest to unikalne na turystycznej mapie Polski miejsce i zachęcamy każdego czytelnika do odwiedzin, nawet jeśli sztuka ludowa nie do końca trafia w jego gusta.
Muzeum Ludowe zwiedza się w trakcie wycieczki z przewodnikiem, która trwa około godziny. My trafiliśmy na Pana Wojciecha, który o wszystkim opowiadał z pasją i nie zostawił żadnego z pytań bez odpowiedzi.
Uwaga! Nie ma jednak stałego harmonogramu wycieczek, a do rozpoczęcia zwiedzania potrzebne jest minimum pięć osób. Na bramie posesji powinien wywieszony być numer telefonu, na który można zadzwonić i dowiedzieć się, kiedy może wyruszyć kolejna wycieczka. Numer telefonu znajdziecie się też na oficjalnej stronie pod tym adresem. Na stronie tej sprawdzicie również miesiące oraz godziny otwarcia. Pod koniec maja 2020 roku bilet wstępu kosztował 10 zł (dorośli) i 7 zł (dzieci).
Na koniec wizyty zajrzymy do sklepiku z pamiątkami wykonanymi przez rodzinę Brzozowskich. Jeśli planowaliście zakup łowickich wycinanek (lub chcielibyście zakupić obrazek z łowickim krajobrazem), to możecie to zrobić właśnie w Sromowie.
Mimo że zamek w Oporowie leży w granicach powiatu kutnowskiego, a historycznie związany był z Ziemią Łęczycką, to znajduje się na tyle niedaleko Łowicza, że zdecydowaliśmy się dołączyć go do naszego przewodnika.
Niezwykłe urokliwy zamek w stylu późnogotyckiej rezydencji obronnej powstał na sztucznej wyspie około 1440 roku. Inicjatorem projektu był wojewoda łęczycki Mikołaj Oporowski, a jego dzieło dokończył syn, arcybiskup gnieźnieński Władysław.
Rezydencja przez wieki była zamieszkana i przetrwała do naszych czasów w stanie bliskim oryginału, nie licząc kilku dodatków, takich jak neogotycki portal bramy wjazdowej czy przybudówka na dziedzińcu, które datowane są na połowę XIX-wieku. Jest to jeden z nielicznych zabytków tego typu w naszym kraju, przez niektórych uważany nawet za najcenniejszy średniowieczny obiekt architektury świeckiej w centralnej Polsce.
Otaczająca rezydencję fosa wypełniona jest wodą, a dostęp możliwy jest tylko przez drewniany most. W zamkowych komnatach zachował się szereg oryginalnych elementów wystroju architektonicznego, m.in.: parkiety z XVIII i XIX wieku, polichromowane drewniane stropy z XVII wieku czy gotyckie portale oraz sklepienia kolebkowe.
Od 1949 roku zamek mieści muzeum wnętrz dworskich, na które składa się kilka sal oraz kaplica.
Kolekcja muzeum pełna jest drogocennych zabytków, w tym:
Niejedno większe muzeum czy zamek mogłyby pozazdrościć tej kolekcji. Na zwiedzenie muzeum najlepiej zaplanować około 45 minut, plus przynajmniej 10-20 minut na spacer po parku.
Zamek stoi wewnątrz 10-hektarowego parku krajobrazowego, który wytyczono w pierwszej połowie XIX wieku w miejscu ogrodu o XVIII-wiecznej genezie. Kompleks parkowo-zamkowy otoczony jest zabytkowym parkanem.
Nieopodal zamku stoi pawilon (nazywany domkiem neogotyckim), w którym możemy zatrzymać się na noc. Jest to jedna z dwóch zachowanych oficyn z XIX wieku.
Uwaga! Do zamku prowadzą boczne i wąskie drogi, z ostrymi zakrętami; czasami na trasie mieści się zaledwie jedno auto.
Karczma Bednarska to restauracja, która serwuje tradycyjne potrawy w nowoczesnej formie. Wnętrze lokalu wypełnione jest nawiązaniami do regionu łowickiego oraz wsi Bednary. Stoły ustawiono na beczkach (bednarzami nazywano rzemieślników wykonujących m.in. beczki czy kadzie). Na ścianach wiszą lokalne pejzaże oraz łowickie wycinanki, a jednym z elementów dekoracji jest malowana skrzynia posagowa.
Podczas wizyty w Karczmie Bednarskiej skusiliśmy się na bitki wołowe podawane z buraczkami zasmażanymi oraz kaszą z czterech garów. Danie to oceniamy bardzo wysoko, a mieliśmy porównanie, ponieważ znamy je z domu rodzinnego. Zamówiliśmy również kopytka w sosie serowym z piersią z kurczaka, która była bardzo delikatna i dobrze przyrządzana, oraz smaczną zupę szczawiową.
Porcje są duże i powinny zadowolić nawet dużego głodomora. Na deser udało nam się załapać na racuchy podawane ze śliwkami.
Przy barze zakupimy krówki łowickie, które dzięki ślicznemu opakowaniu mogą być miłym upominkiem.
W środku lasu, pomiędzy kompleksem pałacowym w Nieborowie a ogrodami romantycznymi Arkadii, znajduje się Oberża Pod Złotym Prosiakiem. Jest to jedna z najpopularniejszych restauracji regionu łowickiego, która przyciąga tłumy gości jakością serwowanych potraw oraz atmosferą.
Lokal działa w drewnianych, urokliwych budynkach, i posiada również dość duży ogródek. Przy dobrej pogodzie najlepiej usiąść właśnie na zewnątrz - atmosfera tego miejsca (oczywiście z zachowaniem proporcji) przypomina nam trochę klimat frankońskich lub bawarskich ogrodów piwnych.
W naszym odczuciu potrawy tu serwowane mają bardziej domowy charakter niż te w opisanej wcześniej Karczmie Bednarskiej. Dania są swojskie, smaczne, a porcje bardzo duże. My podczas ostatniej wizyty zamówiliśmy chłodnik (w nietypowej, mało gęstej formie, podawany w sąsiedztwie ziemniaków okraszonych boczkiem), placek po łowicku (olbrzymia porcja) oraz pielmieni.
Oberża pod Złotym Prosiakiem potrafi być oblegana, zwłaszcza w weekendy, dlatego najlepiej zarezerwować stolik telefonicznie. W innym przypadku możemy być zmuszeni do odczekania w kolejce. W tygodniu jest z reguły luźniej, ale zawsze warto zadzwonić z wyprzedzeniem i zapytać jaka jest sytuacja na miejscu.
W obu wspomnianych wyżej restauracjach serwowane jest piwo łowickie, które warzone jest w Browarze Bednary.
Jest to rodzinny, rzemieślniczy, a do tego pierwszy i jedyny browar w regionie łowickim. Znajduje się w sennej miejscowości Bednary, daleko od większych zabudowań. Przy browarze działa sklep oraz otwarty w weekendy pub z ogródkiem piwnym, w którym możemy spróbować jednego z produkowanych tu trunków. Jest to idealne miejsce na odpoczynek po aktywnym dniu zwiedzania. Wewnątrz pubu możemy zobaczyć wystawę etykiet wyprodukowanych w przeszłości piw, z których część nawiązuje stylem do wzornictwa łowickiego.
Przez sześć lat działalności w Browarze Bednary uwarzono około 90 gatunków piw, ale na co dzień dostępnych jest jedynie kilka rodzajów. Piwowar nie boi się ryzykować - w czerwcu 2020 roku dostępne było chociażby mało popularne w Polsce piwo w stylu quadrupel, które na pewno kojarzą sympatycy belgijskich piw.
W pubie serwowane jest również jedzenie (w tym placek po łowicku), ale nie mieliśmy jeszcze okazji spróbować.
]]>W krainie diabła Boruty zobaczymy największy zachowany w całości kościół romański na ziemiach polskich, czyli stojącą pośród łąk archikolegiatę w Tumie, a dzieje ziemi łęczyckiej poznamy w muzeum, które mieści się w zamku wzniesionym z inicjatywy Kazimierza Wielkiego.
Pierwszy gród łęczycki powstał na terenie obecnej wsi Tum prawdopodobnie już w VI wieku. Warto w tym miejscu podkreślić, że do połowy XIII wieku wszystkie wzmianki o Łęczycy odnosiły się właśnie do dzisiejszej wsi Tum.
Na początku XII wieku gród należał do księcia Zbigniewa. W 1107 roku Bolesław Krzywousty najechał gród swojego brata, zdobył go, spalił i następnie odbudował w bardziej okazałej formie. Po śmierci Krzywoustego gród przypadł w spadku jego żonie księżnej Salomei oraz dwóm nieletnim synom.
Według części historyków od końca X wieku nieopodal grodu istniało założone przez św. Wojciecha opactwo benedyktynów. W XII wieku, prawdopodobnie w miejscu kościoła opackiego, wzniesiono romańską kolegiatę, w której w kolejnych stuleciach organizowano najważniejsze synody oraz wiece. W czasach piastowskich Łęczyca była jednym z najważniejszych ośrodków władzy książęcej.
Dzisiejsza nazwa wsi Tum nawiązuje wprost do romańskiej świątyni - w średniowieczu słowem tum określano kolegiatę lub katedrę. Stąd w najstarszych polskich miastach spotkamy takie nazwy jak Wzgórze Tumskie czy Ostrów Tumski.
Gród łęczycki funkcjonował do około XIV wieku, lecz już w XII wieku, po powstaniu osady z drewnianą zabudową na lewym brzegu doliny Bzury, powoli zaczął tracić na znaczeniu.
Przed 1267 rokiem Łęczyca otrzymała prawa miejskie i została ulokowana na prawie niemieckim na północ od wspomnianej wcześniej drewnianej osady, którą ograniczono z kolei do roli przedmieścia nazywanego "Starym Miastem". Niestety, do naszych czasów nie przetrwały żadne ślady po tym obszarze.
W drugiej połowie XIV wieku rozpoczęto projekt wielkiej przebudowy Łęczycy pod patronatem króla Kazimierza Wielkiego, którego celem było zabezpieczenie miasta przed rosnącą potęgą państwa krzyżackiego.
W inicjatywy króla wzniesiono zamek, który pełnił funkcję siedziby królów oraz nowego miejsca zgromadzeń. Miasto otoczono pierścieniem murów i baszt. W tym czasie miasto przeżywało swój renesans. W zamku łęczyckim przebywało kilku władców, w tym Władysław Jagiełło, który podczas pobytu w Łęczycy podjął decyzję o udzieleniu pomocy zbrojnej Litwinom w wojnie z Zakonem Krzyżackim.
ZDJĘCIA: Skansen Łęczycka Zagroda Chłopska we wsi Kwiatkówek
Upadek miasta przypadł na okres potopu szwedzkiego, podczas którego zniszczono niemalże całą zabudowę (przetrwały zaledwie pojedyncze domy). Łęczyca już nigdy nie wróciła do dawnej świetności.
We wrześniu 1939 roku nieopodal miasta rozegrała się jedna z najważniejszych bitew obronnych, znana pod nazwą Bitwy pod Bzura. W jej trakcie, na skutek najpierw polskiego ostrzału, a następnie niemieckich bombardowań, zniszczona została kolegiata w Tumie.
Postać mocarnego, lecz jednocześnie sympatycznego i psotliwego diabła od dawien dawna pojawiała się w podaniach ludowych ziemi łęczyckiej; i to na długo zanim ktokolwiek mógł pomyśleć o budowie zamku czy romańskiej kolegiaty. Czart ten wywodzi się z dawnych, jeszcze przedchrześcijańskich, demonów leśnych, a imię swoje bierze od boru. W zależności od sytuacji przybiera on różne wcielenia: raz to szlachcica, innym razem sowy czy fircyka (wesołka lekkoducha), a czasami nawet ryby z rogami w rzece Bzura.
Diabeł na przestrzeni wieków wielokrotnie dawał znać o swojej obecności, czego świadectwem są różne legendy oraz opowieści, w których się pojawiał. Niektórzy Łęczyczanie wieżą, że czart ten do dziś odwiedza ziemię łęczycką, przyjmując postać odpowiednią do sytuacji.
Według jednej z opowieści Boruta był panem na zamku królewskim w Łęczycy. A jak do tego doszło? Pewnego razu kareta króla Kazimierza Wielkiego, na chwilę przed wjazdem do miasta, ugrzęzła w błocie, i nikt nie był w stanie jej wyciągnąć. Poproszono więc o pomoc słynącego z wielkiej siły drwala o imieniu Boruta. Ten przybył na miejsce, obwiązał się liną, sam siebie zaprzągł do karety i... bez większego wysiłku wyciągnął pojazd z błota, zyskując tym względy władcy. Mocarny drwal jeszcze kilkukrotnie pomógł królowi, a ten w podzięce zabrał go na zamek, gdzie obiecał Borucie, że po jego śmierci będzie mógł w nim zamieszkać. I w taki oto sposób tajemniczy i nieludzko silny osobnik o imieniu Boruta został szlachcicem na zamku.
Podobno wciąż na zamkowym dziedzińcu można spotkać przywdziewającego kontusz szlachcica, choć znacznie częściej Boruta przybiera postać sowy, która pilnuje zamkowych lochów i tajemnych przejść, w których przechowywane są wypełnione kosztownościami beczki oraz skrzynie. Czart pilnuje ich zazdrośnie i z nikim nie zamierza się nimi dzielić!
Inna z popularnych legend wiąże Borutę z kolegiatą tumską. Kościół budowano w XII wieku, z wykorzystaniem kamieni polnych, kostki granitowej oraz bloków skalnych, a wszystkie prace wykonywano wyłącznie siłą rąk, więc nie była to prosta i przyjemna robota.
Jeden z budowniczych wpadł na szaleńczy pomysł zaciągnięcia do roboty słynącego ze swej siły diabła Borutę, który mógłby odciążyć ich przy pracy. Robotnicy posunęli się do fortelu i przekonali diabła, że potrzebują wsparcia przy budowie... karczmy! A że Boruta za kołnierz nie wylewał, to z marszu wziął się za robotę: nosił ciężkie kamienie i głazy oraz pomagał wykonywać najcięższe prace. Dzięki jego pomocy budowla w ekspresowym tempie pięła się do góry.
Kiedy budowa zbliżała się do końca, a na wieżach rozpoczęto stawiać krzyże, Boruta zrozumiał, że został oszukany i wykorzystany. Zdenerwował się wtedy strasznie i czerwony ze złości postanowił kolegiatę przewrócić. Zaparł się rękoma o wschodnią ścianę południowej wieży, natężył ze wszystkich sił, i zaczął pchać, ale budowla ani drgnęła. Mimo kolejnych desperackich prób budowla za każdym razem opierała się diabelskiej sile, aż w końcu Boruta zrezygnował, a kolegiata stoi do dziś. Jedynym śladem po tym wydarzeniu są dziury, rzekome ślady po czarcich pazurach, które znajdziemy na kościelnej wieży.
Zabytki i atrakcje obu sąsiadujących ze sobą miejscowości powinny zapełnić nam jeden dzień aktywnego zwiedzania. Zamek w Łęczycy oraz archikolegiata w Tumie oddalone są od siebie o zaledwie trzy kilometry, możemy więc poruszać się pomiędzy nimi nawet pieszo lub rowerem, choć czekać nas będzie trasa wzdłuż głównej drogi.
Jeśli pozostanie nam więcej czasu, to warto wybrać się do oddalonej o niecałe 25 kilometrów wsi Besiekiery, gdzie zobaczymy romantyczne ruiny średniowiecznej twierdzy.
Najważniejszym zabytkiem w Łęczycy jest zamek królewski z XIV wieku, który wniesiono z inicjatywy Kazimierza Wielkiego. Budowla składała się z prostokątnego dziedzińca, który otaczał mur obronny z cegły. W południowo-zachodnim narożniku stanęła wieża obronna, a we wschodniej części wysoki budynek reprezentacyjny nazywany Domem Starym. Wewnątrz dziedzińca powstały budynki gospodarcze. Zamek był jedną z siedzib polskich władców.
ZDJĘCIA: Jedna z sal na Zamku w Łęczycy i obraz Jana Malczewskiego pt. "Motyle".
W 1409 roku przebywający na zamku król Władysław Jagiełło podjął decyzję o wsparciu Litwinów w wojnie z Zakonem Krzyżackim. Rok później spod zamkowych murów w stronę Grunwaldu wyruszyły chorągwie ziem Wielkopolski. Po zwycięskiej bitwie na zamku przetrzymywano schwytanych rycerzy-najemników, w oczekiwaniu na wpłynięcie za nich okupu.
W drugiej połowie XVI wieku zamek przebudowano w stylu renesansowym na zlecenie Jana Lutomirskiego: w trakcie prac odrestaurowano istniejące zabudowania oraz dodano od strony zachodniej budynek nazywany Domem Nowym.
Okres od XVII do XIX wieku to czas upadku łęczyckiej twierdzy. Najpierw budowla ucierpiała w trakcie potopu szwedzkiego (zniszczono wschodnią część zamku), a u schyłku XVIII wieku Prusacy rozebrali Dom Stary oraz usunęli dużą część obwarowań. W XIX wieku zamek popadał w ruinę i stan ten trwał aż do odzyskania przez Polskę niepodległości. Pierwsze prace restauracyjne rozpoczęto jeszcze przed wybuchem II wojny światowej, a w latach 1964-1975 zamek odbudowano.
Obecnie na zamku mieści się muzeum miejskie, a ośmioboczna wieża wykorzystywana jest jako punkt widokowy. Obie atrakcje (muzeum i wieża) są częścią ekspozycji stałej.
Na wizytę w zamku warto zaplanować do 60 minut. Do zobaczenia jest osiem sal wystawowych, po zwiedzeniu których przechodzimy długim tunelem i wchodzimy na wieżę.
Dwa pierwsze pomieszczenia skupiają się na historii Tumu oraz Łęczycy: pierwsza z wystaw prezentuje artefakty z czasów sprzed nastania polskiej państwowości, a druga przedstawia okres średniowiecza.
Wśród eksponatów zobaczymy m.in.:
Na kolejnym piętrze znajdują się trzy sale, w których zobaczymy wyposażenie podłęczyckich wnętrz dworskich z okresu od XVII do XIX wieku. Wśród eksponatów zobaczymy: obrazy (głównie portrety i pojedyncze pejzaże), rekonstrukcje zbroi husarskiej, trochę broni (w tym pistolety, jatagany turecko-bałkańskie czy perskie topory ceremonialne) oraz meble.
Ostatnia część muzeum to wystawa etnograficzna, która podzielona jest na dwie części. W pierwszej zobaczymy największą w Polsce kolekcję rzeźb o tematyce diabolicznej (ponad 400 eksponatów przedstawiających diabła Borutę) oraz poznamy legendy związane ze słynny czartem. W ostatniej z sal odwzorowano pomieszczenia XX-wiecznej chałupy łęczyckiej oraz przygotowano wystawę o rzemiośle i sztuce ludowej regionu. Warto zwrócić uwagę na pomalowane meble oraz wiszące pod sufitem dekoracje nazywane pajączkami.
Po zwiedzeniu wystawy kierujemy się na wieżę, z tarasu której rozpościera się widok na okolicę. Z punktu widokowego zobaczymy rynek z ratuszem, a z drugiej strony, w oddali, skansen we wsi Kwiatkówek.
Uwaga! Podczas wizyty w muzeum (nie tylko na wieży) musimy liczyć się z wchodzeniem i schodzeniem po schodach.
Podczas "potopu szwedzkiego" z łęczyckiego krajobrazu zniknęła większość średniowiecznej tkanki miejskiej. Warto jednak poświęcić około 30-45 minut na spacer po starym mieście, w trakcie którego zobaczymy najważniejsze zabytki.
Co warto zobaczyć?
Archikolegiata NMP i św. Aleksego w Tumie jest jednym z najważniejszych zabytków architektury romańskiej oraz największym zachowanym w całości kościołem romańskim na ziemiach Polski. Świątynia ma formę trójnawowej bazyliki, którą od wschodu dopełniają trzy apsydy, a od zachodu zamykają dwie wysokie wieże. Kolegiatę zbudowano z połączonych zaprawą wapienną polnych kamieni. Narożniki wykonano z piaskowca, a granitowe prostopadłościany stanowią licówkę ścian.
Nie ma pewności co do daty rozpoczęcia budowy świątyni. Pomysłodawcą wzniesienia okazałego kościoła mogła być księżna Salomea, wdowa po Bolesławie III Krzywoustym. Decyzję o rozpoczęciu prac podjęto prawdopodobnie podczas wiecu zwołanego przez księżną w 1141 roku.
Orędownikiem budowy monumentalnego kościoła był arcybiskup gnieźnieński Jakub ze Żnina. Konsekracja odbyła się 21 maja 1161 roku. W wydarzeniu tym uczestniczyli znamienici goście, w tym książęta: Bolesław Kędzierzawy, Henryk Sandomierski, Kazimierz Sprawiedliwy oraz Odon, syn Mieszka Starego. Świątynia podniesiona została do rangi kolegiaty.
Przez pierwsze stulecia w murach kolegiaty zorganizowano 25 synodów oraz wiele wieców. W 1180 roku odbył się zjazd łęczycki, w którym udział wzięli najważniejsi biskupi, władcy dzielnicowi oraz dostojnicy świeccy. Efektem zgromadzenia było podważenie testamentu Bolesława Krzywoustego. Zjazd ten przez niektórych historyków określany jest mianem pierwszego sejmu w Polsce. Innym wiekopomnym wydarzeniem był synod Jakuba Świńki, podczas którego zdecydowano o odmawianiu modlitw Ojcze Nasz, Wierzę w Boga i Zdrowaś Mario w języku polskim.
Niestety, historia nie oszczędzała tumskiej kolegiaty. Jej obecny wygląd jest efektem wielu odbudów oraz przebudów, i różni się od XII-wiecznego pierwowzoru. Pod koniec XIII wieku świątynię zniszczyli Litwini podczas najazdu księcia Witenesa, a w 1473 roku budowlę strawił pożar. Kolegiatę odbudowano, lecz jej wnętrze bezpowrotnie straciło romański charakter, jednocześnie zyskując typowo gotyckie atrybuty. W oczy rzucają się zwłaszcza gotyckie arkady pomiędzy kolumnami oraz sklepienia w nawach bocznych. Zaledwie dwie kolumny zachowały swój w pełni romański wygląd. Kolegiaty nie oszczędzili też Szwedzi w 1705 roku. Świątynie odbudował w stylu późnobarokowym architekt Efraim Szreger w drugiej połowie XVIII wieku.
W trakcie bitwy nad Bzurą w 1939 roku żołnierze niemieccy na szczycie wieży północnej umieścili obserwatora artyleryjnego. Wojska polskie podjęły dramatyczną decyzję o ostrzale i zniszczeniu jego stanowiska, w efekcie czego wzniecili pożar świątyni. Nieco później lotnictwo niemieckie zbombardowało kolegiatę, doprowadzając ją do ruiny. W trakcie wojny zniszczony został cały dach, a z monumentalnej świątyni pozostały zaledwie ściany.
Po wojnie rozpoczęto udaną odbudowę. Bryle świątyni przywrócono styl romański, jednocześnie pozostawiając we wnętrzu wiele cech gotyckich. 25 marca 1992 kościół podniesiono do rangi archikolegiaty.
W sezonie letnim archikolegiata udostępniona jest zwiedzającym. Dokładne dni i godziny otwarcia sprawdzicie tutaj. Wejście jest darmowe.
Do kościoła wchodzimy przez kruchtę (przedsionek), którą wzniesiono w 1569 roku. Nowe wejście miało na celu ochronę romańskiego portalu z XII wieku, który jest jednym z najważniejszych romańskich zabytków w Polsce. Centralną część tympanonu zdobi płaskorzeźba przedstawiająca siedzącą Maryję z dzieciątkiem na kolanach w otoczeniu aniołów.
Wnętrze świątyni nie jest stylowo jednorodne. Główna nawa ma więcej elementów romańskich, podczas gdy nawy boczne charakteryzuje styl gotycki. W środku warto wypatrywać niewielkich tabliczek opisowych, które ustawiono przy najważniejszych zabytkach.
Na co warto zwrócić uwagę?
Obchodząc świątynie nie zapomnijmy podejść do wschodniej ściany południowej wieży, na której zobaczymy niewielkie wgłębienia - rzekome ślady po próbie przewrócenia świątyni, której zgodnie z lokalną legendą podjął się diabeł Boruta.
Tuż obok kościoła stoi budynek, w którym działa niewielkie i darmowe muzeum poświęcone historii kolegiaty. My podczas odwiedzin trafiliśmy na księdza opiekującego się parafią, który oprowadził nas po wystawie i opowiedział wiele ciekawostek o Tumie i ziemi łęczyckiej.
Muzeum zajmuje dwa pomieszczenia. W większym wystawione są obiekty sakralne (m.in. kielich z XV wieku, fragmenty epitafiów odnalezionych w krypcie kościoła, kopia obrazu Matki Boskiej Śnieżnej z bazyliki Santa Maria Maggiore w Rzymie) oraz pamiątki po wizycie św. Jana Pawła II. W drugiej sali przygotowano wystawę ludową. Wśród eksponatów zobaczymy m.in.: skrzynie posagową ozdobioną łęczyckimi wzornictwem, chustę z wełny wielbłąda, szafę (z oryginalnymi malowidłami) oraz narzędzia wykorzystywane m.in. do obróbki lnu.
W muzeum działa też sklepik. Warto w nim zakupić pamiątkę-cegiełkę (np. pocztówkę), czym wesprzemy utrzymanie muzeum oraz archikolegiaty.
Na zwiedzenie kolegiaty oraz muzeum warto zaplanować nawet 45-60 minut.
W sąsiedztwie monumentalnej kolegiaty stoi drewniany kościół pw. św. Mikołaja, który wzniesiono w stylu barokowym około 1761 roku. Budynek powstał w trakcie przebudowy kolegiaty przez Efraima Szregera.
Znakiem rozpoznawczym świątyni jest kryty gontem dach, który wieńczy wieża (sygnaturka) z latarnią. Wieżyczka swoim wyglądem przypomina nam trochę sygnaturki drewnianych kościołów południowej Małopolski.
Co ciekawe, historia kościoła św. Mikołaja jest tak stara jak samej kolegiaty. Po zakończeniu budowy kamiennego kościoła, który przeznaczony był tylko dla możnych i dostojników kościelnych, wzniesiono mniej imponujący drewniany kościółek, do którego uczęszczaćmogli także zwykli mieszkańcy. Niestety, z oryginalnej budowli nic nie przetrwało.
Nieopodal kolegiaty stał średniowieczny gród typu pierścieniowego (Gród Łęczycki), którego historia może sięgać nawet VI wieku. Obwarowana osada powstała we wschodnim skraju doliny Bzury i jej najważniejszym zadaniem była obrona przeprawy przez rzekę na szlaku prowadzącym z południowej Wielkopolski na południowe Mazowsze.
W okresie piastowskim gród pełnił również rolę ośrodka administracyjnego, zwłaszcza w trakcie rządów Bolesława Krzywoustego. Po śmierci władcy ziemia łęczycka przypadła w spadku jego żonie księżnej Salomei oraz dwóm nieletnim synom.
Niestety, do naszych czasów nie przetrwało nic z historycznego grodziska. W ostatnim czasie przeprowadzono prace archeologiczne i zrekonstruowano wały otaczające gród. Do Szwedzkiej Góry, jak nazywany jest gród, prowadzi ścieżka spod archikolegiaty.
Istnieją plany odbudowy grodziska i połączenia go ścieżką edukacyjną z opisanym w kolejnym punkcie skansenem, ale trudno powiedzieć, kiedy i czy to nastąpi.
Pomiędzy Łęczycą a Tumem, we wsi Kwiatkówek, utworzono muzeum na wolnym powietrzu o nazwie Łęczycka Zagroda Chłopska, które jest zamiejscowym oddziałem Muzeum Archeologicznego i Etnograficznego w Łodzi.
Nie jest to może największy ze skansenów w Polsce (a raczej jeden z mniejszych jakie widzieliśmy), ale osoby zainteresowane architekturą regionu powinny być zadowolone z wizyty.
Niektóre z budynków przeniesiono tu z innych wsi, a pozostałe zostały zrekonstruowane. Do każdego z nich możemy zajrzeć. Wszystkie z obiektów datowane są na XIX lub XX wiek. Chlubą skansenu jest wiatrak kozłowy (popularny koźlak), który widoczny jest nawet z wieży zamku w Łęczycy.
Można by powiedzieć, że historia tej budowli zatoczyła koło. Wiatrak powstał w 1820 roku w Kwiatkówku. Około roku 1900 przeniesiono go jednak do oddalonej o 10 kilometrów od Łęczycy wsi Zawada, gdzie funkcjonował (wyłącznie z użyciem siły wiatru) do 1957 roku. W 2010 roku władze muzeum zakupiły nieczynny wiatrak i przeniosły go z powrotem do Kwiatkówka, w pobliże jego pierwotnej lokalizacji.
Wiatrak został odrestaurowany i możemy zajrzeć do jego wnętrza, gdzie zobaczymy wyposażenie charakterystyczne dla koźlaków z przełomu XIX i XX wieku.
W trakcie zwiedzania skansenu zwiedzimy również chatę chłopską (z wyposażeniem), kuźnię, kilka budynków gospodarczych, a także zobaczymy piece chlebowe i garncarskie. Pod namiotem wystawiono też niewielką kolekcję historycznych wozów.
Na terenie skansenu ustawiono wysokie i kolorowe rzeźby, które przedstawiają członków typowo łęczyckiej rodziny.
Cały skansen powinniśmy zwiedzić w około 30 (do maksymalnie 45) minut. Bilet wstępu kosztuje 9 zł (wejście darmowe we wtorek) [stan na czerwiec 2020]. Aktualne dni i godziny wstępu znajdziecie tutaj.
Ruina zamku Besiekiery oddalona jest o około 30 minut drogi samochodem od Łęczycy. Mimo że niewiele pozostało z tej XV-wiecznej twierdzy (zachowały się fragmenty murów oraz kawałek wieży bramnej), to jej malownicze położenie na otoczonej fosą wysepce ma w sobie coś przyciągającego.
Zamek spłonął prawdopodobnie w pierwszej połowie XVIII wieku, ale jeszcze w kolejnym stuleciu był wykorzystywany jako magazyn lub pomieszczenia gospodarcze. W XX wieku zadbano o pozostałości po zamku i zamieniono je w trwałą ruinę. W trakcie prac remontowych wybudowano drewniany most prowadzący pod wieżę bramną. Niestety, w maju 2020 przed wejściem na teren ruin widniała informacja o groźbie zawalenia.
Dokoła fosy wytyczono ścieżkę z ławeczkami, którą możemy obejść i obejrzeć ruiny ze wszystkich stron. Na spokojne obejście zamku i podejście pod wieżę bramną wystarczy nam około 20 minut.
Z nazwą zamku w Besiekierach wiąże się ciekawa legenda, która (co nie powinno nas mocno zdziwić) ma związek z diabłem Borutą.
Pewnego razu jeden z rycerzy miał założyć się z czartem, że zbuduje zamek bez ani jednego użycia siekiery. Gdy pewny siebie budowniczy zgłosił się po odbiór nagrody czekała na niego gorzka niespodzianka - co prawda w trakcie budowy ani razu nie skorzystano z siekiery, ale jeden z pracujących na budowie miał nosić nazwisko Siekierka, w efekcie czego zwycięzcą zakładu został Boruta. Cwany diabeł oprócz prawa do zamku zabrał także duszę pechowca.
Góra Świętej Małgorzaty to niewielka wieś, która powstała na wzniesieniu wysokim na ponad 130 metrów n.p.m. Najważniejszym zabytkiem GŚM jest położony na jej szczycie kościół, którego początki datowane są na połowę XIII wieku.
Po wielu przebudowach niewiele zostało jednak z pierwotnego romańskiego założenia. Świątynię najpierw rozbudowano w XV wieku w stylu gotyckim, a jej obecny wygląd jest efektem XVII-wiecznej przebudowy. Jedynym widocznym śladem po romańskiej historii budowli jest odsłonięty fragment muru, który zobaczymy obchodząc świątynię od strony południowej.
Kościół jest jednonawowy. W środku warto zwrócić uwagę na freski przedstawiające żywoty świętych. Na sklepieniu bezpośrednio na prezbiterium zobaczymy malowidło przedstawiające Ostatnią Wieczerzę.
W drodze do Łęczycy możemy zatrzymać się w mieście Piątek, które do niedawna szczyciło się tytułem geometrycznego środka Polski, czego symbolem jest znajdujący się na rynku pomnik.
Tytuł ten został odebrany miastu w 2018 roku. Geodeci po wzięciu pod uwagę także granic morskich wytyczyli nowy środek, który znajduje się w Nowej Wsi, miejscowości oddalonej o kilkanaście kilometrów od Piątka.
]]>